Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Rywalizacja w Konkursie Głównym 66. MFF w Cannes, który początkowo toczył się leniwie, nabiera coraz wyraźniejszego kształtu. Wiele zjawiskowych propozycji wyłania też inna prestiżowa sekcja – konkurs Un Certain Regard.
Do tytułów wybijających się na prowadzenie w głównej konkurencji dołączył intrygujący "Borgman" Alexa Van Warmerdama. Kino holenderskiego autora często porównywane jest do twórczości Luisa Buñuela, Jacquesa Tati i Akiego Kaurismakiego, czemu sądząc po ostatnim filmie trudno się dziwić.
Kadr z filmu "Borgman", fot. festival-cannes.fr
Obraz rzeczywistości w surrealistycznym „Borgmanie” nakreślony jest mocną, ironiczną kreską i ma w sobie podobną dziwność oraz niejednoznaczność, jaka decydowała o sile wyrazu „Kła” Yorgosa Lanthimosa. Już pierwsza scena wybija nas z bezpiecznej pewności tego, co widzimy na ekranie. Z podziemnych schowków w lesie wychodzi tajemniczy mężczyzna przypominający bezdomnego. Dociera do osiedla eleganckich i sterylnych willi, puka do kolejnych drzwi i pyta, czy może wziąć prysznic. Po kilku nieudanych próbach w końcu dostaje się do jednego z domów, a jego obecność szybko przewraca życie mieszkańców do góry nogami. Szybko staje się też katalizatorem ich lęków i frustracji, prowadząc do ujawnienia skrywanych przez nich sekretów. Początek historii przywodzi na myśl pierwsze sceny "Funny Games", gdzie dwóch chłopaków pytało obcych o jajka. Szybko okazało się, że ich natarczywe zachowanie było tylko wstępem do coraz okrutniejszej gry. O ile jednak Haneke przeprowadza krytykę współczesności zupełnie na serio, o tyle film Van Warmerdama tryska czarnym humorem, a granica między okrucieństwem i żartem zostaje wielokrotnie przekroczona. Podobnie jak publiczność, bohaterowie jego precyzyjnie budowanego świata stopniowo tracą grunt pod nogami. Z tej pozornie lekkiej historii wyłania się nie tylko trafna satyra na zachodnie społeczeństwa dobrobytu, ale też gorzki obraz kondycji duchowej współczesnego człowieka. Enigmatyczny mężczyzna z lasu staje się zarówno metaforą społecznych napięć i podziałów, jak i uosobieniem koszmarów, jakie tkwią w głowach postaci – przypomina o sobie niczym poczucie winy, powracające do nich w mniej lub bardziej uświadomionej formie.
Kadr z filmu "Death March", fot. www.festival-cannes.fr
Nie wiadomo, czy niechciany Obcy, które wyzwala w bohaterach nieznane im dotąd emocje, tak naprawdę istnieje. Jego status wydaje się równie niepewny, jak istnienie postaci w filipińskim „Death March” – znakomitej propozycji z cyklu Un Certain Regard. Filmowy poemat Adolfo Borinagi Alixa to mroczna medytacja na temat okrucieństwa wojny – rozpisana na długie, czarno-białe ujęcia i kilku bohaterów znajdujących się po różnych stronach barykady. Tytułowym marszem śmierci jest przemarsz potężnej grupy amerykańskich i filipińskich jeńców z Bataan do japońskiego obozu koncentracyjnego w 1942 roku. Jedna z największych zbrodni wojennych, jakie miały miejsce podczas II wojny światowej na Pacyfiku, stanowi tu punkt wyjścia dla opowieści o radzeniu sobie z umieraniem. Wszechobecność i nieodwracalność śmierci obezwładnia bohatera prowadzącego nas przez tę historię – filipińskiego żołnierza, do którego przychodzą duchy jego zmarłych kolegów z frontu.
Kadr z filmu "Miele", Fot. festival-cannes.fr
Temat radzenia sobie ze śmiercią stanowi też kluczowy motyw kameralnego "Miele" – innego zjawiskowego filmu prezentowanego w konkursie Un Certain Regard. Ten subtelny dramat jest debiutem reżyserskim Valerii Golino, cenionej włoskiej aktorki znanej m.in. z „Rain Mana”, „Zostawić Las Vegas” i „Fridy”. Główną bohaterką jest młoda dziewczyna, która w tajemnicy przed całym światem zajmuje się zawodowo eutanazją. Praca pomaga jej przepracować traumę, jaką była dla niej śmiertelna choroba matki. Umożliwiając ciężko schorowanym i pragnącym śmierci ludziom szybsze odejście z tego świata zdaje się też pomagać sama sobie – oswaja się stopniowo z doświadczeniem, które w największym stopniu ją ukształtowało. Wciąż po raz kolejny przechodzi tę samą, trudną drogę do przebycia drogę – od cierpienia spowodowanego utratą, po akceptację przemijania. Twarz Irene, w którą wpatrują się odchodzący bohaterowie, z każdą kolejną śmiercią wydaje się coraz bardziej spokojna i obojętna. Podobnie jak filipiński żołnierz z „Death March”, dziewczyna zdaje się istnieć poza naszym światem. I tylko w fantazji znajduje ukojenie.
Do tytułów wybijających się na prowadzenie w głównej konkurencji dołączył intrygujący "Borgman" Alexa Van Warmerdama. Kino holenderskiego autora często porównywane jest do twórczości Luisa Buñuela, Jacquesa Tati i Akiego Kaurismakiego, czemu sądząc po ostatnim filmie trudno się dziwić.
Kadr z filmu "Borgman", fot. festival-cannes.fr
Obraz rzeczywistości w surrealistycznym „Borgmanie” nakreślony jest mocną, ironiczną kreską i ma w sobie podobną dziwność oraz niejednoznaczność, jaka decydowała o sile wyrazu „Kła” Yorgosa Lanthimosa. Już pierwsza scena wybija nas z bezpiecznej pewności tego, co widzimy na ekranie. Z podziemnych schowków w lesie wychodzi tajemniczy mężczyzna przypominający bezdomnego. Dociera do osiedla eleganckich i sterylnych willi, puka do kolejnych drzwi i pyta, czy może wziąć prysznic. Po kilku nieudanych próbach w końcu dostaje się do jednego z domów, a jego obecność szybko przewraca życie mieszkańców do góry nogami. Szybko staje się też katalizatorem ich lęków i frustracji, prowadząc do ujawnienia skrywanych przez nich sekretów. Początek historii przywodzi na myśl pierwsze sceny "Funny Games", gdzie dwóch chłopaków pytało obcych o jajka. Szybko okazało się, że ich natarczywe zachowanie było tylko wstępem do coraz okrutniejszej gry. O ile jednak Haneke przeprowadza krytykę współczesności zupełnie na serio, o tyle film Van Warmerdama tryska czarnym humorem, a granica między okrucieństwem i żartem zostaje wielokrotnie przekroczona. Podobnie jak publiczność, bohaterowie jego precyzyjnie budowanego świata stopniowo tracą grunt pod nogami. Z tej pozornie lekkiej historii wyłania się nie tylko trafna satyra na zachodnie społeczeństwa dobrobytu, ale też gorzki obraz kondycji duchowej współczesnego człowieka. Enigmatyczny mężczyzna z lasu staje się zarówno metaforą społecznych napięć i podziałów, jak i uosobieniem koszmarów, jakie tkwią w głowach postaci – przypomina o sobie niczym poczucie winy, powracające do nich w mniej lub bardziej uświadomionej formie.
Kadr z filmu "Death March", fot. www.festival-cannes.fr
Nie wiadomo, czy niechciany Obcy, które wyzwala w bohaterach nieznane im dotąd emocje, tak naprawdę istnieje. Jego status wydaje się równie niepewny, jak istnienie postaci w filipińskim „Death March” – znakomitej propozycji z cyklu Un Certain Regard. Filmowy poemat Adolfo Borinagi Alixa to mroczna medytacja na temat okrucieństwa wojny – rozpisana na długie, czarno-białe ujęcia i kilku bohaterów znajdujących się po różnych stronach barykady. Tytułowym marszem śmierci jest przemarsz potężnej grupy amerykańskich i filipińskich jeńców z Bataan do japońskiego obozu koncentracyjnego w 1942 roku. Jedna z największych zbrodni wojennych, jakie miały miejsce podczas II wojny światowej na Pacyfiku, stanowi tu punkt wyjścia dla opowieści o radzeniu sobie z umieraniem. Wszechobecność i nieodwracalność śmierci obezwładnia bohatera prowadzącego nas przez tę historię – filipińskiego żołnierza, do którego przychodzą duchy jego zmarłych kolegów z frontu.
Kadr z filmu "Miele", Fot. festival-cannes.fr
Temat radzenia sobie ze śmiercią stanowi też kluczowy motyw kameralnego "Miele" – innego zjawiskowego filmu prezentowanego w konkursie Un Certain Regard. Ten subtelny dramat jest debiutem reżyserskim Valerii Golino, cenionej włoskiej aktorki znanej m.in. z „Rain Mana”, „Zostawić Las Vegas” i „Fridy”. Główną bohaterką jest młoda dziewczyna, która w tajemnicy przed całym światem zajmuje się zawodowo eutanazją. Praca pomaga jej przepracować traumę, jaką była dla niej śmiertelna choroba matki. Umożliwiając ciężko schorowanym i pragnącym śmierci ludziom szybsze odejście z tego świata zdaje się też pomagać sama sobie – oswaja się stopniowo z doświadczeniem, które w największym stopniu ją ukształtowało. Wciąż po raz kolejny przechodzi tę samą, trudną drogę do przebycia drogę – od cierpienia spowodowanego utratą, po akceptację przemijania. Twarz Irene, w którą wpatrują się odchodzący bohaterowie, z każdą kolejną śmiercią wydaje się coraz bardziej spokojna i obojętna. Podobnie jak filipiński żołnierz z „Death March”, dziewczyna zdaje się istnieć poza naszym światem. I tylko w fantazji znajduje ukojenie.
Magdalena Bartczak
portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja: 19.05.2013
[Kraków] Startuje festiwal O Miłości Między Innymi
[Wideo] Pożegnanie z "Dexterem"
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024