PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
Miniony rok należał do niej. W lutym zdobyła Srebrnego Niedźwiedzia za najlepszą reżyserię na festiwalu w Berlinie, we wrześniu "Body/Ciało" triumfowało w Gdyni, a w listopadzie Małgorzata Szumowska zdobyła nominację do Europejskiej Nagrody Filmowej.
Miniony rok należał do niej. W lutym zdobyła Srebrnego Niedźwiedzia za najlepszą reżyserię na festiwalu w Berlinie, we wrześniu Body/Ciało triumfowało w Gdyni, a w listopadzie Małgorzata Szumowska zdobyła nominację do Europejskiej Nagrody Filmowej.

Ola Salwa: Jak brzmi tytuł twojego nowego filmu?
Małgorzata Szumowska: "Twarz".

Co to będzie?
Dziwna historia o mężczyźnie, który musiał wymienić swoją twarz na inną. Coś takiego naprawdę wydarzyło się w Polsce. Mamy już prawie zgromadzony budżet na film, będę go robić razem z Jackiem Drosio i Michałem Englertem, w naszej firmie producenckiej Nowhere. Zdjęcia chcemy rozpocząć na wiosnę. Ale to nie będzie thriller medyczny!

Każdy kto choć trochę zna twoją filmografię, nie spodziewa się thrillera. Więc czego możemy oczekiwać?
Nie będę za wiele zdradzać. Mogę powiedzieć, że to ma być symboliczna opowieść o tym, czym jest zmiana twarzy – jak ludzie reagują na taki proces, a także jaką wagę przywiązujemy do wyglądu. Czy z wyglądem zmienia się sam człowiek czy nie. I czy to rzeczywiście jest tak ważne, jak się nam wydaje. Te tematy są bardzo archetypiczne, co nam się zresztą bardzo podoba.

Ton opowieści chyba nie będzie szczególnie serio…
Celujemy w czarną komedię, trochę jak "Body/Ciało", ale nie będziemy wchodzić do tej samej rzeki. Chcemy, żeby nowy film był o wiele bardziej dynamiczny, a przede wszystkim emocjonalny.

Ciało więc po raz kolejny będzie u ciebie nośnikiem znaczeń.
Śmiejemy się, że "Twarz" będzie drugą częścią trylogii rozpoczętej "Body/Ciałem".

Trzecie będzie "Ucho" lub coś równie niewielkiego?
Przyszła nam do głowy inna część ciała!

A już poważnie: twoje filmy łączy wiele elementów wspólnych, nie tylko wątek ciała i znaczeń, jakie mu przypisujesz. To także zapis twoich emocji i obserwacji świata, który cię otacza. Czy tego możemy się spodziewać po "Twarzy"?
Wracamy z kamerą na wieś, ale tym razem na południu Polski. Na pewno pokażemy społeczność zgromadzoną wokół kościoła w małym miasteczku, w takiej pół-wsi właściwie, na głębokiej prowincji. Na pewno będzie grało dużo naturszczyków. To nas totalnie kręci, zresztą znam bardzo dobrze podobne środowisko i podobną rzeczywistość, bo od dziecka jeżdżę na Mazury. Razem z Michałem Englertem nakręciliśmy tam "Ciszę" i "W imię". Miałam, i nadal mam, tam „hardkorowych” sąsiadów. Na przykład jedna pani urodziła wszystkie dzieci na podłodze w chacie i każde z nich zostało jej odebrane, a jej mąż się utopił. Niedawno dowiedziałam się, że w tej „mojej” wsi ktoś umarł, siedząc na pieńku. Ot tak. Do dziś nie wiadomo dlaczego. I tak jest cały czas. To rzeczywistość bliska dokumentowi.

Nie masz żadnych obaw przed pokazywaniem własnego kraju w taki sposób? W wielu państwach, nie tylko w Polsce, widzowie wolą oglądać pozytywny lub neutralny portret ojczyzny.
Nie boję się, przeciwnie, wydaje mi się, że robienie innych filmów nie ma sensu. Wystarczy spojrzeć na reżyserów z Rumunii czy Grecji lub Turcji – oni wszystkie filmy kręcą właśnie tą metodą, pokazując swój kraj jako inny. Zresztą przecież to właśnie odmienność jest ciekawa. To oczywiste, że artysta zawsze chce pokazać problem, a nie jakąś zagłaskaną wersję rzeczywistości. W Polsce tyle się dzieje… że jest naprawdę o czym opowiadać. Jest tyle tematów!

I niewykorzystanych przez kino.
No właśnie. Ale jeśli chcesz, żeby film trafił do kin na świecie – "Body/Ciało" jest wyświetlane w dwudziestu krajach – to musisz tak go nakręcić, żeby był zrozumiały. Czyli wyraźny. Musisz wybrać konkretny temat i kawałek rzeczywistości, oczywiście prawdziwy, a nie wymyślony. Ale nie możesz sobie pozwolić na pokazanie wszystkich aspektów rzeczywistości i powiedzieć, że „na wsi jest tak, ale w tej obok jest inaczej”. Bo gdy stawiasz kamerę, to stawiasz ją punktowo i nie możesz nakręcić wszystkiego. Tym samym nie spełnię oczekiwań tych, którzy mają mi za złe, że nie afirmuję Polski albo nie pokazuję jej obiektywnie. Tak się nie da, wtedy nie ma filmu.

Rozumiem, że "Twarz" będzie opowieścią o tożsamości, ale także o zmianach, metamorfozach. Ty też im podlegasz?
Cały czas. Podoba mi się to, że cały czas się zmieniam, zresztą w tym zawodzie to normalne. Chyba że stoi się w miejscu i nic nie robi.

Wywiad-rzeka z tobą nosi tytuł „Kino to szkoła przetrwania”. Czym teraz jest dla ciebie kino?
Wielką przygodą! Powiedziałam sobie niedawno, że reżyserowanie filmów przypomina zdobywanie kolejnych sprawności harcerskich. Gdy zaczynasz wiedzieć, jak poruszają się pionki na szachownicy, możesz zacząć świadomie grać w szachy. I byłoby cudownie, gdybym przez najbliższe dwadzieścia, trzydzieści lat była w dobrej formie fizycznej, bez niej nie da się tego zawodu uprawiać – i mogła kręcić filmy.

Mówiłaś, że rozwijasz w tym roku równolegle trzy projekty. Nad czym poza "Twarzą" w tej chwili pracujesz?

Nad filmem o siostrach. Przez trzy lata pisałam scenariusz na podstawie materiałów wideo, które nakręciłam. Tekst został przetłumaczony na angielski i trafił do Juliette Binoche, która postanowiła być producentką filmu i zagra w nim jedną z dwóch głównych ról.

W jakim języku?
Tu jest ciekawy aspekt tej sprawy, bo ja nie chciałam robić tego filmu po francusku. Po doświadczeniach ze "Sponsoringiem" stwierdziłam, że wolę pracować w języku, który chociaż mniej więcej znam, czyli w angielskim. Tam problem polegał też na tym, że nie rozumiałam się ze scenarzystką, a sporo rzeczy narzuciła mi producentka. Tylko że, gdyby nie ten film, nie byłabym w tym miejscu, w jakim jestem. Więc wszystkie błędy, które popełniłam lub popełniam działają na moją korzyść.

Są zdobywaniem harcerskich sprawności, jak mówisz. Czyli Juliette Binoche zagra po angielsku.
Jedna z sióstr będzie mieszkała we Francji, a druga w Stanach Zjednoczonych. Ale drugiej aktorki jeszcze nie wybraliśmy.

W wywiadach sprzed roku mówiłaś, że jeszcze nie jesteś gotowa na realizację tego projektu, jak rozumiem bardzo dla ciebie osobistego. Co się zmieniło?

Scenariusz poprawiał dramaturg Neil LaBute (autor scenariuszy do "Opętania" czy "Między nami facetami" – przyp. O.S.) i szczerze mówiąc, pierwszy raz w życiu byłam zadowolona z tego, że ktoś przepisywał po mnie tekst. Neil skrócił go, zmienił język na bardziej amerykański, ale przede wszystkim wprowadził zmiany, które sprawiły, że film przestał być osobisty. Stał się obcą historią. To jest bardzo ważne, gdy robisz coś z siebie – potem musisz to odciąć. 

Kiedyś mówiłaś, że nie lubisz, kiedy ludzie mają złudzenia na swój temat. I że lubisz ich tego pozbawiać. Nadal tak masz?

Tak, ale zrobiłam się bardziej łagodna i wyrozumiała. Zauważyłam, że niektórzy bezpiecznie czują się w swoim kokonie i już nie chcę ich atakować. Mogę to robić za pomocą filmu, sztuki, ale już na pewno nie w rozmowie. Nie chcę już zmieniać otoczenia wokół siebie, bo energię rzucam w jeden punkt – robienie filmów. Mało z kim się widuję, mało wychodzę. Mam świadomość, że czasu jest niewiele, a praca wymaga ogromnego wysiłku, a do tego mam rodzinę, dzieci. Nowych ludzi poznaję raczej na festiwalach filmowych.

Ta zmiana nastawienia pojawiła się nagle, czy był to proces?
Wiele się zmieniło w ciągu ostatniego roku. Zrozumiałam, że bardzo dużo rzeczy robiłam na oślep, bez planowania, co zresztą też jest fajne, i nie rozumiałam kolegów z Rumunii, dlaczego oni wszystko planują. Dlaczego podchodzą do swojej pracy tak zadaniowo czy wręcz biznesowo i planują w szczegółach na jaki festiwal film pojedzie, a właściwie festiwale. Zresztą nie tylko oni, tak samo do pracy podchodzi Pablo Larrain, który zrobił "El Club" (nagrodzony Srebrnym Niedźwiedziem w Berlinie – przyp. O.S.). Czułam się jak jakiś Marsjanin… A potem pomyślałam, że trzeba działać bardziej konkretnie, oszczędzać energię. W pewnym momencie, gdy dostawałam mnóstwo zaproszeń na festiwale, zaczęłam odmawiać większości wyjazdów. Rozmawiałam o tym kiedyś z Christianem Petzoldem (niemieckim reżyserem – przyp. O.S.) – powiedział, że ma znajomych reżyserów, którzy wpadają w festiwalową pułapkę. Po tym, jak zrobili dobry film, zaczynają jeździć po całym świecie, spać w pięciogwiazdkowych hotelach, korzystać z darmowych restauracji, bankietów, tych wszystkich wypasów i nagle się orientują, że minęły im dwa lata życia – bo tyle na ogół trwa cykl festiwalowy – a oni nie mają nowego projektu. Więc trzeba sobie jasno powiedzieć, że nie jeździsz, tylko siedzisz w domu i pracujesz. Musisz lepiej zarządzać swoim czasem, żeby w ogóle móc zrobić te najbliższe trzy filmy (śmiech).

Pablo Larrain, o którym mówisz, precyzyjnie planuje swoją karierę zawodową, ale jak widać nie pozbawia to jego filmów artyzmu. Ale też powtarza, że w filmie najważniejsza jest nie historia czy aktorzy, tylko atmosfera i nastrój, które powstają na planie, w trakcie realizacji filmu.
Zgadzam się. W Polsce pokutuje opinia – i przepraszam, ale krytycy też się do tego przykładają – że najważniejsze jest to, czy ktoś opowiedział historię. Jeśli to zrobił, to film jest chwalony. A co ze stylem? Z formalnym pomysłem? Filmy są faktycznie coraz sprawniej opowiadane, ale w sposób, jaki skądś znasz, gdzieś widziałaś, albo przypominają ci słabe seriale telewizyjne. Nie wystarczy mieć dobrze zrobionego filmu, w którym opowiada się historię osadzoną w konkretnych realiach. Trzeba jeszcze zaproponować oryginalną formę. Niestety, teraz jest bardzo mało filmów, które spełniają te trzy wymogi jednocześnie. Pomyśl o "Fargo" braci Coen – historia choć ma sens, jest absurdalna, ale film ogląda się dla atmosfery i tego, w jaki sposób jest zrobiony, jak użyta jest w nim muzyka, jak się porusza główna aktorka. I nagle się okazuje, że to jest kluczowe.

O tym, jaki kraj pokażesz w "Twarzy" już mówiłaś, a jak będzie w przypadku filmu o siostrach?
Tam już odcinam się od kraju, film będzie uniwersalny. Na pewno pokażę trochę różnic między Ameryką i Europą, gdzie mieszkają siostry, ale nie będzie to pierwszoplanowy temat. Obraz będzie typowo aktorski, psychologiczny. Zresztą, nie mogę w nieskończoność opowiadać o Polsce i jej obliczach. Choć na przykład Aki Kaurismäki ciągle robi filmy o Finlandii. Zresztą teraz tyle się w Polsce dzieje i to nie najlepszego, że może będzie i tematów na lata.

Mówiłaś o dwóch – o "Twarzy" oraz o filmie o siostrach. A ten trzeci projekt?

Z Memento Films, czyli od mojego agenta sprzedaży, przysłali mi film dokumentalny, który ich zdaniem jest świetnym tematem na fabułę. Ale obiecałam im, że nic nie zdradzę na temat tego projektu. Zresztą w kinie przecież nigdy nie wiadomo co wyjdzie, a co nie. Na co zdobędzie się kasę itd., itp. Zatem nie ma co za dużo mówić o planach. Bardziej chodzi mi o to, że pierwszy raz w życiu planuję z takim wyprzedzeniem i myślę o kilku projektach naraz, a nie tylko o jednym. Jeden nie wypali, to zabiorę się za drugi.

2015 – to dla ciebie bardzo dobry rok, zaczął się od Srebrnego Niedźwiedzia dla najlepszego reżysera na festiwalu w Berlinie, potem były Złote Lwy w Gdyni, i w końcu nominacja do Europejskiej Nagrody Filmowej.
Której i tak wiedziałam, że nie dostanę. Ale bardzo mi było dobrze w gronie dużo bardziej znanych i utytułowanych reżyserów, takich jak Paolo Sorrentino czy Nanni Moretti. Nic więcej nie trzeba.

Mówisz, że ten rok bardzo wiele zmienił w twoim podejściu do zawodu. Czego się dowiedziałaś?
Po festiwalu w Berlinie wszystko nabrało sporego przyspieszenia. Dostałam propozycje pracy przy różnych projektach zagranicznych, z których wszystkie odrzuciłam i to mnie chyba najwięcej nauczyło. Oczywiście, na początku byłam nimi bardzo ucieszona i nie wiedziałam, co mam robić. To normalne, że reżyserzy, którzy zostają dostrzeżeni lub nagrodzeni na festiwalach filmowych dostają dużo ofert. Mam kolegów z Grecji, Rumunii czy koleżankę z Turcji, którzy byli po festiwalach w Wenecji czy w Cannes w bardzo podobnej sytuacji. Bo jak się okazuje, reżyserzy z Europy są wielce pożądani i poszukiwani, szczególnie w USA. Jednak mało kto finalnie bierze te propozycje.

Dlaczego? Zrobienie filmu z dużym budżetem i wielkimi nazwiskami w obsadzie to marzenie.

Ale producenci nie oferują ci reżyserii tych filmów, bo tak uwielbiają twoje poprzednie prace. Potrzebują kogoś, kto przyjdzie na plan, wykona to, co zostało napisane i zaplanowane. Jak widać, nie możesz decydować nawet o obsadzie… I budżet nie jest jakiś wielki, przecież nie proponują ci Bonda. Oczywiście, można zarobić na takiej pracy pieniądze, ale niekoniecznie dobrze to wpłynie na ciebie. Umówmy się: to są czysto komercyjne filmy. Część z nich nie trafia w ogóle do kin, tylko prosto na DVD lub do telewizji. Spójrz, jak tam jest wiele filmów z niby gwiazdami, które nakręcił reżyser o nieznanym nazwisku. I ta perspektywa działa studząco. Potem pojawia się strach, że skoro odmówiłam, to już nic więcej mi nie zaproponują, a co jeśli będę miała zastój swoich projektów i będę potrzebowała takich zleceń? Miałam różne wahania.

A nie myślałaś o pracy przy takim projekcie jak o zdobyciu kolejnej sprawności harcerskiej, nauce nowych narzędzi i kierowania dużo większym planem?
Taka wizja jest kusząca i dlatego miałam różne rozterki, że może będzie to fajne doświadczenie, pobawię się… A potem pomyślałam, że ta zabawa będzie kosztowała mnie ponad rok życia w najlepszym razie, w najgorszym ponad dwa, bo po skończeniu pracy nad filmem, trzeba jeszcze go promować. I przede wszystkim – nie wiadomo, czy będzie to zabawa udana.

Podejmowałaś decyzje sama czy konsultowałaś je z kimś?
Dużo doradził mi Paweł Pawlikowski, który też kiedyś dawno temu przez taki obieg przechodził. Paweł nie chciał brać w nim udziału. Naprawdę, wolę robić swoje filmy, choć wiem, że są reżyserzy, którzy tylko się wynajmują do reżyserowania. I absolutnie to rozumiem, ale ja wywodzę się z tej naszej komuny, dorastałam na klasykach, studiowałam w szkole filmowej i mam kult kina autorskiego, co nie znaczy, że ono ma być nudne albo nie dla ludzi. Marzą mi się filmy autorskie, które kochają widzowie. Coś takiego czasem się zdarza. Ale, jeśli już miałabym pracować w Ameryce, to wolałabym dostać super scenariusz i zrobić mały niezależny film.

Tak można pracować też w Polsce.
Można. Na całym świecie jest ten sam problem – braku dobrych scenariuszy. Więc te wszystkie teksty, które krążą wśród reżyserów z Europy zaproponowane im przez Amerykę, to są przechodzone, nieciekawe opowieści.

Czyli najważniejsza jest artystyczna niezależność?
Tak, na pewno. Bycie reżyserem do wynajęcia to bułka z masłem. Dużo trudniejsze jest zbudowanie sobie takie pozycji, że możesz robić jeden film rocznie z takimi aktorami, z jakimi chcesz i w kraju, w którym chcesz. I uważam, że lepiej zrobić własny, mały polski film z naszymi gwiazdami, na własnych zasadach, produkując go samodzielnie z Jackiem, który dostał właśnie Europejską Nagrodę Filmową dla najlepszego montażysty i z Michałem, bo on ma większą szansę się przebić, niż przeciętny film z gwiazdami, w którym o niczym nie decydujesz i tracisz dwa lata życia.

Warszawa, zima 2016


Ola Salwa
Magazyn Filmowy SFP nr 1/2016
  15.08.2016
fot. Anna Wawrzycka-Atach/Kino Świat
Lubelski: Krzysztof Kieślowski – filmy fabularne
Waldemar Wilhelm: Szable w dłoń!
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll