Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Z Marcinem Dorocińskim, odtwórcą roli Mirka – ojca Maszeńki w filmie „Serce, serduszko”, rozmawia Marcin Zawiśliński.
Serwis Internetowy SFP: Jan Jakub Kolski sięgnął po gatunek, który wśród polskich reżyserów jest raczej niepopularny. "Serce, serduszko" to, bowiem familijny film drogi.
Marcin Dorociński: Myślę, że może go obejrzeć każdy, niezależnie od wieku. Mam nadzieję, że każdy widz odnajdzie w którejś z pojawiających się w nim postaci kawałek siebie, przypomni sobie jakąś przygodę z własnego życia. W „Sercu….” dzieją się naprawdę dramatyczne rzeczy, ale bohaterowie starają się z nimi uporać, i to w niegłupi sposób. Ten film jest jak dziecko, które często zadaje pytania albo wręcz odwrotnie: nie pyta nas o nic, tylko reaguje spontanicznie na to, co przynosi mu życie.
Maria Blandzi, Julia Kijowska, Marcin Dorociński w filmie "Serce, serduszko". Fot. Next Film.
Znany jest Pan z tego, że bardzo starannie dobiera sobie role. Co Pana zafascynowało w „Sercu, serduszku”?
MD: Moim marzeniem jest to, żeby przeczytać ciekawą historię, a następnie stać się jej częścią. Nie zawsze to się udaje, ale mam szczęście, że tak było tym razem. Interesują mnie przede wszystkim projekty, które dotyczą ludzi, ich słabości oraz tego, w jaki sposób radzą sobie z nimi. Jakże istotne jest to, żebyśmy nie oceniali innych zbyt pochopnie, choćby tylko w oparciu o ich wygląd zewnętrzny. Bo robią groźne miny albo mają dziwnie pomazane twarze…O tym też jest przecież "Serce, serduszko".
Oglądał Pan wcześniejsze filmy Jana Jakuba Kolskiego? Np. „Historię kina w Popielawach” czy też „Jańcio Wodnika”?
MD: Tak, ale ten film jest inny od jego poprzednich projektów, bo i Janek się zmienił. Na planie spotkałem zupełnie innego człowieka od tego, jakiego sobie wyobrażałem na podstawie anegdot i plotek, które do mnie docierały. Jest wspaniałym dyrygentem filmowej orkiestry, ale potrafi też słuchać i mówić „nie wiem”.
Wielu zawodowych aktorów twierdzi, że najtrudniej gra się z dziećmi i ze zwierzętami. W tym filmie sporo było takich scen...
MD: Dla mnie gra z Marysią Blandzi (w roli 10-letniej Maszeńki) czy też z ptakami, kurczakami, a nawet wilkiem, to była wspaniała przygoda. Marysia wygląda jak dziecko, ale wewnętrznie jest – wbrew pozorom – bardzo dojrzałą osobą. Posiada wiele talentów i jeżeli w przyszłości będzie chciała pójść w moje ślady, może stać się naprawdę wspaniałą aktorką.
W obsadzie „Serca, serduszka” nie zabrakło też legend polskiego kina tj. Franciszek Pieczka czy Maja Komorowska.
MD: Bardzo poruszyła mnie szczególnie scena, w której Maja jako madame Lisiecka tańczy w domu z Maszeńką. Cudownie było na nie patrzeć. Niedawno widziałem się z Panią Mają i pogratulowałem jej tego występu.
Madame Lisiecka starała się pomóc nie tylko Maszeńce, ale także jej ojcu…
MD: Trzeba mieć szczęście, żeby w odpowiednim momencie swojego życia spotkać człowieka, który powie nam coś szczerze. I jeśli będziemy na tyle mądrzy, żeby to zrozumieć, to może nas to przed czymś uratuje…
…i dlatego w jednej z ostatnich scen filmu "Serce, serduszko" tańczy Pan w przebraniu baletnicy na dworcowym peronie?
MD: Nie będę zdradzał szczegółów. Polecam jednak każdemu, żeby spróbował zatańczyć taki układ choćby przez dwie minuty, szczególnie jeżeli nigdy wcześniej nie miało się z tym nic wspólnego. Musiałem naprawdę sporo poćwiczyć, żeby rytmicznie nad nim zapanować.
To była najtrudniejsza Pańska scena w tym filmie?
MD: To w ogóle było jedno z trudniejszych wyzwań w moim życiu zawodowym.
Marcin Dorociński: Myślę, że może go obejrzeć każdy, niezależnie od wieku. Mam nadzieję, że każdy widz odnajdzie w którejś z pojawiających się w nim postaci kawałek siebie, przypomni sobie jakąś przygodę z własnego życia. W „Sercu….” dzieją się naprawdę dramatyczne rzeczy, ale bohaterowie starają się z nimi uporać, i to w niegłupi sposób. Ten film jest jak dziecko, które często zadaje pytania albo wręcz odwrotnie: nie pyta nas o nic, tylko reaguje spontanicznie na to, co przynosi mu życie.
Maria Blandzi, Julia Kijowska, Marcin Dorociński w filmie "Serce, serduszko". Fot. Next Film.
Znany jest Pan z tego, że bardzo starannie dobiera sobie role. Co Pana zafascynowało w „Sercu, serduszku”?
MD: Moim marzeniem jest to, żeby przeczytać ciekawą historię, a następnie stać się jej częścią. Nie zawsze to się udaje, ale mam szczęście, że tak było tym razem. Interesują mnie przede wszystkim projekty, które dotyczą ludzi, ich słabości oraz tego, w jaki sposób radzą sobie z nimi. Jakże istotne jest to, żebyśmy nie oceniali innych zbyt pochopnie, choćby tylko w oparciu o ich wygląd zewnętrzny. Bo robią groźne miny albo mają dziwnie pomazane twarze…O tym też jest przecież "Serce, serduszko".
Oglądał Pan wcześniejsze filmy Jana Jakuba Kolskiego? Np. „Historię kina w Popielawach” czy też „Jańcio Wodnika”?
MD: Tak, ale ten film jest inny od jego poprzednich projektów, bo i Janek się zmienił. Na planie spotkałem zupełnie innego człowieka od tego, jakiego sobie wyobrażałem na podstawie anegdot i plotek, które do mnie docierały. Jest wspaniałym dyrygentem filmowej orkiestry, ale potrafi też słuchać i mówić „nie wiem”.
Wielu zawodowych aktorów twierdzi, że najtrudniej gra się z dziećmi i ze zwierzętami. W tym filmie sporo było takich scen...
MD: Dla mnie gra z Marysią Blandzi (w roli 10-letniej Maszeńki) czy też z ptakami, kurczakami, a nawet wilkiem, to była wspaniała przygoda. Marysia wygląda jak dziecko, ale wewnętrznie jest – wbrew pozorom – bardzo dojrzałą osobą. Posiada wiele talentów i jeżeli w przyszłości będzie chciała pójść w moje ślady, może stać się naprawdę wspaniałą aktorką.
W obsadzie „Serca, serduszka” nie zabrakło też legend polskiego kina tj. Franciszek Pieczka czy Maja Komorowska.
MD: Bardzo poruszyła mnie szczególnie scena, w której Maja jako madame Lisiecka tańczy w domu z Maszeńką. Cudownie było na nie patrzeć. Niedawno widziałem się z Panią Mają i pogratulowałem jej tego występu.
Madame Lisiecka starała się pomóc nie tylko Maszeńce, ale także jej ojcu…
MD: Trzeba mieć szczęście, żeby w odpowiednim momencie swojego życia spotkać człowieka, który powie nam coś szczerze. I jeśli będziemy na tyle mądrzy, żeby to zrozumieć, to może nas to przed czymś uratuje…
…i dlatego w jednej z ostatnich scen filmu "Serce, serduszko" tańczy Pan w przebraniu baletnicy na dworcowym peronie?
MD: Nie będę zdradzał szczegółów. Polecam jednak każdemu, żeby spróbował zatańczyć taki układ choćby przez dwie minuty, szczególnie jeżeli nigdy wcześniej nie miało się z tym nic wspólnego. Musiałem naprawdę sporo poćwiczyć, żeby rytmicznie nad nim zapanować.
To była najtrudniejsza Pańska scena w tym filmie?
MD: To w ogóle było jedno z trudniejszych wyzwań w moim życiu zawodowym.
Marcin Zawiśliński
SFP
Ostatnia aktualizacja: 20.11.2014
fot. Aleksandra Michael/Next Film
Camerimage. Dzień 5
Rusza kurs historii polskiego kina
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024