PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
Organizatorzy ceremonii rozdania nagród na weneckim festiwalu nie grają w towarzyskie gierki. Nie ma miejsca dla nieskończonych płaczliwych peanów dla nianiek i sióstr, pozdrowień dla ukochanego psa czy życzeń, aby na świecie zapanował pokój. Jest szybko, konkretnie i lakonicznie - wyczekiwana od 10 dni gala trwała nieco ponad pół godziny. Chociaż nie obyło się bez – niekiedy zabawnych, czasem nieco żenujących – wpadek.

Pierwszy etap wręczania nagród poszedł gładko. Wyróżnienie techniczne za zdjęcia dla Daniele Ciprì nie dziwi – to chyba jedna z dwóch dobrych rzeczy w filmie "È stato il figlio". Przenikliwe oko jury dostrzegło także tę drugą: nagrodę Marcello Mastroianniego dla najlepszego aktora debiutanta otrzymał Fabrizio Falco. Można było go także oglądać w dużo ciekawszej roli w "Bella addormentata" Marco Bellocchio, który to ku ogromnemu rozczarowaniu włoskiej prasy musiał obejść się smakiem, bo żadnych nagród nie otrzymał. Wyróżnienie za najlepszy scenariusz dla Oliviera Assayasa  nie dziwi – jego „Après Mai” miało na Lido jednogłośnie pozytywną recepcję. Do poziomu arcydzieła filmowi daleko, ale to na pewno świetnie napisany,  mądry i bardzo przyjemny mały kawałek kina.


Philip Seymour Hoffman, fot. Forum/Tony Gentile (Reuters)

Nagrodę Coppa Volpi dla najlepszego aktora odebrał w imieniu Joaquina Phoenixa Philip Seymour Hoffman. Dopiero w informacji dla dziennikarzy udało się doczytać, że wbrew zapowiedzi członka głównego jury, wyróżnienie przyznano nie samemu Phoenixowi, a obu aktorom ex-equo, za ich niezwykły duet w filmie „The Master”. Tu obyło się bez niespodzianek – w kuluarach od dłuższego czasu wymieniano panów jako faworytów, tak ze względu na świetne, złożone role, jak i brak poważniejszej konkurencji. Mocnych, intrygujących i wybitnych ról męskich w tym roku ze świeca szukać – na weneckich ekranach rządziły bowiem kobiety. Typowane na dwie najmocniejsze kandydatki Marię Hofstatter ("Raj: Wiara") i Franziskę Petri ("Izmena") pogodziła aktorka stawiająca na gruncie pełnego metrażu pierwsze kroki. Ubrana w piękną białą suknię filigranowa Hadas Yaron, wcielająca się w główna bohaterkę „Lemale et ha'halal”, Shirę, była widocznie wzruszona odbierając statuetkę. Należało jej się! Film Ramy Burshtein, jednej z dwóch reżyserek w zdominowanym przez mężczyzn konkursie, był jednym z tych maleńkich, wspaniałych i absolutnie niespodziewanych konkursowych objawień, a Yaron na ekranie to po prostu zjawisko. Ta nagroda bardzo cieszy.

Po nagrodach aktorskich nadszedł czas na Lwy Srebrne: Nagrodę Specjalną Jury i wyróżnienie dla najlepszego reżysera. Odczytując werdykt jurorzy albo pomylili kartki, albo wzruszenie zmąciło im zmysły – bowiem wyróżnieni odebrali swoje nagrody w złej kolejności. Philip Seymour Hoffman przyjął w imieniu Paula Thomasa Andersona Premio Speciale, potem na scenę wszedł Ulrich Seidl, wyróżniony za „Raj: wiarę” jako najlepszy reżyser. Podziękował Marii Hofstätter za współpracę, a kiedy zaczął już schodzić ze sceny otulona w fiołkowe szyfony Laetitia Casta poinformowała go, że „takie rzeczy się zdarzają i teraz, ojej, musicie się panowie zamienić”. Czyli: Paul Thomas Anderson najlepszym reżyserem, a Seidl laureatem Nagrody Specjalnej. Co za zamieszanie!

W tym momencie było już wiadomo, że Assayas, Ciprì, Anderson i Seidl są wykluczeni z walki o Złotego Lwa – w Wenecji film nie może otrzymać dwóch nagród, wyjątkiem są kategorie aktorskie. W głowie trybiki obracały się wyjątkowo szybko, szukając odpowiedzi na pytanie: „kto?” Korine, którego "Spring Breakers" narobiło w Wenecji masę szumu, poniekąd z nadania został wykluczony już wcześniej, jakoś intuicyjnie czuliśmy, że to raczej nie będzie tytuł kochany przez międzynarodową radę. Faworyt Włochów, Bellocchio, przez media zagraniczne został skrytykowany za ideologizowanie i patos; „Lemale et ha'halal” to produkcja jednak za mało odważna na najwyższe wyróżnienie, „La cinquième saison” - zbyt hermetyczna....


Kim Ki-duk, fot. Forum/Tony Gentile (Reuters)

Te rozważania przerwało jedno słowo: "Pieta". Wygrał Kim Ki-duk, południowokoreański artysta, który na koncie ma już statuetki z Berlina, Cannes, Karlowych Warów, Las Palmas, Locarno, Chicago, San Sebastian i Pusan. W 2004 roku jego wybitny "Pusty dom" zdobył w Wenecji cały wianuszek nagród (FIPRESCI, mały Złoty Lew, nagroda SIGNIS, Srebrny Lew dla najlepszego reżysera). Ki-duk trzykrotnie walczył o Złotego Lwa, ale dopiero tym razem ta walka zakończyła się sukcesem. Ten werdykt nie spotka się z jednogłośnym zadowoleniem. "Pieta", o której pisaliśmy po jej weneckim pokazie (czytaj...) to ekranowy manifest „nowej” poetyki Kim Ki-duka, która nie do końca przekonuje jego wiernych fanów. Z drugiej strony szczególnie sam finisz filmu przypomina widzowi, że ten ma do czynienia z najprawdziwszym mistrzem. Niewielu jest twórców, którzy potrafią tłumaczyć najtrudniejsze emocje na tak wyraziste, przeszywające obrazy. To także film, który „rośnie” w widzu z czasem, im dłużej się o nim myśli, tym bardziej czuje się jego wyjątkowość. Może to dostrzegło jury, które mimo iż każdy jego przedstawiciel pochodził z innego kraju, film Kim Ki-duka poczuło jak jeden organizm, jak deklarowała na konferencji prasowej Marina Abramović. Odbierając statuetkę reżyser zadedykował film „ludzkości w czasach kryzysu”, po czym odśpiewał fragment tradycyjnej południowokoreańskiej pieśni ludowej "Arirang", motywu przewodniego z jego poprzedniego filmu.

Tegoroczny Festiwal prowadzony był po raz pierwszy od 11 lat przez Alberto Barberę. Odsunięty od pracy w 2002 roku dyrektor artystyczny deklarował przed rozpoczęciem, że „Wenecja jest jak stara, szacowna dama, której potrzebne jest odświeżenie”. Czy misja odmłodzenia, tchnięcia w Festiwal nowego życia się powiodła? Na pewno zwraca uwagę przekrojowość konkursu. Zredukowana do 18 tytułów tegoroczna selekcja zaskakiwała różnorodnością estetyk i kultur, które reprezentowały poszczególne filmy. Wciąż jednak poszukiwanie na siłę innowacyjności stoi na drodze do dobrego artystycznego poziomu (przekombinowane i przeciętne "Superstar" czy "È stato il figlio"). Starzy mistrzowie wybierani do konkursu „za zasługi” zawiedli (pretensjonalno-puste „PassionDe Palmy i „To the wonder” czyli sztuka naiwna według Terrence'a Malicka). Największym przewinieniem tegorocznego konkursu była jednak przeciętność. Zalew filmów porządnych, udanych, ale takich, o których zapominamy zaraz po wyjściu z kina. Może dlatego jeszcze wczoraj w biurze prasowym słyszałam dziennikarza, który pracując pod nosem szeptał: „Spring break forever, bitches!”. Korine dostaje ode mnie prywatny Order Złotego Młota Pneumatycznego za wytrącenie Wenecji z letargu. A Barberze życzę, żeby proces odświeżana stylu starszej pani mu się powiódł, bo możliwości ma nieskończone.
Anna Tatarska
portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja:  9.09.2012
Zobacz również
"Hasta la vista" wygrywa festiwal "Integracja Ty i Ja"
Festiwal 18/18 - wydarzenia towarzyszące
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll