PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
W żadnej z łapanek nie aresztowano jednorazowo tak wielu Żydów. Telewizja HBO prezentuje na swojej antenie dramat "Obława" (nie mylcie z najnowszym obrazem Marcina Krzyształowicza) - opowieść o jednej z najbardziej haniebnych plam w historii Francji. Rozmawiamy z reżyserką i autorką scenariusza, Rose Bosch. 

W lipcu 1942 francuska policja złapała ponad 13 tysięcy osób. Do Vélodrome d'Hiver, a stamtąd do obozów koncentracyjnych, wywieziono całe rodziny, w tym ponad 4 tysiące dzieci. Kolaboracyjny rząd dokładnie przygotował całą akcję. Policjanci dostali adresy, ustalono datę, godziny. Nic dziwnego, że przez lata temat ten traktowano jako tabu. Na pierwsze strony gazet we Francji trafił w 2010 roku za sprawą "Obławy". Dramat, w którym zagrali Jean Reno i Melanie Laurent, zobaczyło 3 miliony Francuzów.


Amerykański plakat "Obławy"

Dagmara Romanowska: To jeden z najbardziej wstydliwych momentów w historii Francji. To nie naziści wyłapali 13 tysięcy Żydów, tylko francuska żandarmeria... Przez lata o tym milczano. Poza Francją mało kto o tym słyszał.

Rose Bosch: W większości krajów, w których pokazujemy "Obławę", widzowie są w szoku. Francja zawsze uchodziła za największego piewcę praw człowieka. Tymczasem... To był ostatni dzwonek, żeby zrobić ten film. Dzieci tamtych lat są już osiemdziesięciolatkami. Powoli odchodzą. Przez dekady we francuskich podręcznikach historii można było znaleźć tylko jedno, dwa lapidarne zdania na ten temat: "W lipcu 1942 roku zatrzymano w Paryżu 13 tysięcy Żydów". Nic więcej. Kto? W jaki sposób? Zaraz po wojnie rany były za świeże, by o tym mówić. Owszem, co roku odbywała się ceremonia w welodromie, ale nic poza tym. Raz, na rocznicy pojawił się François Mitterrand, ale został wygwizdany. Nie chciał przyznać, iż odpowiedzialność spoczywa na Francuzach. Poza tym sam był związany z rządem, który to zorganizował. Wreszcie, w 1995 roku, Jacques Chirac wydał oficjalne oświadczenie. "Obława" to pierwszy film, który próbuje się zmierzyć z tą historią, z tematem Holocaustu we Francji, z mechanizmami, które stały za kolaboracją i decyzjami Pétaina.
 
W lipcu 1942 roku ten rząd zdradził najważniejsze francuskie wartości...

"Jeżeli chcesz mieć, jedź do Ameryki. Jeżeli chcesz być - jedź do Francji" – tak mówili Żydzi na początku wojny. "Tu nie żyjemy w getcie. Możemy mieszkać, gdzie chcemy, studiować za darmo, leczyć się za darmo, pracować". Do 1942 byli traktowani jak inni obywatele Francji. Zasymilowali się. Żydowskie rodziny nadawały swoim dzieciom typowe francuskie imiona. Chcieli być Francuzami. Kochali Francję. Tym bardziej okrutne jest to, do czego doszło. Nigdy żydowska społeczność nie była w stanie tego pojąć. To ciągle bardzo boli. 


Jean Reno i Melanie Laurent w filmie "Obława", reż. Rose Bosch (2010)

Jak zareagowano, gdy zapowiedziała pani realizację "Obławy"?
 
Zostałam wyśmiana. Ludzie z branży sądzili, że jesteśmy szaleńcami. Byli przekonani, iż poniesiemy spektakularną klapę... Temat tabu, tragedia, śmierć, dziecięcy aktorzy i statyści, a do tego reżyserka, która zrobiła wcześniej tylko jeden film [thriller science fiction – "Animal" – przyp. DR]. Nie wróżono mi dobrze (śmiech).

Nie towarzyszyła temu żadna narodowa debata? Czy wypada? Jak to zrobić...

Nie. Nic takiego nie miało miejsca. Branża skoncentrowała się na tym, że film nie będzie mógł opowiedzieć całej tej historii, że reżyserowanie dzień w dzień dwustu dzieci na planie jest niemożliwe. Debata odbyła się dopiero przy okazji premiery. Do telewizji zapraszano ocalałych lub tych, którzy byli blisko tragedii. Przypomniano o rozliczeniach z tamtymi czasami.

Pani własna rodzina padła ofiarą obławy...

Dziadkowie mojego męża [producent Alain Goldman – przyp. DR]. Słyszę o niej od ponad dwudziestu lat. Dziadkowie tego ranka wyjechali na targ. Po ziemniaki. Dzięki temu przeżyli. Gdy wrócili, nie było już nikogo z ich sąsiadów, przyjaciół. Niczego wcześniej nie wiedzieli. Mieli szczęście. Dziś, dzięki ich opowieściom, wiem, jak wyglądało życie we Francji w 1942 roku. Jak wyglądały zakupy, stosunki z sąsiadami, ze sprzedawcą chleba, z policją. Resztę, pisząc scenariusz, czerpałam z książek, pamiętników, listów, zdjęć.

A wsparcie historyków?

Zawsze pracuję sama. Zanim zajęłam się reżyserią, byłam dziennikarką. Doskonale potrafię robić research, wynajdywać informacje. A jako konsultant, szczególnie w sprawach politycznych, pomagał mi Serge Klarsfeld. Znał wszystkie odpowiedzi na moje pytania związane z kolaboracyjnym rządem... Zrozumienie tamtych uzależnień, mechanizmów było najtrudniejsze.

To ciężkie emocjonalnie kino, z bardzo trudnymi scenami. Cierpiące dzieci, beznadzieja. Skąd, jako kobieta i matka, czerpała pani siłę i odwagę, by opowiedzieć o tej historii? Dlaczego się pani na to porwała?

Bo jestem matką. Właśnie dlatego. Kiedyś prześladowały mnie koszmary, iż moje dzieci trafią do łapanki. Gdy zaczęliśmy rozmawiać na temat tego filmu, wiedziałam, że trzeba opowiedzieć o tych wydarzeniach poprzez dzieci. One są przyszłością. A przyszłość wojna niszczy, eksterminuje.


Kadr z filmu "Obława", reż. Rose Bosch (2010)

Na planie było więcej dzieci niż dorosłych, prawda?

Nawet w Hollywood nie było takiego przypadku (śmiech). "Lista Schindlera" opowiada o dorosłych. Dorośli są bohaterami zdecydowanej większości obrazów o Holokauście. Dzieci przewijają się tylko w tle, jako tłum. Rzadko którekolwiek z nich zostaje "wyróżnione". A u mnie dzieci były na pierwszym planie – jako grupa i jako indywidualne jednostki. Wszyscy musieli świetnie grać. Trzylatkowie i dziesięciolatkowie.

W dodatku grać sceny bardzo emocjonalne.

Nie mogły tu niczego przerysować. Musiały być naturalne, a nie zawsze łatwo było wytłumaczyć im, o co mi chodzi. "To jest wojna. Wiesz co to jest wojna?" – zaczynałam wiele rozmów. "Tak! Wiem! Widziałem filmy". "Jakie filmy?". "Godzillę!". "OK. W takim razie pamiętaj – faceci w mundurach to godzille. To potwory! A Ty jesteś ten dobry", "Jasne!" – odpowiadał mi roześmiany chłopak. Czasami to wystarczało, a kiedy indziej... chowałam się poza polem widzenia kamery i podpowiadałam tekst, bo dzieciak stawał, robił smutną minę i stwierdzał: "A co ja miałem powiedzieć?". Dorosłemu wystarczy dać tekst i czekać na jego interpretację. To zupełnie inny rodzaj pracy. W scenie rozdzielenia rodzin tylko jedna dziewczynka płakała. Na nią trzeba było skierować kamerę. Musiałam wyłapywać talenty, momenty, a potem na nich się koncentrować. Nieustannie być w stanie najwyższej czujności. 

Najgorszy był chyba śmiech – szczególnie w scenach masowych, gdzie dzieci mają być smutne?

(Śmiech) Musiałam być bardzo przekonująca, aby tę roześmianą gromadę uspokajać: dzieci biegały we wszystkie strony, cieszyły się, że są brudne! I musiałam je uspokajać. "Chcecie być w filmie?" – pytałam. "Jak będziecie się śmiać, będę musiała was wyciąć". Słuchali. Czasami. Kiedy indziej pomagały inne argumenty. Na przykład rywalizacja. W scenie wywózki chłopiec śmiał się przez cały ranek. Gdy w końcu się zmęczył, zastąpił go brat bliźniak. "Wiesz co masz robić" – zapytałam, gdy rozpoczynaliśmy pracę. "Mój brat zawalił z rana, ale ja ci pokażę, że jestem lepszy. Chcę zobaczyć siebie w telewizji" – dodał, wskazując na monitor reżyserski. I udało się. Świetnie sobie poradził. Plan był pełen takich małych cudów.

Czy korzystała pani z pomocy psychologów?

Sama byłam psychologiem, dla wszystkich, poza samą sobą. Dla dorosłych, których ta opowieść bardzo dotykała. Dla dzieci. Melanie Laurent cierpiała na ciągłe bóle głowy. Ja trzy razy miałam lumbago. Dostawałam dwa razy dziennie zastrzyki. A Jean Reno... stracił głos w scenie, w której miał krzyczeć do nazistów. Po swoim "Akcja!", usłyszałam tylko jego zachrypnięty szept. To była katastrofa (śmiech). Dzieci podchodziły do mnie, nazywając mnie swoją dużą siostrą. Przytulaliśmy się, choć nie zawsze rozmawialiśmy w tym samym języku. Wiele z nich pochodziło z Węgier [na Węgrzech kręcono m.in. sceny obozowe – przyp. DR]. Plan był pełen ciepła.

Zdjęcia trwały 70 dni. Długo...

Długo. W dodatku wszystko działo się latem, panował upał po 30 stopni. Kurz. W przerwach pomiędzy ujęciami ludzie kryli się pod parasolkami przeciwsłonecznymi, wszyscy dostawali wodę, colę. Dzieci były bardzo odważne. Nikt nie zemdlał... poza aktorem, który grał policjanta. Po prostu, w pewnym momencie, padł. Czarny charakter. Nie dał rady upałowi.

Przy tak newralgicznym temacie, łatwo było popaść w przesadę. Patetyzm, melodramatyzm lub zwykły kicz. Pani udało się tego uniknąć.
 
Przez dziesięć lat byłam dziennikarką. Reporterką. Stykałam się z różnymi tragediami. I dowiedziałam się jednego - w tragedii ludzie są normalni. Nie krzyczą "Mój Boże" na każdym kroku. Pochodzę z prawdziwego świata. Sama nie jestem Żydówką. Ta tragedia nie dotknęła mnie personalnie, nie podjęłam tu prywatnej wendetty. Ale bardzo mnie poruszyła. Chciałam opowiedzieć o niej wszystkim ludziom, bez względu na kolor skóry i wyznanie, chciałam pokazać dzieci, rodzinę. Nie zrobiłam etnologicznego dokumentu...




Dagmara Romanowska
Portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja:  15.06.2012
Zobacz również
63 miliony widzów i ekscytacja DNA
Rodzina Borgiów. Mafia w łonie Kościoła
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll