Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Młode pokolenie kinomanów ma się dziś czemu dziwić. Przez ponad pół wieku od wynalezienia kina zarozumiałość narodów Zachodu kazała im wierzyć, że są wyłącznymi dysponentami sztuki Mélièsa i Griffitha. Tchórzostwo właścicieli kin spowodowało, że z kinematografią japońską Europa zetknęła się już w dobie pełnego jej rozkwitu. Nastąpiło to dopiero po festiwalu w Wenecji, gdzie w 1951 roku Złotego Lwa św. Marka zdobył zupełnie nieoczekiwanie "Rashomon" Akiry Kurosawy. Przez osiem następnych lat filmy Japończyków na dwóch głównych festiwalach filmowych (poza Wenecją naturalnie w Cannes) otrzymały trzy główne i trzy drugie nagrody. Jak najbardziej słusznie. I dopiero po owych ośmiu latach „Rashomon" wszedł na polskie ekrany. Nasi dystrybutorzy okazali się jeszcze bardziej tchórzliwi od reszty świata.
Ale krytyka nasza była od razu wniebowzięta. Trudno było nie dostrzec nie tylko koronkowego warsztatu reżyserskiego, ale również nowatorskich konwencji, które film Kurosawy wniósł do kina światowego. Temat wzięty został z XII-wiecznej klechdy ludowej, ale poddano go dwukrotnej modernizacji. Najpierw zrobił to w roku 1915 Ryunosuke Akutagawa, pisarz uznawany za najbliższego literaturze europejskiej, potem Kurosawa, dobrze po wojnie zaznajomiony z poetyką Hollywoodu.
Schemat opowieści spod Bramy Raszo (japońskie „mon” oznacza „bramę”) czerpie z dramaturgii teatru kabuki, operującej walecznym samurajem, nikczemnym bandytą oraz piękną i cnotliwą damą. Po pierwszej sekwencji mogło się więc widzowi zdawać, że twórcy odwrócili ten schemat, kreując nikczemnego samuraja, walecznego bandytę i niecnotliwą damę. Ale w tym zrywaniu masek z bohaterów teatru kabuki film idzie znacznie dalej. Pokazuje, że odwrotny schemat nie jest wcale prawdziwszy od pierwotnego. Że prawda jest zmienna, subiektywna, że tchórz może uważać się za śmiałka, że śmiałka mogą inni wziąć za tchórza, że każdy ma swoją własną prawdę.
Jak w teatrze Pirandella to samo wydarzenie oddane jest w toku sześciu kolejnych relacji (kłania się "Obywatel Kane"Wellesa),a prawdziwa wersja wydarzeń zostaje w finale wyjawiona widzom, ale nie głównym uczestnikom. Karkołomna konstrukcja, często potem naśladowana, zbudowana została z nieskazitelną logiką i pełną czytelnością. Niezliczone cofnięcia się w czasie (czasem bardzo krótkie) i swobodne żonglowanie czasami filmowymi ogromnie wzbogacały język filmu, zaś histeryczne nieopanowanie wykonawców (wspaniały Toshirô Mifune!) usprawiedliwiało nieznane w Europie szczyty ekspresji aktorskiej.
Ale krytyka nasza była od razu wniebowzięta. Trudno było nie dostrzec nie tylko koronkowego warsztatu reżyserskiego, ale również nowatorskich konwencji, które film Kurosawy wniósł do kina światowego. Temat wzięty został z XII-wiecznej klechdy ludowej, ale poddano go dwukrotnej modernizacji. Najpierw zrobił to w roku 1915 Ryunosuke Akutagawa, pisarz uznawany za najbliższego literaturze europejskiej, potem Kurosawa, dobrze po wojnie zaznajomiony z poetyką Hollywoodu.
Jak w teatrze Pirandella to samo wydarzenie oddane jest w toku sześciu kolejnych relacji (kłania się "Obywatel Kane"Wellesa),a prawdziwa wersja wydarzeń zostaje w finale wyjawiona widzom, ale nie głównym uczestnikom. Karkołomna konstrukcja, często potem naśladowana, zbudowana została z nieskazitelną logiką i pełną czytelnością. Niezliczone cofnięcia się w czasie (czasem bardzo krótkie) i swobodne żonglowanie czasami filmowymi ogromnie wzbogacały język filmu, zaś histeryczne nieopanowanie wykonawców (wspaniały Toshirô Mifune!) usprawiedliwiało nieznane w Europie szczyty ekspresji aktorskiej.
Jerzy Płażewski
Portalfilmowy.pl
Box Office. Klęska pod Wiedniem.
Box Office. Uprowadzony Liam Neeson.
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024