Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
"Bad Ronald", telewizyjny film Buzza Kulika z 1974 roku, jest niewielką ale błyszczącą perełką – thrillerem zbudowanym na jednym, prawdziwie przerażającym pomyśle, zaczerpniętym z powieści Johna Vance’a. Pomysł ów zostaje wykorzystany na tyle sugestywnie, że nie dziwi utrzymująca się reputacja filmu jako jednego z bardziej niepokojących dzieł lat siedemdziesiątych (ugruntowana w trzy dekady po premierze, to kiedy rapowo-rockowa kapela z Nowego Jorku nazwała się właśnie Bad Ronald).
Podobnie jak wiele innych opowieści o psychopatach, tak i film Kulika jest historią chłopca zanadto kochanego przez mamę. Tytułowy bohater, zagrany z dużą wrażliwością przez Scotta Jacoby’ego, to okularnik i wrażliwiec. Wychowywany bez ojca, spędzający całe dnie na rysowaniu komiksów fantasy i unikający świata zewnętrznego (który zresztą się zeń wyśmiewa). Pojedyncza wyprawa na rówieśniczą prywatkę wystarcza, by niezdarny Ronald został obrzucony bezlitosnymi obelgami, trochę jak "Carrie" z opowiadania Kinga i filmu De Palmy. Tłumiony gniew chłopaka nie przeradza się w tym przypadku w telekinezę, ale w impulsywną agresję, owocującą przypadkowym morderstwem jednej z ubliżających mu nastolatek.
Podobnie jak wiele innych opowieści o psychopatach, tak i film Kulika jest historią chłopca zanadto kochanego przez mamę. Tytułowy bohater, zagrany z dużą wrażliwością przez Scotta Jacoby’ego, to okularnik i wrażliwiec. Wychowywany bez ojca, spędzający całe dnie na rysowaniu komiksów fantasy i unikający świata zewnętrznego (który zresztą się zeń wyśmiewa). Pojedyncza wyprawa na rówieśniczą prywatkę wystarcza, by niezdarny Ronald został obrzucony bezlitosnymi obelgami, trochę jak "Carrie" z opowiadania Kinga i filmu De Palmy. Tłumiony gniew chłopaka nie przeradza się w tym przypadku w telekinezę, ale w impulsywną agresję, owocującą przypadkowym morderstwem jednej z ubliżających mu nastolatek.
Po pospiesznym pochowaniu dziewczyny, Ronald zaszywa się w rodzinnym domu i na polecenie matki zamieszkuje sprytnie zakamuflowany pokój, którego istnienia goście z zewnątrz nawet się nie domyślają. Najbardziej soczystym elementem scenariusza jest fakt, iż dla nadopiekuńczej mamuśki – granej przez Kim Hunter, nagrodzoną ćwierć wieku wcześniej Oscarem za pamiętną rolę Stelli w "Tramwaju zwanym pożądaniem" – ukrywanie Ronalda przed wymiarem sprawiedliwości jest spełnieniem fantazji o totalnej kontroli nad synem. Dopóki Ronald siedzi w tajnej komórce, dopóty nie grożą mu bezeceństwa czyhające za progiem wiktoriańskiego domostwa – z seksem na czele. Ani chybi, podobna atmosfera musiała panować w rodzinnym domu małego Normana Batesa.
Ronald przesiaduje w ukryciu na tyle długo, by do reszty utracić kontakt z rzeczywistością – po jakimś czasie jedynym światem realnym jest dlań ten, który wymyśla we własnej głowie i przelewa na papier w postaci komiksowych rysunków. Mniej więcej wtedy właśnie jego matka umiera na stole operacyjnym, a dom – wraz z tajemniczym lokatorem – zostaje sprzedany idealnej rodzinie, jakby wyjętej z żurnala reklamowego. Ronald nie ujawnia swej obecności, a jedynie wykonuje serię otworów w ścianach swej kryjówki, a także poszerza ją o strych. Tak oto staje się inwigilatorem zdrowego rodzinnego życia, jakie jemu samemu nigdy nie przypadło w udziale (np. rodzice trzech blond piękności nie mają nic przeciw wizytom chłopaka jednej z nich).
Od tego momentu rozpoczyna się niepokojący balet: rodzina zaczyna podejrzewać, że wprowadziła się do nawiedzonego domu, podczas gdy Ronald – niczym upiór opery, tyle że ukrywający się po drugiej stronie tapet – obserwuje każdy ich krok i rozwija obsesję, której przedmiotem jest najstarsza córka. Jacoby znakomicie oddaje totalną alienację Ronalda, który – coraz to bardziej przybrudzony ze sceny na scenę – staje się prawdziwym potworem, nie przyuczonym do społecznej interakcji i dosłownie wrastającym w ściany swego więzienia (którego mury są zarazem konkretne, jak i czysto psychiczne).
Wielokrotnie nominowany do nagrody Emmy weteran amerykańskiej telewizji Buzz Kulik – autor m. in. ulubionego męsko-męskiego wyciskacza łez "Brian’s Song" z Jamesem Caanem i Billym Dee Williamsem – znakomicie radzi sobie z prowadzeniem podwójnej narracji. Z jednej strony śledzimy dynamikę rodzinną nowych lokatorów, z drugiej obserwujemy krążącego wokół nich niewidzialnego Ronalda, którego przekrwione oczy wyzierają z kolejnych otworów, sycąc chłopaka obrazami cudzego życia.
Ów przerażający scenariusz, stanowiący skrzyżowanie "Psychozy" z "Podglądaczem" i opowieścią o nawiedzonym domu, kończy się dość tuzinkową konfrontacją i bynajmniej nie zyskuje rangi arcydzieła. Mimo to, jako portret skrajnej samotności, wyobcowania i krzywdy, jaką rodzicielska nadopiekuńczość może wyrządzić w pogoni za ochroną potomstwa prze życiem, jest małym klasykiem który z całą pewnością warto obejrzeć.
Ronald przesiaduje w ukryciu na tyle długo, by do reszty utracić kontakt z rzeczywistością – po jakimś czasie jedynym światem realnym jest dlań ten, który wymyśla we własnej głowie i przelewa na papier w postaci komiksowych rysunków. Mniej więcej wtedy właśnie jego matka umiera na stole operacyjnym, a dom – wraz z tajemniczym lokatorem – zostaje sprzedany idealnej rodzinie, jakby wyjętej z żurnala reklamowego. Ronald nie ujawnia swej obecności, a jedynie wykonuje serię otworów w ścianach swej kryjówki, a także poszerza ją o strych. Tak oto staje się inwigilatorem zdrowego rodzinnego życia, jakie jemu samemu nigdy nie przypadło w udziale (np. rodzice trzech blond piękności nie mają nic przeciw wizytom chłopaka jednej z nich).
Od tego momentu rozpoczyna się niepokojący balet: rodzina zaczyna podejrzewać, że wprowadziła się do nawiedzonego domu, podczas gdy Ronald – niczym upiór opery, tyle że ukrywający się po drugiej stronie tapet – obserwuje każdy ich krok i rozwija obsesję, której przedmiotem jest najstarsza córka. Jacoby znakomicie oddaje totalną alienację Ronalda, który – coraz to bardziej przybrudzony ze sceny na scenę – staje się prawdziwym potworem, nie przyuczonym do społecznej interakcji i dosłownie wrastającym w ściany swego więzienia (którego mury są zarazem konkretne, jak i czysto psychiczne).
Wielokrotnie nominowany do nagrody Emmy weteran amerykańskiej telewizji Buzz Kulik – autor m. in. ulubionego męsko-męskiego wyciskacza łez "Brian’s Song" z Jamesem Caanem i Billym Dee Williamsem – znakomicie radzi sobie z prowadzeniem podwójnej narracji. Z jednej strony śledzimy dynamikę rodzinną nowych lokatorów, z drugiej obserwujemy krążącego wokół nich niewidzialnego Ronalda, którego przekrwione oczy wyzierają z kolejnych otworów, sycąc chłopaka obrazami cudzego życia.
Ów przerażający scenariusz, stanowiący skrzyżowanie "Psychozy" z "Podglądaczem" i opowieścią o nawiedzonym domu, kończy się dość tuzinkową konfrontacją i bynajmniej nie zyskuje rangi arcydzieła. Mimo to, jako portret skrajnej samotności, wyobcowania i krzywdy, jaką rodzicielska nadopiekuńczość może wyrządzić w pogoni za ochroną potomstwa prze życiem, jest małym klasykiem który z całą pewnością warto obejrzeć.
Michał Oleszczyk
www.portalfilmowy.pl
Premiery przegrywają z pogodą
Polacy na kacu
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024