Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Czesi i Skandynawowie to mają. Umiejętność opowiadania prostych, ludzkich historii. Na warsztat biorą losy niepozbawione dramatyzmu, lecz dla równowagi doprawiają je dawką bardzo smacznego humoru. Umieją subtelnie balansować na granicy komedii i obyczaju. Czasami przechylają się mocniej w jedną lub w drugą stronę, wyjątkowo rzadko tracąc moją przychylność.
Ostatnio przyszło mi mierzyć się z wyraźnymi odchyłami w stronę sierioznej obyczajowości. Na Nowych Horyzontach były to czeskie "Cztery słońca" - trzymające poziom, bardzo dobrze zagrane, sprawne i niepozbawione humoru. Pomimo wszystkich swoich zalet umiejętnie schrzanione lękiem przed „nijakim zakończeniem”, który w tym wypadku przerodził się w iście blockbusterową feerię rzewnych podsumowań. Kilka tygodni po festiwalu, Skandynawowie dostarczyli mi natomiast o poziom lepszy obyczaj.
„Nie bój się mnie” to podróż w głąb duszy człowieka szalonego. Co do tego nie ma wątpliwości. O szaleństwie opowiadano często i wyczerpująco, jednak jest coś we wnętrzach głów psychopatów, co sprawia, że chcemy patrzeć im w oczy. Oczywiście przez filtr szklanego/wielkiego ekranu... Co do tego też nie ma wątpliwości. Filmowcy ich kochają. Będąc nienaturalnie spokojnymi ludźmi, często o pokerowych wyrazach twarzy, są niezawodnym źródłem chaosu w świecie. Z chaosu rodzi się zło, a za tym, co złe do szpiku kości, nasze ciekawskie głowy podążają jak sępy za padliną.
Jest też jednak druga strona medalu. Postaci psychopatów - eksploatowane nad wyraz często w mainstreamowych produkcjach - są tylko narzędziem. Oni i popełniane przez nich zbrodnie niewytłumaczalne, szalone i wprowadzane tylko jako pretekst - stają się okiem cyklonu wielu sensacyjnych wątków. A to, co naprawdę ciekawe, eksplikowane jest zazwyczaj pod koniec, często absurdalnie i po łebkach.
Szukam filmów, w których analiza umysłu, albo podążanie krok w krok za niezrównoważonym bohaterem, rozlewa się w swojej niepokojącej żmudzie na cały seans. Na pewno znacie film "Człowiek pogryzł psa". Idąc za tropem, od razu przychodzi mi do głowy bardzo dobry, lecz niezbyt popularny "Angst". Nota bene: współautorem scenariusza był polski laureat Oscara – Zbigniew Rybczyński.
Niezrównoważone, niekontrolowane instynkty, które często rodzą się ze strachu, nie muszą wcale prowadzić do zbrodni. Pięknie i dojmująco pokazuje to Kafka. Jego postaci są klasycznymi już wzorami ludzi ogarniętych obsesją i trudnym do opanowania lękiem i poczuciem winy. Te uczucia prowadzą w niebezpieczne rejony człowieczeństwa i co za tym idzie, relacji międzyludzkich.
Ekranizacje Kafki są za to dziedziną nad wyraz ryzykowną. Czasem zupełnie niepozornym rzemieślnikom filmowym udaje się uchwycić go wyjątkowo trafnie (mowa tu o "Procesie" z Kyle MacLachlanem w roli głównej). Czasem najwięksi mistrzowie wykładają się na nim w sposób koncertowy ("Zamek" Hanekego wprawił mnie w osłupienie – bynajmniej nie z zachwytu).
W "Nie bój się mnie" to, czy zbrodnia nastąpi, nie jest wcale oczywiste, co na pewno stanowi wartość dodaną. Proces uwikłania w szaleństwo postępuje jednak nieuchronnie. Narracja, która dla niektórych może być irytująca lub zbyt dosłowna, mnie pomogła... utożsamić się z bohaterem. Poza tym w jego pierwszoosobowych wyznaniach jest coś literackiego i bardzo intymnego (vide: filmy które wymieniałam wyżej).
W życiu głównego bohatera, Michaela, najpierw pojawia się lęk. Lęk zagina rzeczywistość powoli, lecz intensywnie. Relacje z najbliższymi ludźmi zaczynają korodować, stają się niewygodne, uciążliwe, obce. Świat przybiera dziwnie opresyjną formę... Na linii fabularnej można szukać konotacji chociażby z "Lśnieniem", jednak porównywanie z tak wielkimi tytułami mało którym filmom wychodzi na dobre. "Nie bój się mnie" bynajmniej "Lśnieniem" nie jest, jest za to bardzo dobrym thrillerem obyczajowym. A bardzo dobrych thrillerów obyczajowych nigdy dosyć.
Co do jedzenia?
Szczerze? Zupełnie nie miałam pomysłu. Zapytałam zatem męża, a on powiedział:
-Ugotuj coś schizofrenicznego, słodko-kwaśnego.
-Ok.
Konotacja dosyć odległa, ale urodziła całkiem fajny pomysł na jedzenie. Nie dość, że słodko-kwaśne, to jeszcze pikantne. W dodatku sezon w pełni, więc można wykorzystać zalegające na straganach śliwki i zalegające na działkach papierówki. Przepis na sos pożyczony od Nigelli. Lekko zmieniony.
Ostatnio przyszło mi mierzyć się z wyraźnymi odchyłami w stronę sierioznej obyczajowości. Na Nowych Horyzontach były to czeskie "Cztery słońca" - trzymające poziom, bardzo dobrze zagrane, sprawne i niepozbawione humoru. Pomimo wszystkich swoich zalet umiejętnie schrzanione lękiem przed „nijakim zakończeniem”, który w tym wypadku przerodził się w iście blockbusterową feerię rzewnych podsumowań. Kilka tygodni po festiwalu, Skandynawowie dostarczyli mi natomiast o poziom lepszy obyczaj.
„Nie bój się mnie” to podróż w głąb duszy człowieka szalonego. Co do tego nie ma wątpliwości. O szaleństwie opowiadano często i wyczerpująco, jednak jest coś we wnętrzach głów psychopatów, co sprawia, że chcemy patrzeć im w oczy. Oczywiście przez filtr szklanego/wielkiego ekranu... Co do tego też nie ma wątpliwości. Filmowcy ich kochają. Będąc nienaturalnie spokojnymi ludźmi, często o pokerowych wyrazach twarzy, są niezawodnym źródłem chaosu w świecie. Z chaosu rodzi się zło, a za tym, co złe do szpiku kości, nasze ciekawskie głowy podążają jak sępy za padliną.
Jest też jednak druga strona medalu. Postaci psychopatów - eksploatowane nad wyraz często w mainstreamowych produkcjach - są tylko narzędziem. Oni i popełniane przez nich zbrodnie niewytłumaczalne, szalone i wprowadzane tylko jako pretekst - stają się okiem cyklonu wielu sensacyjnych wątków. A to, co naprawdę ciekawe, eksplikowane jest zazwyczaj pod koniec, często absurdalnie i po łebkach.
Szukam filmów, w których analiza umysłu, albo podążanie krok w krok za niezrównoważonym bohaterem, rozlewa się w swojej niepokojącej żmudzie na cały seans. Na pewno znacie film "Człowiek pogryzł psa". Idąc za tropem, od razu przychodzi mi do głowy bardzo dobry, lecz niezbyt popularny "Angst". Nota bene: współautorem scenariusza był polski laureat Oscara – Zbigniew Rybczyński.
Niezrównoważone, niekontrolowane instynkty, które często rodzą się ze strachu, nie muszą wcale prowadzić do zbrodni. Pięknie i dojmująco pokazuje to Kafka. Jego postaci są klasycznymi już wzorami ludzi ogarniętych obsesją i trudnym do opanowania lękiem i poczuciem winy. Te uczucia prowadzą w niebezpieczne rejony człowieczeństwa i co za tym idzie, relacji międzyludzkich.
Ekranizacje Kafki są za to dziedziną nad wyraz ryzykowną. Czasem zupełnie niepozornym rzemieślnikom filmowym udaje się uchwycić go wyjątkowo trafnie (mowa tu o "Procesie" z Kyle MacLachlanem w roli głównej). Czasem najwięksi mistrzowie wykładają się na nim w sposób koncertowy ("Zamek" Hanekego wprawił mnie w osłupienie – bynajmniej nie z zachwytu).
W "Nie bój się mnie" to, czy zbrodnia nastąpi, nie jest wcale oczywiste, co na pewno stanowi wartość dodaną. Proces uwikłania w szaleństwo postępuje jednak nieuchronnie. Narracja, która dla niektórych może być irytująca lub zbyt dosłowna, mnie pomogła... utożsamić się z bohaterem. Poza tym w jego pierwszoosobowych wyznaniach jest coś literackiego i bardzo intymnego (vide: filmy które wymieniałam wyżej).
W życiu głównego bohatera, Michaela, najpierw pojawia się lęk. Lęk zagina rzeczywistość powoli, lecz intensywnie. Relacje z najbliższymi ludźmi zaczynają korodować, stają się niewygodne, uciążliwe, obce. Świat przybiera dziwnie opresyjną formę... Na linii fabularnej można szukać konotacji chociażby z "Lśnieniem", jednak porównywanie z tak wielkimi tytułami mało którym filmom wychodzi na dobre. "Nie bój się mnie" bynajmniej "Lśnieniem" nie jest, jest za to bardzo dobrym thrillerem obyczajowym. A bardzo dobrych thrillerów obyczajowych nigdy dosyć.
Co do jedzenia?
Szczerze? Zupełnie nie miałam pomysłu. Zapytałam zatem męża, a on powiedział:
-Ugotuj coś schizofrenicznego, słodko-kwaśnego.
-Ok.
Konotacja dosyć odległa, ale urodziła całkiem fajny pomysł na jedzenie. Nie dość, że słodko-kwaśne, to jeszcze pikantne. W dodatku sezon w pełni, więc można wykorzystać zalegające na straganach śliwki i zalegające na działkach papierówki. Przepis na sos pożyczony od Nigelli. Lekko zmieniony.
fot. A. Hamkało
SŁODKO-KWAŚNO-OSTRA ORIENTALNA KONFITURA ŚLIWKOWA DO MIĘSA
SKŁADNIKI:
2 kg śliwek, wydrylowanych i podzielonych na ćwiartki
1 kg jabłek obranych, oczyszczonych z gniazd nasiennych i pokrojonych w małe kawałeczki
1 cebula, obrana i posiekana
4 duże ząbki czosnku, obrane i posiekane
650-750 ml octu ryżowego
po 250 g każdego z cukrów: muscovado, brązowego, zwykłego, cukru pudru (oczywiście możesz zastąpić któryś z nich większą ilością innego, ważne żeby zachować proporcje białego i brązowego)
3 cm kawałek imbiru, obrany i posiekany
4 suszone chilli
2-3 łyżeczki przyprawy „5 smaków”
1 laska cynamonu, połamana
WYKONANIE:
W bardzo dużym garnku (mój największy i tak był trochę za mały) zagotuj wszystkie składniki. Gotuj 1-1,5 godziny na małym ogniu, mieszając od czasu do czasu. Gotującą się masę przekładaj do czystych słoików, wycieraj brzegi, gdzie zakrętka styka się ze słoikiem z pokonfiturowych zacieków i od razu zakręcaj i odstawiaj "do góry nogami", aby wieczka się zassały.
Konfitury tej możesz używać jako składnika słodko-kwaśnego sosu, jako glazury do mięsa lub ryb lub znaleźć własne zastosowanie.
Aleksandra Hamkało
Portalfilmowy.pl
Box Office. Kolejny sukces Woody’ego Allena
Box Office. Letnie spowolnienie w kinach.
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024