Chciałbym tym razem opowiedzieć nieco mniej znaną anegdotę o bardzo znanym filmie, a potem trochę ją skomentować.
Wokół klasycznego „Obywatela Kane’a” (wydanego niedawno w Polsce na DVD w odrestaurowanej wersji z okazji siedemdziesięciolecia swojego powstania) krąży oczywiście wyjątkowo wiele opowieści. To przede wszystkim bardzo twórcze spotkanie młodego, bezczelnego geniusza, Orsona Wellesa, doświadczonego scenarzysty, Hermana J. Mankiewicza i innowacyjnego operatora Gregga Tolanda. Dysputy i kontrowersje wokół autorstwa tego filmu trwają właściwie do tej pory. Mankiewicz był wściekły na Wellesa za pomniejszanie jego roli, Welles gdzieś po trzydziestu latach nauczył się podkreślać wkład swojego scenarzysty. Wspólnie otrzymali jedynego Oskara dla tego filmu, za scenariusz, który według jednych wersji napisał głównie, albo niemal wyłącznie Mankiewicz, a który według innych wersji napisali wspólnie.
"Obywatel Kane", fot. AKPA
Chcę jednak zwrócić uwagę na inny aspekt tej sprawy. W dokumencie „Starcie tytanów” opowiadającym o kulisach powstania „Obywatela Kane’a” jest ciekawe zdanie wypowiedziane bodajże przez wnuczkę Mankiewicza. Komentuje ona jedno z posunięć dziadka, które przyczyniło filmowi wiele problemów.
"Obywatel Kane" był filmem bardzo odważnym jak na ówczesną sytuację Hollywood. Był właściwie otwartym atakiem na Ruperta Murdocha tamtych czasów, tworzonym w kontekście rozpoczętej właśnie wojny światowej, kiedy przychylność mediów miała duże znaczenie dla władzy. Dlatego jego treść w trakcie produkcji była utrzymywana w tajemnicy, zarówno przed wytwórnią, jak i przed opinią publiczną. Wnuczka scenarzysty wspomina jednak „autodestrukcyjne tendencje” swojego dziadka, który jeszcze przed skończeniem filmu na własną rękę dał do przeczytania scenariusz filmu osobie związanej z Williamem Hearstem, pierwowzorem postaci obywatela Kane’a. W ten sposób ten potężny magnat prasowy i jego prawnicy dowiedzieli się o tworzonym filmie i mieli czas na reakcję i próbę zniszczenia zarówno filmu, jak i tworzących go osób. Wywołało to skandal, zaprzepaściło finansowy sukces filmu i ostatecznie właściwie złamało życie Wellesowi.
To wspomnienie o „autodestrukcyjnych tendencjach” szczególnie dobrze pasuje do wizerunku scenarzysty, pomimo tego, że nawet tu historia Wellesa jest bardziej znana. Mankiewicz w czasie tworzenia „Obywatela Kane’a” był już weteranem Hollywood. Legendą jest również to, że pisał scenariusz do tego filmu wywieziony na prowincję i pilnowany, żeby nie zapił i dał radę pracować. Właściwie w samym pomyśle tego filmu, zresztą także zaproponowanym przez Mankiewicza, jest samobójcze wyzwanie rzucone jednemu z najbogatszych i najbardziej wpływowych ludzi w Ameryce, a szczególnie w Hollywood.
Autodestrukcja wydaje się często wpisana w tworzenie filmu, ale jest szczególnie silna z punktu widzenia scenarzysty, który nadaje najistotniejszy kształt historii i wiele bardzo ważnych podtekstów, a potem prędzej czy później traci nad swoją opowieścią kontrolę i często usuwa się w cień. Jest w tym z założenia jakieś działanie na szkodę własnego ego i nieuniknione stawianie się na przegranej pozycji. Może to po prostu konsekwencja bycia częścią szerszego procesu, jakim jest grupowe tworzenie jednego dzieła. Może to tylko emocjonalna pułapka przywiązania autora scenariusza do filmu, który jest już czymś więcej, niż czyjś tekst .
Mankiewicz i Welles w wyjątkowy sposób stworzyli arcydzieło, nie tylko pomimo pociągu do autodestrukcji, ale w dużej mierze na jej temat. Tak, jakby twórczo przetworzyli ten niebezpieczny ciąg w dół. Jakby wkomponowali go do wnętrza filmu. Ale potem obaj spełniali autodestrukcyjne scenariusze, już poza filmem.