Porucznik Hans Kloss to bohater serialu filmowego "Stawka większa niż życie". Porucznik Hans Kloss to w serialu Stanisław Kolicki, Polak, który pracuje dla sowieckiego wywiadu. Związany jest z komunistycznym podziemiem; w ostatnich odcinkach jest już majorem Ludowego Wojska Polskiego. Serial "Stawka większa niż życie" (podobnie jak inny wojenny serial Telewizji Polskiej „Czterej pancerni i pies”) był wielkim sukcesem jego twórców a zarazem wielkim sukcesem propagandy historycznej PRL-u ukazującej zakłamany, ale za to atrakcyjny obraz czasów II wojny światowej.
Emisja jednego czy drugiego serialu w III RP zawsze przynosiła dobre wyniki oglądalności, więc telewizje biły się o nie, prawie wyrywając je sobie z ramówki. Jakoś zawsze mnie to bardzo zasmucało.
fot. TVP
Przez ostatnie lata nauczyliśmy się tłumaczyć sobie, że emitowanie i oglądanie tych seriali to żaden problem: przecież to są tylko sprawnie i zabawnie opowiedziane historie. Wmawialiśmy sobie: wracamy, owszem do PRL-u, bo to nasza młodość; oglądamy tamte czarno-białe filmy, bo uśmiechamy się do wspomnień: „Brunner, ty świnio”, „Nie ze mną te numery, Brunner” albo „Najlepsze kasztany są na placu Pigalle” to nasze powiedzonka, za którymi chowa się porozumienie ludzi, którzy wspólne przeżyli trochę historii.
Nie ma nic złego w emitowaniu tych niewinnych filmików, o których przecież każde dziecko wie, w jakich czasach powstawały i potrafi odsiać plewy historycznej mistyfikacji od kryminalnej, szpiegowskiej akcji, która, jak się okazuje była próbą stworzenia polskiej wersji Jamesa Bonda. Sprzeciw wobec tych filmów w najlepszym razie traktujemy jako grubą przesadę, jakieś nieporozumienie, a w gorszej wersji jak „przykładanie rozliczeniowych czy IPNowskich kryteriów” do niewinnych i w istocie zabawnych dziełek.
Sporo w życiu takich rozmów przeprowadziłem, widziałem nawet próby obejścia „smoka” dokonane swego czasu w TVP Historia, kiedy to emitowano „Czterech pancernych”, ale poprzedzone historycznym komentarzem (czego nie umiałem sobie wyjaśnić inaczej niż jako hipokryzję: i widzów się przyciągnie i ich pouczy).
"Hans Kloss. Stawka większa niż śmierć", fot. Kino Świat
W wyniku tych wielu rozmów zrozumiałem, że mam chyba jakiś problem z tym, że nie umiem zrozumieć nostalgii, która wyraża się w poddaniu się czarowi propagandowych dzieł gomułkowskiej małej stabilizacji. Załóżmy, że to tylko moja idiosynkrazja, i że to nie miało żadnych poważniejszych konsekwencji, kiedy z wypiekami na twarzy oglądałem przygody pancerniaków, którzy “tocząc wyzwoleńczą wojnę o Polskę, przeżywają szereg przygód, które umacniając ich przyjaźń, wzmacniają jednocześnie ich wolę walki oraz pogłębiają patriotyzm” (to cytat z notki o filmie z FilmWeb-u), a potem bawiłem się na podwórku z chłopakami strzelając koniecznie do Niemców. Nie zauważałem Sowietów, byli tłem, byli naturalni, pancerniacy w końcu wyzwalali Polskę i przyjaźnili się sowieckimi sierżantami. Kupowałem w kiosku “Ruchu” kolejne zeszyty “Klossa” czy “Kapitana Żbika”. W szkole nie uczyłem się o pakcie Ribbentrop-Mołotow, Katyń, to była zbrodnia Niemców (o ile w ogóle ten temat się pojawiał), a Armia Andersa zrejterowała, bo wolała uciec do ciepłych krajów niż walczyć; na polskim czytałem powieść „Popiół i diament”, deklamowałem wiersz Szymborskiej „Modlitwa do ziemi ojczystej” (o którym nie mówiono, że autorka rozprawia się nim z „renegatem” Miłoszem – bo o Miłoszu się nie mówiło) a uczono mnie z podręczników do historii, w których zachwalano powojenną ludową Polskę i podpowiadano kto miał rację w procesie dziejowym, a kto nie: kto wygrał, bo tak nakazywała logika dziejów, a kto nie zrozumiał i zmienił się w nawóz historii. To była jedna i ta sama opowieść: ta na lekcjach i ta w telewizji. Jedna podawała pseudohumanistyczną, kłamliwą wiedzę (wykluczającą wszelkie niewygodne prawdy); druga wspomagała ją popkulturową mgłą, kreującą bohaterów w postaci Polaka - sowieckiego szpiega.
Uczono nas zakłamanej historii, na którą jednak całkiem mocną odtrutką była konkretna pamięć Dziadków i Rodziców, doskonale wiedzących jak to wszystko wyglądało i uchylających część tej prawdziwej wiedzy nam, dzieciom, które z czasem zaczynały rozumieć, że kłamstwo ze szkoły przekłada się na wesołe kłamstwo przygodowych filmików, którymi karmi nas telewizja. I że to kłamstwo z telewizji jest może nawet gorsze, bo zabawne.
Tak jak nie umiem, po prostu, nie potrafię śmiać się na podobno zabawnym filmie z Lubow Orłową, "Świat się śmieje", bo kiedy spojrzę na datę jego powstania (1934) to widzę w nim datę końca Wielkiej Kolektywizacji Ukrainy, która pociągnęła za sobą śmierć od 6. do 7. milionów ludzi i jakoś zza kadrów tego wesołego filmu widzę ich głodowe cierpienie, tak po prostu nie mogę zrozumieć dzisiejszej sympatii do Hansa Klossa, który w serialu "Stawka większa niż życie" jest porucznikiem Abwhery i Polakiem, pracującym dla Sowietów, którzy „wyzwalając” Polskę także rękami polskich Hansów Klossów, już za moment, kiedy się skończy wartka akcja komunistycznego Jamesa Bonda, zabiorą się do roboty i zaczną robić tu porządek, którego skutki przytłaczają nas do dzisiaj.