PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
WYDARZENIA
  5.08.2012
Czasem oglądając zdjęcia aktorki czuję się jak pasożyt, żerujący na jej urodzie i magii. Ale tak naprawdę, czy nie wszyscy to robimy?

Dziś mija pół wieku od śmierci Marilyn Monroe - “gwiazdy”, “ikony”, “symbolu seksu”, a dopiero na końcu aktorki. Przez ten czas stała się ona obiektem kultu i niegasnącego zainteresowania, a gadżety z jej podobizną można kupić w każdym Empiku, Fnacu i Barnes&Nobles. Nie dawniej niż dwa miesiące temu elitarny miesięcznik “Vanity Fair” znów umieścił ją na swojej okładce, a festiwal w Cannes z jej zdjęcia zrobił plakat: specjalny, bo odnotowujący 65 urodziny najważnejszego filmowego wydarzenia na świecie. Zdmuchująca świeczkę Marilyn ma w sobie więcej witalności, urody, czaru i życia niż przechadzająca się kilka metrów dalej po czerwonym dywanie aktorka Eva Longoria. Jej magia wciąż żyje i fascynuje kolejne pokolenia, które znają jej twarz na pamięć, ale być może nigdy nie widziały nawet pół filmu z jej udziałem, zresztą część fanów notorycznie przekręca jej imię na “Marylin”. Sama w domu mam dwa plakaty z Marilyn, kilka pocztówek, magnes na lodówkę, notes oraz trzy albumy. Gdybym chciała, kolekcja mogłaby być znacznie większa - w ciągu ostatnich kilku lat pojawiły się na rynku kolejne książki na jej temat, opublikowane zostały jej prywatne zapiski, na aukcję trafiły pamiątki po MM. Nie ma chyba takiego kącika duszy albo fragmentu ciała aktorki, który nie zostałby przejrzany i poddany szczegółowym badaniom. W tym sensie Marilyn wciąż żyje: na kartach kolejnych śledztw, w umysłach tych, którzy wciąż szukają odpowiedzi na pytanie o powody jej niesamowitej popularności lub chcą odkryć przyczyny jej śmierci.


Słynna scena ze "Słomianego wdowca", fot. Akpa

Paradoksalnie aktorka nigdy nie była bardziej martwa - zaklęta w kamienny posąg uśmiechniętej blondynki, której wiele w życiu nie wyszło, której wizerunek jest bezmyślnie powielany, a legenda co kilka lat przepisywana. Pod warstwami analiz i śledztw zginęła gdzieś kobieta i artystka, o tym, że MM była aktorką mówi się coraz rzadziej, chyba że w kontekście jej relacji z nauczycielką aktorstwa Paulą Strasberg (drugą żoną słynnego Lee Strasberga, w którego “Actors Studio” grania uczyli się choćby James Dean, Marlon Brando, Jane Fonda i Al Pacino).  Choć z drugiej strony, który film z Monroe wytrzymał próbę czasu i jest wart obejrzenia po latach? I nie tylko po to, aby chłonąć ekranową obecność Marilyn i na własną rękę szukać odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak ją kochamy? “Słomiany wdowiec” (to z niego pochodzi słynna scena z kratą, sukienką i nogami Marilyn w rolach głównych) to przecież błaha komedia o mężczyźnie po czterdziestce, który zostaje sam po wyjeździe rodziny na wakacje i bardziej niż miejski upał rozgrzewa go widok seksownej sąsiadki (oczywiście Monroe). Młodej, głupiutkiej, patrzącej na niego wzrokiem zakochanego szczeniaka - postać grana przez Marilyn jest karykaturą wizerunku aktorki, zmysłowej kobiety-dziecka, pojawiającej się znikąd, naiwnej i łatwo poddającej się manipulacji. Kamera kojarzy mi się  w tym filmie z pijawką chcącą wyssać z aktorki cały jej urok, seksapil i naiwność. Oglądany dziś film jest irytujący jak rana po ugryzieniu komara, razi teatralnością i szowinizmem - znamienne jest, że grana przez Marilyn postać nie ma nawet imienia, jest po prostu “Dziewczyną”.
“Niagara” albo “Przystanek autobusowy”, gdzie Marilyn gra nieco inne role - spiskującej żony lub pozbawionej iluzji piosenkarki śpiewającej do kotleta w podłym barze - też nie są filmami, do których chce się wracać. “Książę i aktoreczka”, “Jak poślubić milionera”, “Pół żartem, pół serio”, “Mężczyźni wolą blondynki”? Urocze komedie, w których od słodyczy Marilyn zaczyna mdlić mniej więcej w połowie.

"Skłóceni z życiem", fot. Ale Kino+

Moim ulubionym filmem z Monroe jest ten ostatni, przeklęty. “Skłóceni z życiem” podczas którego aktorka rozstała się z ostatnim mężem Arthurem Millerem (jednocześnie autorem scenariusza), na plan przychodziła albo i nie, znów zaczęła nadużywać alkoholu i leków. Montgomery Clift w trakcie miał wypadek na motorze, reżyser John Huston spędzał długie godziny w kasynie, a całą ekipę dręczył ponadczterdziestostopniowy upał. Dziesięć dni po ukończeniu zdjęć na atak serca zmarł ekranowy partner Marilyn, amant Clark Gable. Z kolei na premierę “Skłóconych...” aktorka przyszła niemal prosto ze szpitala psychiatrycznego.  Niezdrowa atmosfera przeniosła się na ekran: czarno-biały film o romansie rozwódki i podstarzałego kowboja jest przesiąknięty smutkiem, poczuciem przegrania i straty. Niebywałe, jak w filmie przenika się wizerunek aktorki z jej jej życiem prywatnym: Monroe gra trochę Roslyn, trochę Marilyn - kobietę, która wchodząc do pomieszczenia przyciąga wszystkie spojrzenia, ale pozostaje samotna. Mnóstwo w niej goryczy, rozczarowania i choć wciąż jest gotowa do zabawy i flirtów widać, że to tylko poza, maska, którą Roslyn/Marilyn może założyć na zawołanie. I tylko jedna osoba potrafi przeniknąć jej grę.  “Jesteś najsmutniejszą dziewczyną, jak znam” mówi jej Gay (Gable), “Jesteś pierwszym mężczyzną, który to zauważył. Większość powtarza mi, jaka jestem szczęśliwa” odpowiada ona.


Oto twarz legendy, "Jak poslubić milionera", fot. Akpa

“Tak mówią, bo to oni są szczęśliwi, gdy znajdą się w twoim towarzystwie”. Trudno o prostszą definicję paradoksu Marilyn Monroe, nieszczęśliwej kobiety i uszczęśliwającej aktorki. Tej, którą kochały miliony, a która czuła się wiecznie niekochana, o czym przekonują psychoalitycy, w tym jej własny, doktor Ralph S. Greenson. To on zresztą znalazł ja martwą 5 sierpnia 1962 roku.
Ci, którzy widzieli Marilyn na planie “Skłóconych...” mówią, że już wtedy nosiła w sobie widmo śmierci, choć nie wiadomo, na ile są to prawdziwe wspomnienia, a na ile zafałszowała je przewczesne odejście Marilyn. Po jej śmierci wielu znajomych i współpracowników twierdziło, że widać było po niej chorobę, zaburzenia psychiczne, uzależnienia - to pierwsze rozdziały legendy o Marilyn Monroe, autodestrukcyjnej seksbomby, z której każdy chciał coś zabrać, a niewielu chciało coś dać. Taką tezę - o tym, że aktorka była wykorzystywana przez filmowców, stawiają także twórcy biograficznego filmu “Mój tydzień z Marilyn”, nakręconego na podstawie wspomnień jednego z dawnych znajomych aktorki.
Bo eksploatacji Marilyn Monroe nie przerwała nawet jej śmierć; przeciwnie z każdym rokiem staje się ona coraz głębsza i zakrojona na coraz większą skalę. Sama czuję się jak pasożyt, wpatrując się w jej zdjęcie na okładce albumu “Cet infini Glamour” wydanego z okazji festiwalu w Cannes, zrywając kartkę z kalendarza z Marilyn, kupując kolejną pocztówkę z jej podobizną lub gdy proszę fryzjerkę, żeby uczesała mnie “na Marilyn”. Ale faktycznie jestem wtedy bardziej szczęśliwa.  

Przeczytaj także: Komentarz Konrada J. Zarębskiego

Ola Salwa
portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja:  7.08.2012
Zobacz również
"Hobbit: Niezwykła podróż". Nowy zwiastun
Czy Oscary poprowadzi Jimmy Fallon?
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll