PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
Któż inny odbierając główną nagrodę na najstarszym festiwalu filmowym świata byłby w stanie zaśpiewać koreańską pieśń ludową? Mógł to uczynić tylko Kim Ki-duk, nagrodzony Złotym Lwem za „Pietę”. Wyszedł na scenę i w ramach podziękowań drżącym głosem zaśpiewał "Arirang", piosenkę o wędrówce przez górskie przełęcze, znakomicie oddającą jego losy – pełne pięknych wzlotów i bolesnych upadków.

Choć wcześniej, w filmie noszącym tytuł wspomnianej pieśni, reżyser wyznał: „Śpiewamy ją wtedy, gdy jest nam źle i czujemy się samotni”, to tym razem nie miał powodów do goryczy. Kiedy wielu już w niego zwątpiło, sięgnął po najwyższy laur w swej karierze. Werdykt weneckiego jury oceniany jest różnie. Według niektórych Złoty Lew jest nagrodą pocieszenia za brak wyróżnień dla wcześniejszych, znacznie lepszych dzieł, wedle innych ma stanowić motywację do dalszej pracy, pokrzepienie dla twórcy wychodzącego z kryzysu. Jedno jest pewne: Kim Ki-duk, jeden z najsłynniejszych autorów azjatyckiego kina, powrócił.


Kim Ki-duk ze Złotym Lwem za film "Pieta", fot. La Biennale

Jego poszarpany życiorys zawsze rządził się prawami sinusoidy, składając się we wzorcową biografię artysty, który z różnym skutkiem upada i się podnosi. Urodził się w 1960 roku w miejscowości Bonghwa, a od dziewiątego roku życia mieszkał z rodzicami w Seulu. Jednym ze wspomnień, jakie wyniósł z dzieciństwa, było brutalne zachowanie ojca, weterana wojny domowej, odreagowującego na dzieciach traumatyczną przeszłość. Duchy konfliktu, który na zawsze podzielił Koreę, ukształtowały kino Kim Ki-duka: „Specyficzny smutek połączony z brutalnością, obecny w moich filmach, pochodzi właśnie z historii i wciąż niezabliźnionych ran”. Szybko opuścił dom rodzinny, mając 17 lat przerwał naukę z powodu trudnej sytuacji finansowej. Później wstąpił do marynarki, a po pięciu latach służby trafił do buddyjskiego zakonu. W 1990 roku wyjechał do Paryża, gdzie poświęcił się swojej największej pasji, malarstwu. Studiował na Wydziale Sztuk Pięknych, zarabiał sprzedając obrazy, a przede wszystkim odkrywał Dziesiątą Muzę. W ciemnościach paryskich kin zakochał się w „Milczeniu owiec”, „Kochankach z Pont-Neuf”, dziełach Pasoliniego i Bressona. Wkrótce zdecydował się na kolejną rewolucję: w 1994 roku wrócił do ojczyzny i jako stypendysta Państwowego Instytutu Scenariuszowego zaczął pracować nad reżyserskim debiutem.

"Moje noce są piękniejsze niż wasze dni"

Gdyby w skrócie przedstawić jego kino, najprościej wymienić tytuł ulubionego dzieła. Jest nim… "Szamanka", którą zobaczył już po opuszczeniu Europy. Twórczość azjatyckiego autora rodzi się z przeciwieństw i podobnie jak kino Andrzeja Żuławskiego – wikła w skrajnościach. Począwszy od debiutanckiego „Krokodyla” (1996) po późniejsze filmy, takie jak "Samarytanka" (2004) czy „Oddech” (2007), Kim Ki-duk splata na ekranie namiętność z okrucieństwem, sentymentalizm z przemocą, melodramat z horrorem. Świetnie ujawnia się to w jednym z jego najbardziej bezlitosnych filmów – naturalistycznej „Wyspie” (2002), inspirowanej japońską „Kobietą z wydm” (1964) Teshigahary. Milcząca bohaterka angażuje się w tajemniczy związek z człowiekiem pragnącym śmierci. Przywraca go życiu i rozpala w nim namiętność, ale ich związek na zawsze pozostanie naznaczony przemocą i upokorzeniem.


Lee Ji-eun - zagrała w "Birdcage Inn"  reżysera, fot. mat. prasowe

Mówiąc o swoim kinie, Kim Ki-duk przyznaje, że jego pomysły biorą się ze snów, a praca nad filmem przypomina trans. Widać to w jego twórczości, stojącej na pograniczu iluzji i realnego świata. Zdobywca Złotego Lwa często zaprasza widzów do sennego marzenia, podszytego skrywanymi pragnieniami i niepokojem. Jego wysmakowane wizualnie dzieła to psychologiczne dramaty bez pojmowanej dosłownie psychologii – niedopowiedziane i milczące. W wypadku subtelnych przypowieści, jakim były „Wiosna, lato, jesień, zima…. i wiosna” (2003) oraz "Pusty dom" (2004), w milczeniu zawierała się określona postawa wobec świata, inspirowana filozofią buddyjską i chrześcijańską. Ich splot widać także w ostatnim filmie, gdzie Kim Ki-duk jak zawsze portretuje postaci funkcjonujące na marginesie, poza wyższymi klasami społeczeństwa. Bez względu na to, czy opowiada o codzienności buddyjskich mnichów, czy o poszukiwaniu odkupienia w krwawej zemście, ogląda świat pod mikroskopem. Niczym naukowiec w laboratorium – pilnie obserwuje.
  "Pusty dom", fot. mat. prasowe

Podobnie jak inny mistrz współczesnego kina, Bernardo Bertolucci, mocno też odchorowuje każde swoje dzieło. Pierwszy kryzys nadszedł po brutalnym „Bad Guyu” (2001). Mroczna opowieść o toksycznej relacji łączącej oprawcę z ofiarą została źle przyjęta przez krytyków, z którymi reżyser przez kilka następnych lat nie rozmawiał. Drugi spadek formy nastąpił w 2007 roku, w czasie realizacji „Snu”. Na planie doszło do wypadku, podczas którego jedna z aktorek niemal nie zginęła. Autor przeszedł wówczas załamanie nerwowe i na pewien czas zawiesił działalność. Trzy kolejne lata spędził w górskiej chacie, odcięty od świata, poddając się autoterapii. Jej efektem była spowiedź artysty – "Arirang" (2011). Obraz, w którym zwiastował koniec swojego kina, by chwilę później wyznać, że nie potrafi może żyć bez kręcenia filmów. W tym ekranowym pamiętniku reżyser rozmawiał z własnym cieniem (sic!), raz wyznając grzechy, innym razem – wychodząc na narcyza. W jednej ze scen zaśpiewał tytułową pieśń, czego miał później gorzko żałować („Tego się nie da słuchać! Kiedy to oglądam, fizycznie cierpię” – wyznał niedługo po premierze). Co nie przeszkadza mu, by śpiewać ją ochoczo przy innych okazjach, o czym przekonaliśmy się w Wenecji.
 
Kim Ki-duk w filmie "Wiosna, lato, jesień, zima... i wiosna", fot. mat. prasowe

Jeśli szukać we współczesnym kinie bandy hochsztaplerów idealnych, to Kim Ki-duk zdaje się jej przewodzić. Choć czasem swoich widzów zwodzi, a jego obrazy pod subtelną formą skrywają koszmary, to w jednym jednak pozostaje szczery. Tworzy kino pozbawione kompromisów – albo się je akceptuje, albo odrzuca. Nawet jeśli czasem fałszuje, to zarówno wobec jego filmów, jak i śpiewów trudno pozostać obojętnym.


Magdalena Bartczak
Portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja:  14.09.2012
Zobacz również
Nicolas Cage z twórcą "Egzorcysty"?
Gwiazda tygodnia - Kirsten Dunst
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll