Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
W świeżo przetłumaczonej, solidnie wydanej „Mojej sztuce protestu” Elfride Jelinek znajdują się dwa eseje o kinie. Tylko dwa – wobec okazałego rozdziału poświęconego teatrowi. Aż dwa, biorąc pod uwagę, że Jelinek o kinie mówi z oddalenia, z perspektywy ostrożnego podglądacza, a nie panoszącego się widza. Kino wymaga wszak „kalkulacji i planowania”, wobec czego ona – pisarka – „poniosłaby klęskę już po pierwszych pięciu sekundach”. I chyba dlatego tak świetny jest esej, w którym Jelinek rozpracowuje metodę Hanekego (proszę się samemu przekonać!), choć jeszcze lepszy od niego jest tekst, w którym pisarka srogo zdzieliła Leni Riefenstahl.
Pierwsze zdanie eseju napisanego „z okazji śmierci dokumentalistki” brzmi bowiem „A teraz zmarło się tej tandeciarze Riefenstahl”. I czuć w tym wstępie ulgę przemilczanego „wreszcie”. Później jest tylko lepiej: punkt po punkcie Jelinek tłumaczy, skąd bierze się podziw okazywany filmom i fotografii Riefenstahl. I czemu jest ślepy. Używa przy tym sobie Elfride na Leni, tytułując ją babsztylem, co mnie rozkłada na łopatki. Taka też zostaję aż do ostatniego zdania: zwyciężona i zachwycona. Zwłaszcza kiedy przypomnę sobie mój studencki egzamin z historii kina powszechnego i pytanie o tę właśnie reżyserkę – „artystkę, która nieustannie kłamała – jak pisze Jelinek.
Kadr z filmu "Olimpiada" Leni Riefenstahl, fot. oficjalna strona reżyserki
W moich wyciągniętych ze sterty papierzysk notatkach ze studiów widnieje lista haseł o Riefenstahl. Że aktorka w bergfilmach (to przed wojną), później reżyserka: „Błękitnego światła” oraz trzech ówczesnych hitów: „Zwycięstwa wiary”, „Triumfu woli” i „Olimpiady”. Pomiędzy datami premier i tytułami pojawia się też Adolf Hitler – pan producent tej masówy. Na egzaminie wymieniałam daty, liczby, słowa-klucze (sztandarowe: skoki wzwyż filmowane z żabiej perspektywy, trybuny widziane z perspektywy ptasiej). Powiedziałam też o pobycie Leni w Dachau i jej załamaniu nerwowym oraz o regenerujących podróżach do Afryki i publikacji albumów dokumentujących życie plemion Nuba. A także o setnych urodzinach okraszonych premierą „Impresji podwodnych”, czyli filmu zrobionego przez staruszkę Leni nurkującą w głębinach Oceanu Indyjskiego. Mein Gott, ale byłam nauczona! Suche fakty w chronologicznym ordnungu i dalej, dalej, następne pytanie, chyba o Braci Marx. Mówiąc o Groucho, Chico, Harpo, Gummo i Zeppo mogłam sobie darować osobiste zachwyty, trudno jednak mówić o filmach Leni poprzestając tylko na datach i hasłach. Nie umiem tak i nie chcę, nie polecam tego i tego właśnie nie znoszę: odklejania treści od formy, najogólniej rzecz ujmując, a w tym przypadku: pięknie sfotografowanych i doskonale oświetlonych, monumentalnych głupawych przemarszów. I imponującej panoramy równego kroku tysięcy nóg. I wmawiania, że synchroniczne pląsy są wspaniałe. Nie znoszę tego cyrku Riefenstahl działającego jak w zegarku, którego tryby powoli miażdżą i mielą, to co im się wrzuca na ząbki.
Jelinek w tym temacie robi za to swoje: bierze kij i okłada nim Riefenstahl, jej filmy i zdjęcia, patrzy tylko, czy równo puchnie. „Wkład” – jak Jelinek nazywa przedmiot reżyserowany i fotografowany przez Leni – nigdy nie pochodził od reżyserki, był uszykowany na sprzedaż, wychuchany, gładki i gotowy. Przedmiotem tym byli ludzie wetknięci w rolę „najlepszej jakości mięsa”. Byli to ludzie ostrzyżeni, umyci, ubrani w uniformy lub w koszulki i szorty, lub nadzy i „nadludzko piękni (z plemion Nuba)”. Byli to też niemieccy Cyganie wypożyczeni z obozu pracy na okres zdjęć do filmu „Niziny”. Leni potrzebowała ludzi, którzy mogliby grać Hiszpanów, do której to roli Cyganie wydali jej się w sam raz. Po zdjęciach reżyserka zwróciła ich obozom pracy. Jelinek, ironizując z postawy Riefenstahl, podsumowuje tę sytuację: „Zostali szybko spaleni i już. Odpad.”
Krytyka „tego babsztyla” jest osobista, brak jej chronologii, brak jej kindersztuby, są na niej za to bardzo wyraźne odciski palców. Można się więc z Jelinek kłócić, bo opowiada o osobistym odbiorze filmów, o wściekłości, o niedorzecznym zachwycie nad Riefenstahl. Używa do tego myśli i języka, a nie wyjałowionych, przeźroczystych haseł. Jelinek jest przytomna i uczciwa w swojej stronniczości, komentując w ten sposób teatr, kino, muzykę, politykę, literaturę. Bo inaczej nie umie, nie chce, innego postępowania nie poleca – innego postępowania wręcz nie znosi.
Drugi „filmowy” tekst napisała Jelinek o Michaelu Haneke. Rozpracowuje tam postacie z filmów austriackiego reżysera, pisze też jak czuje się, widząc „wtargnięcie ekranizacją w jej mały świat”, nawiązując do adaptacji „Pianistki”. W „Mojej sztuce protestu” znajduje się też m.in. kilka słów o „Bogu Ojcu, Dziadku” Josefie Fritzlu, oraz – dla odmiany coś miłego – celny tekst o Bertoldzie Brechcie i związku między wizją literatury i jego skórzanym płaszczem. Jest tu też mowa z okazji otrzymania Nagrody Nobla. Rozpoczyna się ona od stwierdzenia, że rzeczywistość „jest taka zmierzwiona”. I nie daje się jej przygładzić. Leni Riefenstahl oraz filmowane przez nią równo poustawiane uszykowane tłumy i rytmicznie maszerujące kordony pewnie na ten temat mieliby inne zdanie.
Pierwsze zdanie eseju napisanego „z okazji śmierci dokumentalistki” brzmi bowiem „A teraz zmarło się tej tandeciarze Riefenstahl”. I czuć w tym wstępie ulgę przemilczanego „wreszcie”. Później jest tylko lepiej: punkt po punkcie Jelinek tłumaczy, skąd bierze się podziw okazywany filmom i fotografii Riefenstahl. I czemu jest ślepy. Używa przy tym sobie Elfride na Leni, tytułując ją babsztylem, co mnie rozkłada na łopatki. Taka też zostaję aż do ostatniego zdania: zwyciężona i zachwycona. Zwłaszcza kiedy przypomnę sobie mój studencki egzamin z historii kina powszechnego i pytanie o tę właśnie reżyserkę – „artystkę, która nieustannie kłamała – jak pisze Jelinek.
Kadr z filmu "Olimpiada" Leni Riefenstahl, fot. oficjalna strona reżyserki
W moich wyciągniętych ze sterty papierzysk notatkach ze studiów widnieje lista haseł o Riefenstahl. Że aktorka w bergfilmach (to przed wojną), później reżyserka: „Błękitnego światła” oraz trzech ówczesnych hitów: „Zwycięstwa wiary”, „Triumfu woli” i „Olimpiady”. Pomiędzy datami premier i tytułami pojawia się też Adolf Hitler – pan producent tej masówy. Na egzaminie wymieniałam daty, liczby, słowa-klucze (sztandarowe: skoki wzwyż filmowane z żabiej perspektywy, trybuny widziane z perspektywy ptasiej). Powiedziałam też o pobycie Leni w Dachau i jej załamaniu nerwowym oraz o regenerujących podróżach do Afryki i publikacji albumów dokumentujących życie plemion Nuba. A także o setnych urodzinach okraszonych premierą „Impresji podwodnych”, czyli filmu zrobionego przez staruszkę Leni nurkującą w głębinach Oceanu Indyjskiego. Mein Gott, ale byłam nauczona! Suche fakty w chronologicznym ordnungu i dalej, dalej, następne pytanie, chyba o Braci Marx. Mówiąc o Groucho, Chico, Harpo, Gummo i Zeppo mogłam sobie darować osobiste zachwyty, trudno jednak mówić o filmach Leni poprzestając tylko na datach i hasłach. Nie umiem tak i nie chcę, nie polecam tego i tego właśnie nie znoszę: odklejania treści od formy, najogólniej rzecz ujmując, a w tym przypadku: pięknie sfotografowanych i doskonale oświetlonych, monumentalnych głupawych przemarszów. I imponującej panoramy równego kroku tysięcy nóg. I wmawiania, że synchroniczne pląsy są wspaniałe. Nie znoszę tego cyrku Riefenstahl działającego jak w zegarku, którego tryby powoli miażdżą i mielą, to co im się wrzuca na ząbki.
Jelinek w tym temacie robi za to swoje: bierze kij i okłada nim Riefenstahl, jej filmy i zdjęcia, patrzy tylko, czy równo puchnie. „Wkład” – jak Jelinek nazywa przedmiot reżyserowany i fotografowany przez Leni – nigdy nie pochodził od reżyserki, był uszykowany na sprzedaż, wychuchany, gładki i gotowy. Przedmiotem tym byli ludzie wetknięci w rolę „najlepszej jakości mięsa”. Byli to ludzie ostrzyżeni, umyci, ubrani w uniformy lub w koszulki i szorty, lub nadzy i „nadludzko piękni (z plemion Nuba)”. Byli to też niemieccy Cyganie wypożyczeni z obozu pracy na okres zdjęć do filmu „Niziny”. Leni potrzebowała ludzi, którzy mogliby grać Hiszpanów, do której to roli Cyganie wydali jej się w sam raz. Po zdjęciach reżyserka zwróciła ich obozom pracy. Jelinek, ironizując z postawy Riefenstahl, podsumowuje tę sytuację: „Zostali szybko spaleni i już. Odpad.”
Krytyka „tego babsztyla” jest osobista, brak jej chronologii, brak jej kindersztuby, są na niej za to bardzo wyraźne odciski palców. Można się więc z Jelinek kłócić, bo opowiada o osobistym odbiorze filmów, o wściekłości, o niedorzecznym zachwycie nad Riefenstahl. Używa do tego myśli i języka, a nie wyjałowionych, przeźroczystych haseł. Jelinek jest przytomna i uczciwa w swojej stronniczości, komentując w ten sposób teatr, kino, muzykę, politykę, literaturę. Bo inaczej nie umie, nie chce, innego postępowania nie poleca – innego postępowania wręcz nie znosi.
Drugi „filmowy” tekst napisała Jelinek o Michaelu Haneke. Rozpracowuje tam postacie z filmów austriackiego reżysera, pisze też jak czuje się, widząc „wtargnięcie ekranizacją w jej mały świat”, nawiązując do adaptacji „Pianistki”. W „Mojej sztuce protestu” znajduje się też m.in. kilka słów o „Bogu Ojcu, Dziadku” Josefie Fritzlu, oraz – dla odmiany coś miłego – celny tekst o Bertoldzie Brechcie i związku między wizją literatury i jego skórzanym płaszczem. Jest tu też mowa z okazji otrzymania Nagrody Nobla. Rozpoczyna się ona od stwierdzenia, że rzeczywistość „jest taka zmierzwiona”. I nie daje się jej przygładzić. Leni Riefenstahl oraz filmowane przez nią równo poustawiane uszykowane tłumy i rytmicznie maszerujące kordony pewnie na ten temat mieliby inne zdanie.
Marta Syrwid
portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja: 4.01.2013
Penélope Cruz pracuje u najlepszych
10 najciekawszych wydań dvd/blu-ray maja
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024