Witold Giersz związał się z kinematografią w 1950 roku. Do tej pory zrealizował blisko pół setki filmów, za które otrzymał ponad sto nagród i wyróżnień na najbardziej prestiżowych festiwalach, m.in. w Cannes, Cork, Edynburgu, Honolulu, Lipsku, La Felguera, Londynie, Melbourne, Moskwie, Oberhausen, Paryżu, San Francisco, Teheranie, Turynie, Warnie, Wiedniu, Krakowie i Poznaniu.
Witold Giersz, fot. Anna Michalska
Artysta bardzo szybko wypracował sobie własny, natychmiast rozpoznawalny charakter filmowego pisma. Ze względu na rolę koloru, a także sposoby nakładania barw oraz ich ożywiania, które preferuje w swej sztuce, często nazywany bywa malarzem ekranu, a jego animacje – ruchomym malarstwem.
Od dziecka interesował się rysunkiem. „Rysowałem tak dużo, że moi rodzice mieli zawsze problemy z papierem” – opowiadał w rozmowie z „Magazynem Filmowym SFP”. Zapisując się na studia wybrał jednak kierunek ekonomiczny, a nie artystyczny. Przypadkowo przeczytane ogłoszenie w prasie spowodowało, że przerwał naukę i wyruszył do Bielska-Białej. Tu bowiem, pod przewodnictwem znanego śląskiego plastyka Zdzisława Latura, organizowano Studio Filmów Rysunkowych. „Nic wtedy nie wiedziałem o animacji, znałem tylko prace Disneya” – wspomina dziś moment zawodowego startu.
Od 1956 roku
związany był z warszawskim odziałem bielskiego studia – późniejszym Studiem
Miniatur Filmowych. „W Polsce myślenie o animacji jako kinie autorskim
narodziło się właśnie w warszawskim Studio” – opowiada. Tu tworzyli Jan Lenica,
Walerian Borowczyk, Mirosław Kijowicz, Kazimierz Urbański i wielu innych. Tutaj
powstał również debiut reżyserski Witolda Giersza - zrealizowana w 1956
roku Tajemnica starego zamku. „Mój pierwszy film wymagał wielkiego nakładu
pracy, gdyż realizowałem go z debiutującym zespołem animatorów – mówi – Ale
nawet później praca zespołowa nie dawała mi pełnej satysfakcji. Moje
zamierzenia artystyczne nie zawsze pokrywały się z efektem ekranowym. Doszedłem
do wniosku, że muszę zrezygnować z tego wszystkiego, czego się nauczyłem w
Bielsku-Białej. W dziedzinie klasycznego filmu rysunkowego już wszystko zostało
powiedziane. Szukałem nowych rozwiązań”.
Kadr z filmu "Mały western", fot. SMF
Przełomowy był rok 1960 i Mały western, pierwszy polski w pełni autorski film animowany. Giersz był bowiem autorem nie tylko scenografii, koncepcji plastycznej i reżyserii filmu, czy scenariusza, ale sam opracowywał każdy rysunek bezpośrednio malując na celuloidzie.
Giersz animacji uczył się na planie, metodą prób i błędów. Talent poparty pracą musiał eksplodować. Wydział reżyserii łódzkiej Szkoły Filmowej ukończył zaocznie dopiero w 1974 roku, a dyplom („Komunikatywność i estetyka animacji w filmie naukowym” – tak brzmiał tytuł jego pracy magisterskiej) uzyskał trzy lata później, będąc już uznanym – w kraju i na świecie – artystą, mającym na koncie blisko trzydzieści filmów oraz ponad pięćdziesiąt festiwalowych trofeów. Opanował różne techniki animacyjne – preferował rysunkową, a zwłaszcza malarską, choć ma na swym koncie również niezwykle udane – zrealizowane wspólnie z Ludwikiem Perskim – Oczekiwanie(1962), nagrodzone m.in. na festiwalu canneńskim. Jest artystą ciągle poszukującym nowych środków wyrazu, otwartym na nowe techniki i technologie.
Giersz to bez wątpienia jeden
z największych perfekcjonistów pośród mistrzów nie tylko rodzimej animacji.
Proces pozornego ożywiania nieruchomych obrazów wydaje się nie mieć przed nim
żadnych tajemnic. Animacja Giersza jest zawsze płynna, naturalna, pełna wdzięku i elegancji. Nie stosuje w niej
„drogi na skróty”, ograniczając – w pokazywaniu faz ruchu rysowanych czy
malowanych postaci – liczbę zdjęć poklatkowych. Czasem nieco odsłania akcesoria
swego animowanego warsztatu, a to w Małym westernie (1960) pojawi się
pędzel, w Ladies and Gentlemen (1964) – żyletka czy w Intelektualiście(1969) – szpachelka, niekiedy w kadrze mignie sam reżyser ze swą ekipą, choćby
w Czerwonym i czarnym (1963), gdy byk skieruje lusterko w stronę kamery.
Jakby chciał „obudzić” zafrapowanego jego opowiastkami kinomana, zdając się
mówić: „to tylko film, zabawa, żart...”.
Kadr z filmu "Czerwone i czarne", fot. SMF
Realizując filmy, Witold
Giersz zawsze myśli o publiczności. Nie schlebia jej, nie idzie na kompromisy,
konsekwentnie podążając własną artystyczną drogą. Usiłuje po prostu dzielić się
ze swym widzem wiedzą, poczuciem humoru, estetycznym zachwytem. Tworzy kino
familijne w najszerszym znaczeniu tego słowa. Kiedy zapytałem reżysera o
publiczność, stwierdził, że jego filmy mogą właściwe oglądać i dorośli, i
dzieci. Owacja w Oberhausen podczas – oraz po – projekcji Czerwonego i
czarnego była tak ogromna, że artysta musiał pokazać się na scenie
rozentuzjazmowanej publiczności, co zdarzyło się ponoć po raz pierwszy w
historii niemieckiej imprezy. Sam byłem świadkiem podobnego zachowania – tym
razem młodych widzów – gdy prezentowałem Mały western w jednym z
gimnazjów włoskiego miasteczka Chivasso podczas dorocznego festiwalu
literackiego (szkoda tylko, że artysty przy tym nie było). Zresztą ten film,
nagrodzony na dziewięciu prestiżowych festiwalach „dla dorosłych”, m.in. w Cork, Lipsku,
Melbourne, Oberhausen, San Francisco, Turynie i Krakowie, znalazł miejsce w
bestsellerowej... Antologii polskiej animacji dla dzieci (2007), wydanej
przez Narodowy Instytut Audiowizualny.
Giersz uprawia swego rodzaju artystyczny płodozmian, przedzielając filmy stricte dziecięce tytułami skierowanymi głównie (co nie oznacza wyłącznie) do starszej publiczności. I tak, po rysunkowych Wiosennych przygodach krasnala (1959), opartych na motywach opowiadań Lucyny Krzemienieckiej, poświęconych Hałabale, późniejszemu bohaterowi telewizyjnego „Domowego przedszkola”, realizuje – utrzymaną w melodramatycznym tonie – Neonową fraszkę (1959) o niespełnionym uczuciu hotelowego boya do uroczej fryzjerki (rankiem przechodnie znajdują rozbity neon, który spadł z hotelowego dachu), a po Skarbie Czarnego Jacka (1961), przygodowej opowiastce korsarskiej – nastrojowe Oczekiwanie, swoisty „film w filmie” (jego bohater, oczekując w kawiarni na dziewczynę, tworzy z serwetek postaci, które zaczynają żyć własnym – pełnym uczuciowych spięć – życiem). Realizację bestsellerowego Czerwonego i czarnego poprzedzą dwa odcinki serialu Jacek Śpioszek – W piaskach pustyni (1962) i Podarta książka (1962), oraz edukacyjne Dinozaury cz. I i II(1963). Następne tytuły to wspomniane już Ladies and Gentlemen, gorzka satyra o wyższości dóbr materialnych nad uczuciowymi w zmaganiach dwóch mężczyzn o względy tej samej kobiety – Madame Soprani (1963), odcinek detektywistycznego serialu dla najmłodszych Na tropie, oraz Kłopoty z ciepłem(1964), błyskotliwy wykład o problemach związanych z ciepłotą zwierząt. Dwa odcinki serialu Proszę słonia – Przeprowadzka Dominika(1968) i Wycieczka za miasto (1968), wykorzystane dziesięć lat później w pełnometrażowym filmie montażowym, nakręcił Giersz pomiędzy – opartym na pomyśle Andrzeja Warchała, satyryka z krakowskiej Piwnicy Pod Baranami – Admirałem(1968) aIntelektualistą (1969), malowaną szpachelką, utrzymaną w poetyce rysunków jaskiniowych (choć z dodaniem... m.in. Człowieka witruwiańskiego, upowszechnionego przez Leonarda da Vinci) opowiastką poświęconą rywalizacji, tym razem siły mięśni i rozumu, o względy ponętnej kobiety.
Jak piszą krytycy
jego filmy wyróżnia nie tylko bogactwo kolorów i faktur ale niebanalne
przesłanie i poczucie humoru. Obecnie Witold Giersz współpracuje ze Studiem
Grafiki Filmowej M. Serafiński i Fun Line Animation w Nowym Jorku. Za realizowane
przez siebie filmy był wielokrotnie nagradzany na najważniejszych festiwalach
animacji i filmów krótkometrażowych w kraju i za granicą.
Fragmenty tekstu pochodzą z monografii „Witold Giersz – malarz ekranu” autorstwa Jerzego Armaty i Joanny Prosińskiej-Giersz (wydana nakładem Stowarzyszenia Nowe Horyzonty w koprodukcji z Narodowym Instytutem Audiowizualnym). Większy fragment publikacji w „Magazynie Filmowym SFP” nr 2/2017.