Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Bohaterem nowego numeru „Magazynu Filmowego” (nr 7/2014), który ukaże się 10 lipca, będzie Janusz Zaorski. Oto fragment rozmowy, którą przeprowadził z reżyserem Stanisław Zawiśliński.
Czym dla pana jest sukces?
Reżyser odnosi sukces wtedy, kiedy tłumy walą do kin na jego film albo kiedy zdobywa nagrody na prestiżowych festiwalach lub ma bardzo dobre recenzje. Ideałem jest, gdy osiąga się to wszystko razem.
Panu to się parę razy przytrafiło…
Owszem, dostawałem zapłatę za swoje filmy równocześnie z trzech źródeł: od widzów, jurorów festiwali i od krytyków. I od nich osobno – także. Wiem, jak smakuje sukces komercyjny, jak festiwalowy, jak artystyczny i jak prywatny. To są różne sukcesy. Znam też smak porażki.
Którą przeżył pan najbardziej?
Z filmowych – "Panny i wdowy".
Dlaczego nie udała się panu ta wielka ekranowa epika?
Gdy miałem za sobą połowę zdjęć, nagle przyszła do mnie autorka scenariusza Maria Nurowska z informacją, że jeden wątek filmu musi być usunięty, ponieważ pochodzi z jej rozmów z hrabiną Branicką-Wolską, która zabroniła korzystania z jej wspomnień. Omal szlag mnie nie trafił! Nie wiedziałem, że Nurowska oparła część scenariusza na cudzych zwierzeniach, nie mając zgody na ich wykorzystanie. Byłem przekonany, że scenariusz to historia wymyślona przez Nurowską, a nie efekt żerowania na innych. I tak, w jednym momencie, wypadła mi godzina z dwu i półgodzinnego filmu.
Co pan w tej sytuacji postanowił?
Nie mogłem przerwać zdjęć. Wieczorami i w nocy sam pisałem nowe fragmenty scenariusza, dorabiałem sceny i dialogi. Wprowadziłem też nową postać [komendanta łagru, potem pułkownika SB – przyp. aut.], którą zagrał Kazio Kaczor, za co jestem mu wdzięczny. W ogóle wtedy nie spałem. Pracowałem jak w jakiejś malignie. W rezultacie tej nerwówy wszystko mi się posypało. Gdybym robił tylko zwykły, półtoragodzinny film kinowy, to może bym sobie poradził, ale równolegle kręciłem też serial telewizyjny i to już mnie przerosło. Może zgubiła mnie też pycha, może pazerność na robotę, szansa na sukces, a może to wszystko razem wzięte. Cóż, wywaliłem się na Pannach i wdowach. Dystrybutorzy też mi nie pomogli, bo w roku 1991 nie interesował ich film o polskiej historii…
Wcześniej chodził pan w aureoli laureata Srebrnego Niedźwiedzia otrzymanego w Berlinie Zachodnim za ekranizację „Matki Królów”…
To mój najbardziej znany w świecie film. Pokazywano go na kilkudziesięciu festiwalach i przeglądach, w ponad pięćdziesięciu krajach, na prawie wszystkich kontynentach. Ale w Polsce masowa widownia kojarzy mnie bardziej z „Piłkarskim pokerem” niż z „Matką Królów”.
Złośliwi mówią, że pan odcina już tylko kupony od tego „Pokera…”
Mam się wstydzić, że od 1990 roku pokazano ten film sto razy w telewizji?
Nie, ale dlaczego jedynie zapowiada pan, a nie kręci jego kontynuacji?
Problemem są, jak zwykle, pieniądze. Parę lat temu oszukał mnie producent Jakubas, który dwa tygodnie przed rozpoczęciem zdjęć, wycofał się z finansowania. A wszystko było już pod parą – ekipa, aktorzy, no, wszystko. Jednak nie straciłem jeszcze nadziei na to, że „Piłkarski poker 2” powstanie.
Ja też. Tym bardziej, że mówią o panu – „maszyna wielofunkcyjna”.
Bo tak jest. Niemal od początku kariery byłem wielofunkcyjną maszyną. Miałem i mam mnóstwo rozmaitych zainteresowań. Nie wiem, czy to dobrze czy źle, ale to mnie ratuje w dzisiejszej rzeczywistości.
Więcej informacji, ciekawostek i anegdot w książce, która właśnie pojawiła się na rynku księgarskim: „Jaja, serce, łeb – Janusz Zaorski w rozmowie ze Stanisławem Zawiślińskim”, Wydawnictwo Olesiejuk, 2014.
Reżyser odnosi sukces wtedy, kiedy tłumy walą do kin na jego film albo kiedy zdobywa nagrody na prestiżowych festiwalach lub ma bardzo dobre recenzje. Ideałem jest, gdy osiąga się to wszystko razem.
Panu to się parę razy przytrafiło…
Owszem, dostawałem zapłatę za swoje filmy równocześnie z trzech źródeł: od widzów, jurorów festiwali i od krytyków. I od nich osobno – także. Wiem, jak smakuje sukces komercyjny, jak festiwalowy, jak artystyczny i jak prywatny. To są różne sukcesy. Znam też smak porażki.
Którą przeżył pan najbardziej?
Z filmowych – "Panny i wdowy".
Dlaczego nie udała się panu ta wielka ekranowa epika?
Gdy miałem za sobą połowę zdjęć, nagle przyszła do mnie autorka scenariusza Maria Nurowska z informacją, że jeden wątek filmu musi być usunięty, ponieważ pochodzi z jej rozmów z hrabiną Branicką-Wolską, która zabroniła korzystania z jej wspomnień. Omal szlag mnie nie trafił! Nie wiedziałem, że Nurowska oparła część scenariusza na cudzych zwierzeniach, nie mając zgody na ich wykorzystanie. Byłem przekonany, że scenariusz to historia wymyślona przez Nurowską, a nie efekt żerowania na innych. I tak, w jednym momencie, wypadła mi godzina z dwu i półgodzinnego filmu.
Co pan w tej sytuacji postanowił?
Nie mogłem przerwać zdjęć. Wieczorami i w nocy sam pisałem nowe fragmenty scenariusza, dorabiałem sceny i dialogi. Wprowadziłem też nową postać [komendanta łagru, potem pułkownika SB – przyp. aut.], którą zagrał Kazio Kaczor, za co jestem mu wdzięczny. W ogóle wtedy nie spałem. Pracowałem jak w jakiejś malignie. W rezultacie tej nerwówy wszystko mi się posypało. Gdybym robił tylko zwykły, półtoragodzinny film kinowy, to może bym sobie poradził, ale równolegle kręciłem też serial telewizyjny i to już mnie przerosło. Może zgubiła mnie też pycha, może pazerność na robotę, szansa na sukces, a może to wszystko razem wzięte. Cóż, wywaliłem się na Pannach i wdowach. Dystrybutorzy też mi nie pomogli, bo w roku 1991 nie interesował ich film o polskiej historii…
Wcześniej chodził pan w aureoli laureata Srebrnego Niedźwiedzia otrzymanego w Berlinie Zachodnim za ekranizację „Matki Królów”…
To mój najbardziej znany w świecie film. Pokazywano go na kilkudziesięciu festiwalach i przeglądach, w ponad pięćdziesięciu krajach, na prawie wszystkich kontynentach. Ale w Polsce masowa widownia kojarzy mnie bardziej z „Piłkarskim pokerem” niż z „Matką Królów”.
Złośliwi mówią, że pan odcina już tylko kupony od tego „Pokera…”
Mam się wstydzić, że od 1990 roku pokazano ten film sto razy w telewizji?
Nie, ale dlaczego jedynie zapowiada pan, a nie kręci jego kontynuacji?
Problemem są, jak zwykle, pieniądze. Parę lat temu oszukał mnie producent Jakubas, który dwa tygodnie przed rozpoczęciem zdjęć, wycofał się z finansowania. A wszystko było już pod parą – ekipa, aktorzy, no, wszystko. Jednak nie straciłem jeszcze nadziei na to, że „Piłkarski poker 2” powstanie.
Ja też. Tym bardziej, że mówią o panu – „maszyna wielofunkcyjna”.
Bo tak jest. Niemal od początku kariery byłem wielofunkcyjną maszyną. Miałem i mam mnóstwo rozmaitych zainteresowań. Nie wiem, czy to dobrze czy źle, ale to mnie ratuje w dzisiejszej rzeczywistości.
Więcej informacji, ciekawostek i anegdot w książce, która właśnie pojawiła się na rynku księgarskim: „Jaja, serce, łeb – Janusz Zaorski w rozmowie ze Stanisławem Zawiślińskim”, Wydawnictwo Olesiejuk, 2014.
PZ
Magazyn Filmowy
Ostatnia aktualizacja: 20.06.2014
fot. Kuba Kiljan, Kuźnia Zdjęć
"Młodzi i Film" branżowo
Rusza festiwal w Moskwie. Z Polakami
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024