PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
Z Jackiem Pawłowiczem, kierownikiem Referatu Edukacji Historycznej w Oddziałowym Biurze Edukacji Publicznej IPN w Warszawie, rozmawia Marcin Zawiśliński.

PortalFilmowy.pl: W ostatnich latach nakręcono w Polsce co najmniej kilka różnych filmów o tematyce historycznej, jak „Poznań 1956”, "1920. Bitwa Warszawska", "80 milionów". W kinach mamy kolejny - „Obławę”. Jaki jest cel kina historycznego na początku XXI wieku?

Jacek Pawłowicz: Zacznijmy od tego, że bardzo często rozmawiając o filmach historycznych mylimy je de facto z przygodowymi filmami kostiumowymi, które odnoszą się do pewnej epoki i stanowią wizję artystyczną reżysera. Takim przykładem jest dla mnie "1920. Bitwa Warszawska" Jerzego Hoffmana, która nawiązuje do niezwykle ważnego wydarzenia w historii Polski i Europy, ale, niestety, niewiele o nim opowiada. To jest bajka pomieszana z faktycznymi wydarzeniami. To kolejna mydlana opera.

Natomiast pozytywnymi przykładami w polskiej kinematografii po 1989 roku jest "Generał Nil" czy też spektakl telewizyjny „Śmierć rotmistrza Pileckiego” – oba w reżyserii Ryszarda Bugajskiego. To są dzieła przygotowane ogromnym nakładem pracy historycznej. Niektóre sceny były kręcone w miejscach, w których działy się naprawdę, a w przypadku rotmistrza Pileckiego nawet miejsce jego egzekucji było to samo (więzienie na ul. Rakowieckiej). Takie filmy mówią prawdę o nieco zapomnianej, bolesnej historii naszego kraju.

PF: Tylko te dwa?

JP: Jeżeli mówimy o polskim filmie historycznym, to niewieloma dziełami możemy się pochwalić. Jednym z pozytywnych przykładów jest również "Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł" Antoniego Krauzego. To jest wybitny, genialny obraz, bardzo ważny dla polskiej kinematografii, naszej historii oraz edukacji młodzieży.

PF: Dlaczego?

JP: „Czarny czwartek” został obudowany przez Instytut Pamięci Narodowej wieloma działaniami o charakterze edukacyjnym tj. publikacje naukowe, wykłady i seminaria związane z tematyką tego filmu, lekcje dla młodzieży, która niestety bardzo słabo zna historię naszego kraju. Analogiczne działania przeprowadziliśmy przy okazji filmu "Generał Nil". Bez odpowiedniego wprowadzenia do tematu są to filmy bardzo trudne w odbiorze.


Kadr z filmu "1920 Bitwa Warszawska", fot. HBO

PF: Młodzi ludzie coraz mniej czytają. Czy takie filmy mogą być dla nich swoistą, acz wycinkową lekcją historii, która zastąpi im szkolne podręczniki?

JP: Obawiam się, że w wielu przypadkach, niestety tak. Dzięki nim młodzi ludzie poznają historię Polski, szczególnie tę najnowszą, najbardziej krwawą i bolesną. Dlatego tak ważne są materiały edukacyjne dla uczniów i nauczycieli, które stanowią znakomite uzupełnienie filmów historycznych.

PF:Jesteśmy tuż po premierze „Obławy” Marcina Krzyształowicza, opowieści o grupce partyzantów ukrywającej się w lesie. Jeden z nich wykonuje wyroki śmierci na niemieckich żołnierzach i polskich kolaborantach. Jak w rzeczywistości wyglądało życie i działalność partyzantów podczas II wojny światowej?

JP: Takie kilkunastoosobowe (albo większe) oddziały leśne Armii Krajowej, Narodowych Sił Zbrojnych czy też Batalionów Chłopskich stanowiły część Polskiego Państwa Podziemnego. Oddziały partyzanckie operowały w terenie, ale już żołnierze grup dyspozycyjnych powoływani pod broń tylko na czas wykonywania określonych zadań funkcjonowali „na legalnej stopie”. Ich sytuacja była niewspółmiernie trudniejsza niż tych z lasu. Mieszkali co prawda z rodzinami lub zaufanymi członkami konspiracji, ale cały czas musieli się kontrolować. Nocą nasłuchiwali czy kroki na schodach są sąsiadów czy gestapo lub NKWD. Zazwyczaj na jednego partyzanta przypadało ok. 10 osób, które mu pomagały. To byli szewcy, krawcy, piekarze, rzeźnicy ale też ci, którzy zapewniali wywiad, łączność czy też kwatery. Według badań historyków w czasie II wojny światowej na terenie Polski w ruch oporu było zaangażowane ok. 4 proc. społeczeństwa.

Natomiast do wykonywania wyroków śmierci wybierano doświadczonych żołnierzy. To nie były przypadkowe osoby. W czasie badań nad działalnością podziemia niepodległościowego udało mi się z takimi osobami porozmawiać i za każdym razem były to bardzo trudne rozmowy. Mimo, że ludzie ci mieli świadomość, że robili to dla dobra Polski.

PF: Na ile "Obława" jest filmem historycznym?

JP: Szkoda, że reżyser nie skorzystał z pomocy konsultanta historycznego, bo mógłby to być naprawdę obraz wybitny, a tak mamy do czynienia tylko z dobrym dramatem psychologicznym z dwiema genialnymi rolami: Kondolewicza (Maciej Stuhr) i kaprala „Wydry” (Marcin Dorociński). "Obława" w wielu miejscach odbiega od wojennych realiów historycznych i niestety jest kolejnym filmem przedstawiającym wizję reżysera na opowiadany temat. Ogromna szkoda.


Weronika Rosati i Maciej Stuhr w  kadrze z filmu "Obława", fot. Jacek Drygała / Kino Świat
 
PF: Przykłady?

JP: Wydaje mi się, że scenograf „Obławy” był pod dużym wrażeniem „Oporu” Edwarda Zwicka – filmu, bardziej bajki, o braciach Bielskich, gdzie wśród cywili rzeczywiście widać było pewien bałagan i wszechobecny bród. W „Obławie” jest podobnie, a przecież jedną z podstawowych zasad przestrzeganych w partyzanckich obozowiskach było dbanie o higienę. Oczywiście, że mieli wszy, że był bród, ale mundur musiał być zawsze czysty, nawet jeżeli to była tylko marynarka. Niepodległościowe oddziały partyzanckie to nie były na pewno takie obdartusy, jakich oglądamy w filmie Marcina Krzyształowicza. Podobnie kwestia broni rzekomych partyzantów, która gdzieś się walała w leśnych lepiankach. Broń w czasie wojny musiała być zawsze czysta, zakonserwowana i w każdej chwili gotowa do użycia i co najważniejsze każdy partyzant trzymał ją przy sobie, nawet kiedy szedł do latryny.

Podobnie z najważniejszą kwestią filmu - wykonywaniem wyroków śmierci. W podziemiu było zasadą, że do skazanego strzelano z przodu, po wcześniejszym ogłoszeniu mu wyroku. Egzekucja w „Obławie”, strzał w tył głowy, jest typową egzekucją niemiecką lub sowiecką na wzór katyński. Zarówno morderców z niemieckich Einsatzgruppen jak i sowieckiego NKWD specjalnie szkolono w wykorzystywaniu tej metody, aby była jak najbardziej skuteczna i szybka.

Według mnie oddział porucznika „Maka” to bardziej grupa przetrwaniowa zmęczonych wojną ludzi niż prawdziwy oddział partyzancki.

PF: A w jaki sposób propaganda hitlerowska mówiła o partyzantach?

JP: Całe polskie podziemie niepodległościowe określali jako „polnische Banditen”. Zarówno Niemcy jak i Sowieci oraz po 1944 roku mordercy z UB używali tej samej terminologii. Najpierw mówiło się o bandytach z AK i NSZ, a potem o bandytach z ROAK, WiN-u czy też NZW. W nazewnictwie nic się nie zmieniło.


Marcin Dorociński i Maciej Stuhr w kadrze z filmu "Obława", fot. Jacek Drygała / Kino Świat

PF: W „Obławie” pokazano złożone osobowości głównych bohaterów-partyzantów. Takim przykładem jest sanitariuszka „Pestka”, która ujawnia miejsce pobytu oddziału partyzantów, bo chce pomóc swojej siostrze schwytanej przez hitlerowców. To też część prawdy o Polakach w czasie wojny.

JP: Takich przykładów było bardzo wiele. Dylemat: uratować kogoś z rodziny i przeżyć vs. odpowiedzialność wobec kolegów i struktury, w ramach której w imię dobra narodu i kraju się działa. Jedni wytrzymywali tę presję, inni pękali. To są tematy, wobec których stawali żołnierze podziemia niepodległościowego podczas okupacji niemieckiej i sowieckiej oraz w czasach komunistycznych. Na równi stawiam okupację sowiecką i niemiecką, bo ogrom zbrodni pod obiema był porównywalny. To dotyczyło również choćby jednego z najsłynniejszych żołnierzy antykomunistycznego podziemia po wojnie, Mieczysława Dziemieszkiewicza ps. „Rój”, który został zdradzony przez swoją narzeczoną. Ona w ten sposób chciała uratować życie swojego ojca, który był wtedy w komunistycznym więzieniu. W tym kontekście "Obława" mogła być istotnym filmem pokazującym patriotyczne wartości, którymi w swoim życiu kierowali się żołnierze polskiego podziemia, a które teraz są tak zohydzane i wyśmiewane. Przecież dopiero po przemianach 1989 roku przestano ich nazywać „bandytami” i przynajmniej na starość ci bohaterscy żołnierze doczekali się należnego im szacunku. To jest cały czas temat bardzo żywy, którym powinna się zająć nasza kinematografia. Trzeba zacząć opowiadać historie prawdziwych bohaterów – wojennych i powojennych i robić filmy, które będę wreszcie pokazywały tę krwawą i bardzo trudną polską historię najnowszą. Czy do tej pory powstał choć jeden film, który w obiektywny sposób prezentuje podziemie niepodległościowe, wydarzenia 1956 roku (z wyjątkiem „Poznania 1956” Filipa Bajona), nie mówiąc o stanie wojennym czy przemianach społeczno-politycznych 1989 roku?

PF: Jest film Waldemara Krzystka "80 milionów". Tam bohaterem jest wrocławski opozycjonista Józef Pinior.

JP: To jest rzeczywiście bardzo ciekawa, momentami zabawna i w dużej części prawdziwa historia. Przystępnie opowiedziana. Ten film się broni. Z całą pewnością młodzi ludzie ją zapamiętają.
 
PF: Co pan sądzi o filmie i serialu TVN-u o gen. Władysławie Sikorskim – „Generał – zamach na Gibraltarze”?

JP: Nie ma o czym mówić. Zaliczyłbym i porównał ten obraz  do pokazywanych w telewizji komunistycznej w latach 70. teatrów sensacji z cyklu „Kobra”. To jest szukanie za wszelką cenę sensacji. Ten film ma niewiele wspólnego z prawdą historyczną, której tak naprawdę w pełni nigdy nie poznamy dopóki Brytyjczycy nie otworzą swoich archiwów. To jest kolejna reżyserska wizja historii.

PF: Czy z uwagi na brak dostępu lub ograniczony dostęp do archiwów brytyjskich czy rosyjskich, polskie kino może być ułomne w robieniu rzetelnych filmów historycznych, przynajmniej na niektóre tematy związane z II wojną światową i okresem PRL?


JP: Jeżeli chodzi o gen. Sikorskiego to tak. Ale polscy filmowcy mogą też korzystać z ogromnych zasobów Instytutu Pamięci Narodowej, co ułatwiłoby im robienie świetnych filmów historycznych.

PF: Teraz korzystają?

JP: Niestety, tylko w znikomym procencie. Wielu reżyserów, chyba boi się kontaktu z IPN. Dlatego jak dotąd częściej mamy do czynienia z filmami pokroju „Bitwy pod Wiedniem”, a nie „Czarnego czwartku”.



Marcin Zawiśliński
Portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja:  9.12.2013
Zobacz również
Se-ma-for w USA i...Sosnowcu!
Ostatnia sprawa Jacka Taylora
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll