Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Lubuskie Lato Filmowe, najstarszy polski festiwal filmów fabularnych – o czym dumnie przypominają organizatorzy – parokrotnie zmieniało formułę programową, zawsze jednak przyciągało widzów bogatą ofertą i gotowością do szerokiej dyskusji. Tak było też w tym roku.
Deszczowa pogoda przeszkodziła w plenerowym otwarciu festiwalu, ale zakończenie odbyło się już jak należy, w pięknym amfiteatrze z jeziorem pobłyskującym w tle, z koncertem rockowej kapeli Free Blues Band i pokazem filmu "Przeklęta Zorica" (Crna Zorica) koprodukcji Serbii, Grecji, Cypru i Polski. Wielonarodowość symboliczna, bo program łagowski skupia się na przedstawianiu filmów z krajów Europy Środkowej i Wschodniej, a także – czego nie ma w formule na plakacie, ale jest w programie - Południowej. Produkcje te wypełniały trzy sekcje konkursowe – fabularną, dokumentalną oraz krótkich filmów fabularnych. Nie wyczerpuje to bogactwa programu, bo pokazywane były także zestawy etiud przygotowane przez szkoły filmowe – FAMU z Czech, berlińską Ferschakademie, VSMU z Bratysławy, no i polskie – łódzką PWSFTViT, Studio Munka, Wydział Radia i TV z Katowic oraz warszawską Akademię Filmu i TV. Lista festiwalowych atrakcji jest zresztą dłuższa. Trudno byłoby pominąć prezentację filmów Jerzego Hoffmana, honorowego gościa festiwalu czy serię komedii z Janem Himilsbachem i Zdzisławem Maklakiewiczem komentowanych przez Grzegorza Pieńkowskiego. Z widzami spotykał się Jerzy Domaradzki przy okazji premiery swojej nowej komedii "Piąta pora roku", aktorzy Andrzej Grabowski i Marian Dziędziel, mówiono też o krytyce filmowej (Andrzej Werner, Rafał Marszałek i autor niniejszego sprawozdania), odbywały się spotkania polsko-niemieckie… Naprawdę, w programie od niedzieli do soboty (24-30 czerwca) próżno byłoby szukać pustych miejsc!
"Gaamer", fot. materiały prasowe
Deszczowa pogoda przeszkodziła w plenerowym otwarciu festiwalu, ale zakończenie odbyło się już jak należy, w pięknym amfiteatrze z jeziorem pobłyskującym w tle, z koncertem rockowej kapeli Free Blues Band i pokazem filmu "Przeklęta Zorica" (Crna Zorica) koprodukcji Serbii, Grecji, Cypru i Polski. Wielonarodowość symboliczna, bo program łagowski skupia się na przedstawianiu filmów z krajów Europy Środkowej i Wschodniej, a także – czego nie ma w formule na plakacie, ale jest w programie - Południowej. Produkcje te wypełniały trzy sekcje konkursowe – fabularną, dokumentalną oraz krótkich filmów fabularnych. Nie wyczerpuje to bogactwa programu, bo pokazywane były także zestawy etiud przygotowane przez szkoły filmowe – FAMU z Czech, berlińską Ferschakademie, VSMU z Bratysławy, no i polskie – łódzką PWSFTViT, Studio Munka, Wydział Radia i TV z Katowic oraz warszawską Akademię Filmu i TV. Lista festiwalowych atrakcji jest zresztą dłuższa. Trudno byłoby pominąć prezentację filmów Jerzego Hoffmana, honorowego gościa festiwalu czy serię komedii z Janem Himilsbachem i Zdzisławem Maklakiewiczem komentowanych przez Grzegorza Pieńkowskiego. Z widzami spotykał się Jerzy Domaradzki przy okazji premiery swojej nowej komedii "Piąta pora roku", aktorzy Andrzej Grabowski i Marian Dziędziel, mówiono też o krytyce filmowej (Andrzej Werner, Rafał Marszałek i autor niniejszego sprawozdania), odbywały się spotkania polsko-niemieckie… Naprawdę, w programie od niedzieli do soboty (24-30 czerwca) próżno byłoby szukać pustych miejsc!
"Gaamer", fot. materiały prasowe
Różnorodność propozycji zmuszała do zweryfikowania listy nagród. W Konkursie Głównym specjalną nagrodę za Indywidualność Artystyczną otrzymał Marian Dziędziel obecny aktorsko aż w czterech filmach, bardzo różnych – od komedii do mrocznego dramatu. A jurorzy konkursu dokumentalnego dodali pozaregulaminową nagrodę dla filmu „Rodzina Nickiego” (Nickyho rodina), pełnometrażowej sagi, którą podpisał reżyser Matej Mináč, a firmowali producenci z Czech, Anglii, Izraela, Kambodży, Słowacji i USA. Tytułowy Nicky – Nicholas Winton - miał w chwili realizacji filmu 102 lata. Przez ponad pół wieku nie rozmawiał o swoim bohaterskim czynie, jakim było wywiezienie tuż przed wybuchem II wojny 669 żydowskich dzieci z ówczesnej Czechosłowacji do Anglii. Film, jak to uzasadnia jury, doskonale łączy kronikę, dokument i fabułę. Formy mieszane dobrze wypadają na małym ekranie telewizyjnym, tym razem jednak uwagę zwracał temat. Okazało się, że pozornie odległe kwestie związane z wojną powracają dziś z wielką siłą. Czeski reżyser Petr Nikolaev zrekonstruował tragedię z roku 1942: zniszczenie wsi Lidice i masakrę jej mieszkańców dokonaną przez hitlerowców w filmie utrzymanym w kronikalnym stylu i zatytułowanym po prostu "Lidice". Austriacka realizatorka Gabriele Neudecker stworzyła paradokument „Wielki dezerter” (Glorious Dezerter), przedstawiając relacje niemieckich i austriackich chłopów, dezerterów z armii hitlerowskiej. O swoim losie opowiadają w dwa lata po wojnie, otoczeni zaskakującą nieufnością, często skazani na izolację. Istotnie, koniec wojny rodził nowe, trudne do rozwiązania konflikty, co w sposób najbardziej przejmujący ilustruje „Róża” Wojciecha Smarzowskiego, słusznie nagrodzona Złotym Gronem. Polski film oglądany ponownie, w kontekście innych, zmagających się z problemami tamtych czasów, wyróżnia się ostrością widzenia i odwagą. Bo proces wyłaniania się nowej rzeczywistości był bolesny i okupiony wieloma ranami i warto powracać do niego z nowej perspektywy.
Ale nie mniej wyrazisty był w Łagowie nurt współczesny, w którym nie zabrakło filmów analizujących istotne aspekty naszej rzeczywistości. Z Krymu przyjechał (trzy dni pospiesznie improwizowanej podróży!) młody reżyser Oleg Sentsov, którego „Gracz” (Gaamer) ukazuje tak powszechną wśród młodzieży fascynację grami komputerowymi. Wirtualny świat ma siłę wciągającą, w kamerze Sentsova tym mocniejszą, że wpisaną w narrację bliską dokumentowi. Spod warstwy błyskotliwej obserwacji wyłania się opowieść nieukrywająca moralistycznego charakteru. Czy poddać się urokowi pozornego sukcesu? Debiutant Sentsov wywiózł z Łagowa nagrodę im. Juliusza Burskiego, która przesądzi chyba o jego przyszłości, bo przedtem wahał się podobno, czy robić następny film. Jak na moralitet należało także spojrzeć na "Wymyk" Grega Zglińskiego, mniej efektowny, bo rozgrywający się w szarym środowisku prowincjonalnych biznesmenów, za to mocno stawiający problem odpowiedzialności i odwagi. Cóż ważniejszego jest w życiu?
Jednak za odkrycie festiwalu uznać trzeba film, który łączy problematykę moralną z tematem politycznym. Niebezpiecznie aktualnym, choć tkwiącym korzeniami w przeszłości: tematem neonazizmu. Niemiecki reżyser David Wnendt nie odkrywa niczego nowego w filmie „Combat Girls. Krew i honor” - wiadomo, że ruch neonazistowski rozwija się w organizacjach młodzieżowych, że wśród jego haseł szczególnie mocny jest rasizm skierowany przeciwko emigrantom ze Wschodu. Ale fascynacja dwudziestoletniej Marisy okazuje się nie tylko mechaniczna. Wrażliwa dziewczyna potrafi myśleć, a to zmusza do przewartościowania zbyt łatwo narzucanych przekonań i wartości. W filmie nie ma historyjki o wewnętrznej przemianie, jest natomiast wnikliwie ukazany proces, który do takiej przemiany może doprowadzić. Dramatyczny i niebezpieczny. W konwencji kina sensacyjnego – ale to nie zarzut. Przecież bez takiego filmu nie mógłby się obyć festiwal przeznaczony dla widza otwartego na kino dnia dzisiejszego.
kadr z filmu "Combat girls. Krew i honor" / fot. Spectator
Ale nie mniej wyrazisty był w Łagowie nurt współczesny, w którym nie zabrakło filmów analizujących istotne aspekty naszej rzeczywistości. Z Krymu przyjechał (trzy dni pospiesznie improwizowanej podróży!) młody reżyser Oleg Sentsov, którego „Gracz” (Gaamer) ukazuje tak powszechną wśród młodzieży fascynację grami komputerowymi. Wirtualny świat ma siłę wciągającą, w kamerze Sentsova tym mocniejszą, że wpisaną w narrację bliską dokumentowi. Spod warstwy błyskotliwej obserwacji wyłania się opowieść nieukrywająca moralistycznego charakteru. Czy poddać się urokowi pozornego sukcesu? Debiutant Sentsov wywiózł z Łagowa nagrodę im. Juliusza Burskiego, która przesądzi chyba o jego przyszłości, bo przedtem wahał się podobno, czy robić następny film. Jak na moralitet należało także spojrzeć na "Wymyk" Grega Zglińskiego, mniej efektowny, bo rozgrywający się w szarym środowisku prowincjonalnych biznesmenów, za to mocno stawiający problem odpowiedzialności i odwagi. Cóż ważniejszego jest w życiu?
Jednak za odkrycie festiwalu uznać trzeba film, który łączy problematykę moralną z tematem politycznym. Niebezpiecznie aktualnym, choć tkwiącym korzeniami w przeszłości: tematem neonazizmu. Niemiecki reżyser David Wnendt nie odkrywa niczego nowego w filmie „Combat Girls. Krew i honor” - wiadomo, że ruch neonazistowski rozwija się w organizacjach młodzieżowych, że wśród jego haseł szczególnie mocny jest rasizm skierowany przeciwko emigrantom ze Wschodu. Ale fascynacja dwudziestoletniej Marisy okazuje się nie tylko mechaniczna. Wrażliwa dziewczyna potrafi myśleć, a to zmusza do przewartościowania zbyt łatwo narzucanych przekonań i wartości. W filmie nie ma historyjki o wewnętrznej przemianie, jest natomiast wnikliwie ukazany proces, który do takiej przemiany może doprowadzić. Dramatyczny i niebezpieczny. W konwencji kina sensacyjnego – ale to nie zarzut. Przecież bez takiego filmu nie mógłby się obyć festiwal przeznaczony dla widza otwartego na kino dnia dzisiejszego.
kadr z filmu "Combat girls. Krew i honor" / fot. Spectator
Andrzej Kołodyński
Portalfilmowy.pl / relacja z 41. LLF
Ostatnia aktualizacja: 3.07.2012
Polskie filmy w plenerze
Gwiazdy jadą do Międzyzdrojów
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024