Zdarzało się nieraz, że oczekiwano ode mnie odpowiedzi, dlaczego jakiś film mi się podobał lub nie podobał. Dlaczego mnie wzruszał, skoro innych nie wzruszał. Po co sięgam po lekturę tego obrazu ponownie, jeżeli jeden raz to dla niego i tak aż za dużo. Często wikłałem się w przemądrzałe tłumaczenia, które w swej zawiłości niczego nie wyjaśniały. Ponieważ tajemnicy rodzącej się sympatii ku dziełu filmowemu nie zawsze towarzyszy objaśnienie. Tę sympatię należy zaakceptować pomimo środowiska, w którym się żyje i pieścić ją ile się da.
Do dziś nie potrafię się wytłumaczyć z mojej słabości do „Billy Elliota” w reżyserii Stephena Daldry’ego.
Nie pochodzę z górniczej rodziny, choć moi rodzice studiów nie kończyli. Nie wychowałem się pod żelazną dłonią pani Thatcher, choć ręka Jaruzelskiego też potrafiła zgnieść niektóre elementy społeczne. Nie posiadam brata, mam za to siostrę. Nawet dwie! Nie straciłem matki, lecz nie wychował mnie żaden mężczyzna. Nikt mnie siłą nie ciągał na zajęcia z boksu, a przyznam że miałem krótki okres w życiu, kiedy myślałem o uprawianiu tego sportu. O zajęciach z baletu nie marzyłem i nie uczęszczałem na żadne. Pojęcia o ich istnieniu wówczas nie miałem. Na muzyce klasycznej wiele lat się nie znałem, na fortepianie nie grałem. Nie tańczyłem. Trochę śpiewałem i się wygłupiałem. Zakochanego we mnie przyjaciela nie miałem. Po prostu się kolegowałem.
Ale i ja przed rodziną się ukrywałem i zamiast do kościoła na zajęcia teatralne chadzałem. I ja zamiast się modlić, święcić na ministranta, do kina „Rejs” do pani Grażynki na Kieślowskiego się wymykałem. Po cichu w pokoju, w tajemnicy przed bliskimi, wiersze na pamięć stukałem. Do mojego Mistrza Miedziewskiego w teatrze „Rondo” uczyć się je mówić przed publicznością, ciemnymi uliczkami, zimą, biegałem. W końcu na festiwalach, dzięki jego czułości i wprawie, te wiersze, potem monodramy wykonywałem.
Film Daldry’ego pokazuje mozolną drogę jedenastoletniego Billego do wypełnienia się losu chłopca, jakim jest życie w balecie, na scenie, w tańcu. Kiedy w finale oglądamy jak jego rodzina, przyjaciele, bliscy, którym zawdzięcza swoją pozycję, oglądają zapierający w piersiach skok Billego, skok stanowiący ukoronowanie jego talentu ale również dążeń i działań, wiemy, że to najlepsze podziękowanie jakie mógł im złożyć, najpiękniejszy hołd za to, na co oni się ważyli w imię jego szczęścia.
I choć nie mam w życiorysie tak pięknego spełnienia jak Billy we wzruszającym skoku na koniec filmu, to przecież nie jestem uboższy w to uczucie, które i mnie pozwala dziękować ludziom, których los postawił na mej drodze, by pozwolili mi znaleźć się w takim a nie innym miejscu mojego życia.
Chętnie wykonałbym taki skok tym, którym zawdzięczam moje powodzenie i niepowodzenie. Na szczęście dla Nich, nie potrafię tego. Co potrafię? Napisać Im to podziękowanie…