Był to niezwykły twórca. Jest to może paradoks, ale w przeciwieństwie do jego brata, który zawsze wydawał mi się nudnawym rzemieślnikiem, Tony był artystą. Scott wprowadził kino akcji na nowe tory. Można śmiało napisać, że twórca „Top Gun” był „artystą śmierci” równym Johnowi Woo. Któż inny był zdolny zrobić tarantinowski film, nie kładąc scenariusza tego geniusza?
Szok. Tak można skomentować informacje o śmierci Tony'ego Scotta. Kino straciło prawdziwego geniusza kina akcji, który własnym niepowtarzalnym stylem potrafił wprowadzić je na nowe tory. Według wstępnych ustaleń Scott popełnił samobójstwo, skacząc z mostu Vincenta Thomasa niedaleko Long Beach. W zaparkowanej niedaleko Toyocie Prius należącej do reżysera miał znajdować się list pożegnalny. Zapewne media przez następne kilka tygodnie będą roztrząsać, co się stało w życiu brata Ridleya Scotta, że zdecydował się na tak makabryczny krok. Dowiemy się zapewne wiele szokujących informacji, które - jak w przypadku śmierci syna Stallone - rzucą nowe światło na przyczyny śmierci tego niezwykłego reżysera.
A był to niezwykły twórca. Jest to może paradoks, ale w przeciwieństwie do swego brata, który zawsze wydawał mi się nudnawym rzemieślnikiem, Tony był artystą. Scott wprowadził kino akcji na nowe tory. Można śmiało napisać, że twórca „Top Gun” był „artystą śmierci” równym Johnowi Woo. Któż inny był zdolny zrobić tarantinowski film, nie kładąc scenariusza tego geniusza?
Urodzony w 1944 roku w Anglii, Tony Scott ukończył londyński Royal College of Art i został popularnym reżyserem reklam. Na dużym ekranie zadebiutował w 1983 roku niezwyklym wampirycznym filmem "Zagadka nieśmiertelności" z Davidem Bowiem i Catherine Deneuve. To był jednak ostatni „taki” film Scotta, który poszedł w zupełnie inną stronę. Wraz z bratem Ridleyem posiadał firmę producencką Scott Free, odpowiedzialną za realizację wielu popularnych seriali (ostatnio "Żona idealna") i filmów ("Przetrwanie" z Liamem Neesonem). Od kilku miesięcy Scott pracował nad sequelem "Top Gun", którego już nigdy nie dokończy. Może to i dobrze, że akurat nie z tego filmu zostanie on zapamiętany. Wątpliwe jest, by sequel odniósł sukces bez Toma Cruise'a, który raczej nie zaangażowałby się w kontynuacje tego projektu. Również Val Kilmer raczej nie zmieściłby się w F-16. Scotta zapamiętamy więc dzięki genialnemu „Prawdziwemu romansowi” na podstawie scenariusza Quentina Tarantino, który wybaczył reżyserowi nawet zmianę zakończenia swojej krwawej historii miłosnej. Wielki Q pomagał również ulepszyć znakomite warsztatowo dzieło Scotta „Karmazynowy przypływ”, które mimo pewnej sztampowości do dziś przyciąga widzów. Właśnie rzekoma powierzchowność kina Scotta i klimat filmów klasy B jest zarzutem dla kina mniej utytułowanego z braci. Zupełnie niesłusznie. Trudno nie zauważyć, że Scott wprowadził zupełnie nowy rodzaj realizacji kina akcji, które tak kochał Denzel Washington. „Człowiek w ogniu”, niedocenione i niezwykłe arcydziełko klasy B „ Domino” czy znakomity „Fan” z jedną z najlepszych ról lat 90. Roberta de Niro to filmy, z których wiele pokoleń reżyserów powinno uczyć się kunsztu.
Sensacyjne filmy Scotta nie tylko były perełkami wizualnymi, ale również prezentowały wysoki poziom scenariuszowy. Bohaterowie „ Ostatniego Skauta” czy „Wroga Publicznego” to nie płaskie karykatury rodem z filmów z Seagalem, ale skomplikowane postacie wrzucone w wir niesamowitych i nieprawdopodobnych zdarzeń. Przyznam, że nie oglądałem ostatniego dziełka Scotta „Niepowstrzymany”. Odkładałem tę przyjemność na później. Niestety, będzie to ostatni film angielskiego mistrza, jaki obejrzę. Dobrze, że na mojej półce stoi kilka innych jego klasyków kina akcji. Są one dowodem na jego nieśmiertelność. Niewielu twórców może to o sobie powiedzieć. Patos? Pewnie. Scott go kochał. Tak możemy oddać mu hołd.