PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
Nie lubię ekshibicjonizmu. Śmieszy mnie. Z drugiej strony publiczne pokazywanie swoich zalet i opowiadanie o słabościach jest sztuką, którą nie każdy potrafi opanować. Mało kto chce próbować. Zwykle kończy się na zastępowaniu prawdy aluzjami, które cenimy bardziej, bo nie zmuszają do stawiania kropki nad i. Czy postawił ją Kim Ki-duk w „Arirangu” – graniczącej z szaleństwem intymnej spowiedzi przed kamerą?

Przyglądanie się twórcy przez pryzmat tematów, jakie podejmuje, jest trochę jak snucie fantazji na jawie. Zbieramy kilka rekwizytów i realizujemy spektakl. Kolekcjonujemy wątki, stwarzamy wokół nich świat i wrzucamy w niego reżysera, by zabawić się w najlepsze tym, co on lubi najbardziej. Co jest wokół Kim Ki-duka? Upokorzenie, niemoc, zniewolenie, cielesność, seksualność, brutalność, poświęcenie, samotność, popadanie w paranoję, czas i akceptacja cyklu przemian. Wraz z dokumentalnym „Arirangiem” koreański reżyser wraca na arenę wydarzeń, by przełamać trwające trzy lata milczenie. Mówi o sobie wprost. Nie stosuje już uników, nie ubiera własnych przeżyć w życiowe historie swoich filmowych bohaterów. Nie dba o formę, scenografię i przestrzeń. Reżyseruje samego siebie, montuje własne wypowiedzi, przygląda się sobie, bada siebie. Mówi otwarcie, co myśli o swojej twórczości. Jaki wpływ ma na to perspektywa czasu i ilość zdobytych przez lata doświadczeń? Kim był kiedyś człowiek, który po premierze swojego ostatniego filmu w Cannes wyszedł przed publiczność w szaro-niebieskim dresie i przyznał, że przed chwilą obudził się ze snu?


"Arirang", fot. Nowe Horyzonty

Kim Ki-duk to reżyser, który twierdzi, że filmy pomagają mu dotrzeć do wnętrza samego siebie. Jest wielu takich jak on. Czym Kim Ki-duk wyróżnia się na ich tle? Prawie niczym, co sprawia jednak, że jako jeden z niewielu azjatyckich reżyserów jest on świetnie przyjmowany i rozumiany w kręgach zachodniej kultury. Urodził się w 1960 roku w małej wiosce. W wieku dziewięciu lat przeprowadził się z rodziną do Seulu, gdzie zaczął zdobywać rolnicze wykształcenie. Wyrzucony ze szkoły w wieku siedemnastu lat przez trzy lata pracował w fabryce. Kolejne pięć spędził jako żołnierz marynarki wojennej – ta rola przypadła mu do gustu znacznie bardziej. Dwa lata później bił się już jednak z myślami zastanawiając, czy powinien zostać kaznodzieją. Na szczęście w 1990 roku spontanicznie zebrał wszystkie oszczędności, kupił bilet do Francji i jako uliczny malarz zarabiał na życie sprzedając swoje obrazy. Paryż był też miejscem, w którym Kim Ki-duk rzekomo pierwszy raz odwiedził kino. Do tej pory wspomina, jakie wrażenie wywołało w nim "Milczenie owiec" Jonathana Demme’a (1991) i „Kochankowie na moście” Leo Caraxa (1991). Niedługo potem sam zaczął pisać scenariusze, wygrał kilka konkursów i zadebiutował jako reżyser pięć lat później realizując film pt. "Krokodyl". Od 1996 roku przez długi czas reżyserował od jednego do dwóch filmów rocznie i kolekcjonował nagrody. Na jego półce stoi m.in. Srebrny Niedźwiedź z Berlina, nagroda za najlepszy film w sekcji „Un Certain Regard” z Cannes, trzy statuetki z Karlovych Varów, cztery z Locarno i pięć z Wenecji.

Dużo bardziej niż kino inspiruje go jednak codzienne życie. W jednym z wywiadów udzielonych po premierze „Pustego domu” (2004) – filmu o bezdomnym mężczyźnie, który pod nieobecność właścicieli wkrada się do ich mieszkań, by się wykąpać i pooglądać telewizję – powiedział, że historia zaczęła się rodzić w chwili, kiedy zobaczył ulotkę wiszącą na klamce swojego mieszkania. „Zdałem sobie sprawę, że aby włożyć klucz do zamka, muszę ją usunąć. Ulotka wisząca na drzwiach przez kilka dni jest sygnałem dla złodzieja, że nikogo nie ma w domu. Dopiero kiedy zacząłem kręcić film, zapragnąłem zbadać ideę polowania i umiejętność bycia niewidocznym dla innych – stania na granicy między istnieniem, a niebytem,” opowiadał reżyser. Prawie wszyscy bohaterowie jego filmów to ludzie stojący na marginesie społeczeństwa, niedostrzegani przez ogół. W „Pustym domu” Kim Ki-duk pokazał to w bardzo metaforyczny, zawoalowany sposób. Bardziej dosłowny jest w tej kwestii w obrazowaniu życia mnichów w małym domku na jeziorze w filmie „Wiosna, lato, jesień, zimna… i wiosna” (2003), w przyglądaniu się starcowi i młodej dziewczynie żyjącym na łodzi w „Łuku” (2005) czy eksplorowaniu dzielnicy czerwonych latarni w „Bad Guyu” (2001). Ostatnia z wymienionych produkcji to historia dwudziestojednoletniej studentki z dobrego domu, która opluwa punka próbującego ją pocałować na ulicy i staje się ofiarą jego perwersyjnej zemsty. Wrobiona w kradzież, nie potrafi spłacić długów i trafia do domu publicznego. Jej ułożony świat pęka na pół. Nie sposób złożyć go w całość tym bardziej, że między nią a jej oprawcą zaczyna się rodzić namiętność, bliskość i pragnienie wzajemnej obecności. Kim Ki-duk wyraźnie pokazuje, że świat z marginesu jest pod pewnymi względami prawdziwszy niż rzeczywistość klasy średniej, którą niezwykle łatwo zainfekować złem. Aby przeżyć coś realnego, trzeba zdać się na samego siebie.


"Arirang", fot. NH

Czy nie potwierdza tego autobiograficzny "Arirang"? Reżyser konstruuje swój ostatni film przede wszystkim za pomocą słowa. W wielu poprzednich produkcjach funkcję języka pełnił obraz. Bohaterowie ważyli słowa. To charakterystyczne dla artystycznego, azjatyckiego kina. Hałas wypełnia w Azji miejsca, w których tłoczą się turyści. To, co widzą, to pejzaż z pocztówek sprzedawanych w sklepikach z pamiątkami. Codzienne życie w azjatyckich miastach jest przesycone ciszą, która nie zagłusza myśli. Kim Ki-duk twierdzi też, że „nie tylko o to chodzi, że bohaterowie [jego] filmów nie potrzebują słów, by się komunikować, ale o strategię zmuszającą widzów do samodzielnego wypełnienia pustych miejsc dialogami, które chcieliby usłyszeć.” Filmom koreańskiego reżysera można się przyglądać jak obrazom w galerii. Głośne komentarze nie ułatwiają wówczas percepcji, zdecydowanie ją zaburzają. Nie dziwi jednak malarskość filmów Kim Ki-duka, gdy mamy na względzie fakt, że reżyser zaczynał swoją artystyczną karierę jako paryski malarz. W wywiadzie dla „Hong Kong Rewind” przyznaje, że malarstwo jest niezwykle ważnym komponentem jego artystycznego życia. Inspiruje go abstrakcja, twórczość Gustava Klimta i Egona Schiele (album artysty jest największym skarbem bohaterki „Bad Guya”!). Malarstwo wpłynęło też na stosunek Kim Ki-duka do pracy artystycznej. Przez długi czas reżyser był przekonany, że bez uniwersyteckiego wykształcenia nie ma prawa do nazywania siebie artystą z prawdziwego zdarzenia. Kontakt z paryską bohemą udowodnił mu jednak, że realna edukacja nie polega na posiadania dyplomu wyższej uczelni, ale jest sprawą indywidualną, kwestią dojrzewania do życia i próbą rozumienia chaosu świata.

Malarz bez wykształcenia, ale z bogatym w życiowe doświadczenia, stał się w końcu jednym z najbardziej rozpoznawalnych na świecie koreańskich niezależnych twórców. Młodzieńczy strach szybko zamienił na pewność, że warto podejmować kontrowersyjne tematy. W wywiadach konsekwentnie powtarza, że jego celem nie jest zaspokajanie potrzeb widzów. Zarzuty, że jest brutalny i niemoralny odpiera mówiąc: „Sadystyczny? Od dziecka byłem głęboko religijny.” W wywiadzie przeprowadzonym przez koreańską krytyczkę filmową, Jung Seong-Il opowiada, że spędził dzieciństwo w chrześcijańskiej szkole, gdzie wyprano mu mózg faszerując obietnicami zbawienia. Mając to na względzie starał się uwolnić od katolickiej moralności i kiedy w końcu to uczynił, zdał sobie sprawę, jak ważna jest ona w istocie. Zbyt trudna jednak, by za nią podążać. Niebiańskie przyjemności zrównoważa więc piekielnymi historiami. Prostytucja, poświęcenie duszy w imię ciała i voyeryzm fascynują Kim Ki-duka od dawna. Reżyser zestawia wartości i miesza pojęcia. Twierdzi, że czarne można opisywać tylko za pomocą bieli i na odwrót. Dualizm wartości przekuwa też na czysto wizualną dwoistość. Twórca zestawia w swoich filmach ciało niewinne z ciałem grzesznym („Bad Guy”, „Samarytanka”), ciało stare z ciałem młodym ("Łuk"), ciało pełne wiary z ciałem trawionym przez pragnienie („Wiosna, lato…”). „Kiedy życie zapełniają powracające trudności, ucieczka w świat fantazji pomaga uczynić je bardziej znośnym,” mówi mężczyzna, który uciekał także od ojca. Kim Ki-duk twierdzi, że jego ojciec jest dobrym człowiekiem, ale wprowadzał w życie rygor, którego artysta nie mógł zaakceptować. Jego osobowość uczynił za to kanwą charakteru postaci w filmie „Address Unknown” (2001). Przyznaje się do tego, ale i broni przed próbami interpretowania jego twórczości przez pryzmat rodzinnych relacji. To byłoby zbyt proste, za nudne.


Kim Ki-duk, fot. NH

Wyjazd do Europy poszerzył jego horyzonty, pozwolił odkryć nowe sposoby myślenia i kreowania filmowych światów. Nie chce nazywać siebie moralistą, bo nigdy nim nie był, ale nie zmienia to faktu, że uparcie krytykuje koreańskie społeczeństwo, usiłując przełamywać stereotypy i kulturalne tabu. Komentując „Bad Guya” powiedział, że „dzielnica czerwonych latarni jest miejscem, w którym ludzie pracują tak samo jak gdziekolwiek indziej. Jest odwiedzana przez mężczyzn z zewnątrz, ponieważ pragną oni zakosztować przyjemności, jakich nie zapewnia im chłodna codzienność.” Kim Ki-duk woli inne rozrywki. Zapytany, czy lubi grać w golfa odpowiada, że dostrzega w tej grze filozoficzne aspekty i czyni ją pretekstem do medytacji. „Jeśli będziesz się starał zagrać dobrze” – mówi – „nigdy ci się nie uda. Aby być graczem w golfa, musisz się nauczyć opróżnić swój umysł ze wszystkich myśli.” To zen? Opróżnić umysł, by zobaczyć więcej? To podejście, które powinno się mieć, kiedy próbuje się obcować z twórczością Kim Ki-duka – zwłaszcza wspomnianym na wstępie „Arirangiem”. To sposób, by chłonąć obrazy wszystkimi porami skóry, zamiast uparcie badać je narzędziami intelektu.
Anna Bielak
Portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja:  13.04.2012
Zobacz również
Francuscy krytycy o "Sponsoringu"
Dokument o Polańskim w maju w Polsce
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll