PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
19 września Janusz Zaorski świętuje swe 70. urodziny. Podczas studiów w łódzkiej Szkole Filmowej usłyszał, że reżyser musi posiadać trzy rzeczy – jaja, serce i łeb. Tak mawiał jego ulubiony profesor Stanisław Wohl. Zaorski w pełni się z tym trójpodziałem reżyserskich władz zgadza, choć zmienia kolejność niezbędnych każdemu uprawiającemu tę profesję elementów.
„Jaja to energia, mobilność, siła. Łeb – ważny, bo nie byłoby źle, żeby na końcu trochę inteligencji się znalazło. Jednak na pierwszym miejscu stawiam serce – czyli wrażliwość. Ona jest najważniejsza” – wyznaje na łamach wywiadu-rzeki, jakiego udzielił Stanisławowi Zawiślińskiemu. Notabene książka nosi tytuł „Jaja, serce, łeb”.

Zacznijmy zatem od jaj, czyli – jak ujął to Zaorski – „energii, mobilności, siły”. Tymi przymiotami zawsze dysponował, i to często nawet w nadmiarze. Jest scenarzystą, reżyserem, producentem, jako aktor wystąpił w kilkunastu filmach, m.in. w „Palcu bożym” (1992) Antoniego Krauzego, „Mniejszym niebie” (1980) Janusza Morgensterna, „Człowieku z żelaza” (1981) Andrzeja Wajdy. Pełnił wiele prestiżowych, ale i wymagających olbrzymiej pracy i zaangażowania funkcji, m.in. w 1987 roku został wybrany na przewodniczącego Polskiej Federacji Dyskusyjnych Klubów Filmowych, był kierownikiem artystycznym Zespołu Filmowego „Dom”, członkiem Komitetu Kinematografii w przełomowych latach 1987-1989, prezesem Komitetu ds. Radia i Telewizji (1991-1993) i przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji (1994-1995), jest przewodniczącym Rady Programowej Fundacji Nauki, Kultury i Edukacji „Kosmopolis”. Do tej pory zrealizował ponad 30 filmów fabularnych, dokumentalnych i seriali telewizyjnych, a jako reżyser pełnometrażowego filmu fabularnego debiutował w wieku 23 lat, czyli wcześniej niż sam Steven Spielberg. Ponadto ma czas, by pograć w tenisa, chodzić na mecze, czytać książki i oglądać filmy w dużych ilościach.

I tu dochodzimy do łba, który jest – jak twierdzi Zaorski – „ważny, bo nie byłoby źle, żeby na końcu trochę inteligencji się znalazło”. W jego filmach czy spektaklach właśnie ową inteligencję odnajdujemy. I bez znaczenia, czy jest to ekranizacja ważnej powieści Kazimierza Brandysa Matka Królów albo przejmującego dramatu Stanisława Grochowiaka „Partita na instrument drewniany”, czy satyryczny serial miniaturek telewizyjnych „Zezem” albo demaskatorska, niezwykle atrakcyjna opowieść sportowa „Piłkarski poker”. „Czuję się profesjonalnym reżyserem, który może w sposób zawodowy opowiedzieć każdą anegdotę” – wyznał w rozmowie z Jerzym Górzańskim przed ponad trzydziestu laty na łamach tygodnika „Film”. I tak właśnie jest przez całą jego artystyczną karierę, od efektownego debiutu „Uciec jak najbliżej” (1972) do chwili obecnej, czyli fantastycznych „Pokoleń” (2016), gdzie kreśli historię kraju poprzez fragmenty filmów zrealizowanych we wrocławskiej wytwórni, wszak to „zleceniówka” zrealizowana z okazji jej jubileuszu. Bo Zaorski potrafi zajmująco – i właśnie inteligentnie – opowiadać, bez względu na rodzaj kina, który ma właśnie na warsztacie, nieważne, czy to fabuła, dokument, telewizyjny serial czy jubileuszowa „zleceniówka”, co więcej – nieważne, czy opowieść utrzymana jest w molowej czy durowej tonacji. Notabene, przypominam sobie, jak o debiutanckim filmie Zaorskiego, który bardzo przypadł mi do gustu, Krzysztof Mętrak – jeden z moich literackich idoli – napisał: „uciec jak najdalej”. Zabolał mnie to bardzo, ale spojrzenia na film, ani na autora tych słów, nie zmieniłem. Po latach, wdowa po przedwcześnie zmarłym pisarzu została żoną reżysera i razem pielęgnują pamięć po wspaniałym intelektualiście, organizując od 21. lat Konkurs o Nagrodę im. Krzysztofa Mętraka.

„Jednak na pierwszym miejscu stawiam serce – czyli wrażliwość. Ona jest najważniejsza” – twierdzi reżyser. Te słowa są mi szczególnie bliskie. Cóż bowiem po arcydziełach, na których zasypiam? Między artystą a odbiorcą musi coś zaiskrzyć. A z iskry – jak pisał klasyk – rozgorzeje płomień. Owszem, głowa jest bardzo ważna w odbiorze – i ocenie – dzieła sztuki, ale charakterystyczne mrowienie na plecach czy przyśpieszone bicie serca to jej mierniki, które nigdy nas nie oszukają. Jak wykrywacz kłamstw.

Jest w dorobku Janusza Zaorskiego kilka tytułów, które wywołały właśnie takie reakcje mojego organizmu. Oczywiście przede wszystkim , „Matka Królów” (1982), dzieło najpełniejsze, poświęcone dramatycznym losom samotnej kobiety wychowującej czterech synów, a w tle równie dramatyczne losy kraju lat 1933-1956, odciskające swe tragiczne piętno na każdym z nich. Ekranizacja wydanej w 1957 roku – w nakładzie zaledwie 10 tysięcy egzemplarzy – powieści Kazimierza Brandysa, realizowana na przełomie 1981 i 1982 roku, w konspiracyjnych wręcz warunkach stanu wojennego, czekała aż pięć lat (do 1987 roku), na oficjalną premierę. No i spadła na nią istna lawina festiwalowych laurów, najpierw w Gdyni ze Złotymi Lwami na czele, a następnie w Berlinie, gdzie film Zaorskiego uhonorowano Srebrnym Niedźwiedziem. Warto jednak odnotować, że pomysł nakręcenia tego filmu zrodził się jeszcze na początku lat 70, czyli wtedy, kiedy Zaorski zaczynał swą filmową drogę.  W 1972 roku miał już gotowy napisany przez siebie scenariusz, ale kolejni szefowie polskiej kinematografii odmawiali mu zgody na rozpoczęcie zdjęć. Dopiero w 1981 roku, w okresie „solidarnościowego" przełomu, scenariusz zaakceptowano i w listopadzie tegoż roku rozpoczęto prace. Jak by się potoczyły losy Zaorskiego, gdyby od „Matki Królów” w 1972 roku zaczynał? Oto jest pytanie.

Równie bardzo mocno podziałała na mnie „Partita na instrument drewniany”, przejmujący dramat człowieka postawionego w konieczności współudziału w zbrodni (zbudowania szubienic na potrzeby okupanta) i znajdującego w sobie dość sił, by ocalić swoje człowieczeństwo (notabene, niedawno gdzieś przeczytałem, że z krzyża można zrobić dwie szubienice). Albo „Jezioro Bodeńskie”, będące adaptacją dwóch utworów Stanisława Dygata – tytułowego oraz „Karnawału”, nieoczywista opowieść o patriotyzmie, ale nie tym „kibolskim”, ostatnio u nas preferowanym. W pamięci pozostały mi także „młodzieżowe” filmy Zaorskiego – „Uciec jak najbliżej”, serial „Punkt widzenia”, z pierwszą dużą rolą Bogusława Lindy i genialną muzyką Jacka Ostaszewskiego, czy utrzymane w poetyce kina moralnego niepokoju „Dziecinne pytania” (1981), traktujące o różnych postawach życiowych młodych ludzi (z songami Jacka Kaczmarskiego i Przemysława Kaczmarskiego, m.in. „Modlitwa o wschodzie słońca” i „Czy poznajesz mnie moja Polsko”). To były również moje piosenki i moje pytania. Jak moje są także „Pokolenia”, ostatni film Zaorskiego, subiektywno-obiektywna opowieść o moim kinie. I moim kraju.

Jerzy Armata
SFP
Ostatnia aktualizacja:  18.09.2017
Zobacz również
fot. Kuba Kiljan/ SFP
42. FPFF: „Wyklęty”, czyli porzućmy koturnowość
42. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni: Krótki metraż
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll