Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Wyjątkowo silną reprezentację wśród konkurentów do Złotej Palmy ma w tym roku kino amerykańskie. Dochodząc do półmetka, festiwal został zdominowany przez filmy braci Coen i Stevena Soderbergha. Wielkich nazwisk nie brakuje też w pozostałych sekcjach.
Tegoroczny festiwal stoi pod znakiem powrotów do przeszłości. Począwszy od fantazyjnego widowiska, jakim był "Wielki Gatsby" Luhrmanna, przez dzielące publiczność „Le Passé” Farhadiego, po nieudany obraz Arnauda Desplechina (jego „Jimmy P. Psychotherapy Of A Plains Indian” okazał się najsłabszą jak dotąd pozycją konkursu), kino żyje tu wspomnieniami. W przeszłość cofają się także najnowsze produkcje braci Coen i Stevena Soderbergha. Ich filmy wkroczyły do konkursowej rywalizacji w połowie festiwalu i zdążyły już sporo namieszać. Świetnie przyjęty obraz reżyserskiego duetu, „Inside Llevyn Davis”, zabrał nas w podróż do początku lat 60.
Kadr z filmu "Indise Llewyn Davis". Fot. festival-cannes.fr
Tytułowy bohater jest muzykiem, próbującym swoich sił na nowojorskiej scenie folkowej – czyni to jednak bez większych sukcesów. Llevyn Davis (zdystansowana rola Oscara Isaaca) jest miejskim flâneurem, który nie chce zapuszczać korzeni i marzy tylko o tym, żeby ktoś wreszcie odkrył jego talent. Wydaje się modelowym reprezentantem pokolenia bitników, którzy odrzucali konsumpcjonistyczny model życia i sami siebie określali „uciekinierami wewnątrz amerykańskiej kultury”. Choć wokół niego pojawia się wiele postaci (kreowanych m.in. przez Johna Goodmana, Carey Mulligan i Justina Timberlake’a), to inni ludzie wydają mu się obojętni, a jego najbliższym towarzyszem staje się rudy kot – wyrastający zresztą na największą gwiazdę filmu. Coenowie prowadzą nas przez tę historię sprawnie i z humorem, choć bez większych niespodzianek. Ich nowy obraz wypada może słabo w porównaniu ze świetnym „Poważnym człowiekiem”, w którym wykrzesali z epoki lat 60. znacznie więcej.
Michael Douglas w filmie "Behind the Candelabra". Fot. festival-cannes.fr
Mimo to w świat „Inside Llevyn Davis” wkraczamy z przyjemnością i rozglądamy się po nim z poczuciem swojskości. Podobną przyjemność przynosi nowy film Stevena Soderbergha, „Behind the Candelabra”. Twórca, którego kariera rozpoczęła się właśnie w Cannes (jako 26-letni debiutant otrzymał Złotą Palmę za „Seks, kłamstwa i kasety wideo”) od kilku lat zalicza coraz mocniejszy spadek formy i regularnie zapowiada rozstanie z reżyserią. Teraz, po zrealizowaniu paru średnio udanych filmów, wreszcie powraca w wielkim stylu. W „Behind the Candelabra” opowiada biograficzną historię ekscentrycznego pianisty znanego jako Liberace, przyglądając się tej postaci z perspektywy jednego z jego odrzuconych kochanków. Akcja filmu rozgrywa się w Hollywood z przełomu lat 70. i 80.: w świecie spełnionego (przynajmniej pozornie) American Dream. Obraz Soderbergha przypomina klimatem "Boogie Nights" i podobnie jak dzieło Paula Thomasa Andersona – przynosi rozliczenie z epoką. Przede wszystkim jednak, zachwyca występem dwóch wielkich osobowości aktorskich: Michaela Douglasa w roli tytułowego Liberace i Matta Damona, kreującego jego partnera.
Kadr z filmu "Bastards". Fot. Unifrance Films
Wielkich nazwisk i świetnie opowiedzianych historii nie brakuje także w sekcji Un Certain Regard. Przykładem takich dzieł jest choćby poruszający "Omar" w reżyserii Hany Abu-Assada – autora znakomitego i szeroko nagradzanego „Paradise Now”. W swoim ostatnim filmie palestyński twórca powraca do tematu konfliktu w Strefie Gazy, opowiadając o tym problemie z perspektywy tytułowego Omara – młodego chłopaka, który pragnie z jednej strony prowadzić normalne życie, z drugiej zaś – stawiać opór opresji Izraelczyków. Drugim obrazem wyróżniającym się w konkursowej stawce Un Certain Regard jest nowa produkcja Claire Denis, „Bastards”. Francuska reżyserka miesza w swoim filmie porządki czasowe i perspektywy narracji, głównym bohaterem czyniąc marynarza Marco – mężczyznę z niejasną przeszłością, który na wieść o samobójczej śmierci krewnego wraca do domu. Tajemnicze losy jego bratanicy stanowią tu punkt wyjścia dla kolejnych niepokojących wydarzeń z pogranicza rzeczywistości i sennych wizji. Autorka „Intruza” zręcznie miesza oba porządki, malując na ekranie mroczne obrazy chwytające za gardło i długo po seansie zostające w głowie – jedne z tych, dla których warto przyjechać na canneński festiwal.
Tegoroczny festiwal stoi pod znakiem powrotów do przeszłości. Począwszy od fantazyjnego widowiska, jakim był "Wielki Gatsby" Luhrmanna, przez dzielące publiczność „Le Passé” Farhadiego, po nieudany obraz Arnauda Desplechina (jego „Jimmy P. Psychotherapy Of A Plains Indian” okazał się najsłabszą jak dotąd pozycją konkursu), kino żyje tu wspomnieniami. W przeszłość cofają się także najnowsze produkcje braci Coen i Stevena Soderbergha. Ich filmy wkroczyły do konkursowej rywalizacji w połowie festiwalu i zdążyły już sporo namieszać. Świetnie przyjęty obraz reżyserskiego duetu, „Inside Llevyn Davis”, zabrał nas w podróż do początku lat 60.
Kadr z filmu "Indise Llewyn Davis". Fot. festival-cannes.fr
Tytułowy bohater jest muzykiem, próbującym swoich sił na nowojorskiej scenie folkowej – czyni to jednak bez większych sukcesów. Llevyn Davis (zdystansowana rola Oscara Isaaca) jest miejskim flâneurem, który nie chce zapuszczać korzeni i marzy tylko o tym, żeby ktoś wreszcie odkrył jego talent. Wydaje się modelowym reprezentantem pokolenia bitników, którzy odrzucali konsumpcjonistyczny model życia i sami siebie określali „uciekinierami wewnątrz amerykańskiej kultury”. Choć wokół niego pojawia się wiele postaci (kreowanych m.in. przez Johna Goodmana, Carey Mulligan i Justina Timberlake’a), to inni ludzie wydają mu się obojętni, a jego najbliższym towarzyszem staje się rudy kot – wyrastający zresztą na największą gwiazdę filmu. Coenowie prowadzą nas przez tę historię sprawnie i z humorem, choć bez większych niespodzianek. Ich nowy obraz wypada może słabo w porównaniu ze świetnym „Poważnym człowiekiem”, w którym wykrzesali z epoki lat 60. znacznie więcej.
Michael Douglas w filmie "Behind the Candelabra". Fot. festival-cannes.fr
Mimo to w świat „Inside Llevyn Davis” wkraczamy z przyjemnością i rozglądamy się po nim z poczuciem swojskości. Podobną przyjemność przynosi nowy film Stevena Soderbergha, „Behind the Candelabra”. Twórca, którego kariera rozpoczęła się właśnie w Cannes (jako 26-letni debiutant otrzymał Złotą Palmę za „Seks, kłamstwa i kasety wideo”) od kilku lat zalicza coraz mocniejszy spadek formy i regularnie zapowiada rozstanie z reżyserią. Teraz, po zrealizowaniu paru średnio udanych filmów, wreszcie powraca w wielkim stylu. W „Behind the Candelabra” opowiada biograficzną historię ekscentrycznego pianisty znanego jako Liberace, przyglądając się tej postaci z perspektywy jednego z jego odrzuconych kochanków. Akcja filmu rozgrywa się w Hollywood z przełomu lat 70. i 80.: w świecie spełnionego (przynajmniej pozornie) American Dream. Obraz Soderbergha przypomina klimatem "Boogie Nights" i podobnie jak dzieło Paula Thomasa Andersona – przynosi rozliczenie z epoką. Przede wszystkim jednak, zachwyca występem dwóch wielkich osobowości aktorskich: Michaela Douglasa w roli tytułowego Liberace i Matta Damona, kreującego jego partnera.
Kadr z filmu "Bastards". Fot. Unifrance Films
Wielkich nazwisk i świetnie opowiedzianych historii nie brakuje także w sekcji Un Certain Regard. Przykładem takich dzieł jest choćby poruszający "Omar" w reżyserii Hany Abu-Assada – autora znakomitego i szeroko nagradzanego „Paradise Now”. W swoim ostatnim filmie palestyński twórca powraca do tematu konfliktu w Strefie Gazy, opowiadając o tym problemie z perspektywy tytułowego Omara – młodego chłopaka, który pragnie z jednej strony prowadzić normalne życie, z drugiej zaś – stawiać opór opresji Izraelczyków. Drugim obrazem wyróżniającym się w konkursowej stawce Un Certain Regard jest nowa produkcja Claire Denis, „Bastards”. Francuska reżyserka miesza w swoim filmie porządki czasowe i perspektywy narracji, głównym bohaterem czyniąc marynarza Marco – mężczyznę z niejasną przeszłością, który na wieść o samobójczej śmierci krewnego wraca do domu. Tajemnicze losy jego bratanicy stanowią tu punkt wyjścia dla kolejnych niepokojących wydarzeń z pogranicza rzeczywistości i sennych wizji. Autorka „Intruza” zręcznie miesza oba porządki, malując na ekranie mroczne obrazy chwytające za gardło i długo po seansie zostające w głowie – jedne z tych, dla których warto przyjechać na canneński festiwal.
Magdalena Bartczak
Portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja: 22.05.2013
Cinema City wprowadza technologię 4DX™
83. urodziny twórcy "Samych swoich"
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2025