PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU

Ze scenarzystą Cezarym Harasimowiczem o kondycji i roli kina historycznego rozmawia Rafał Pawłowski.

Portalfilmowy.pl: Widział pan „Bitwę pod Wiedniem”?

Cezary Harasimowicz: Nie widziałem. Z tego, co wiem, to nie jest film historyczny tylko hagiograficzny. Włosi robią mnóstwo takich filmów. Są one przeznaczone dla parafii i katolickich kanałów telewizyjnych, i często mają niewiele wspólnego z rzeczywistością. Jestem za stary, by marnować czas. Poza tym nie będę się dokładał do kasy producenta, który świsnął nam pomysł. To może być oczywiście przypadek, ale wokół „Victorii”, którą produkować miał Mariusz Białek, kręcił się pewien człowiek, który potem był koproducentem „Bitwy pod Wiedniem”.

PF: Jak miała wyglądać wasza opowieść o bitwie pod Wiedniem?

CH: Scenariusz „Victorii” jest historią zwycięstwa Sobieskiego nad nawałą islamską w 1683 roku, wpisaną w losy jednego bohatera, którym jest polski szpieg Franciszek Kulczycki – siedemnastowieczny James Bond, który przygotował Sobieskiego pod względem taktycznym. To autentyczna postać, niezwykle ciekawa. Dyplomata, handlowiec władający wieloma językami, obeznany ze strukturami politycznymi tamtego świata, awanturnik. „Victoria” miała być typowym filmem historyczno-przygodowym, z odnośnikami do współczesności. Do 11 września. I tu nie widzę przypadku, że pomysł ten wykorzystano także w „Bitwie pod Wiedniem”. Do bitwy doszło co prawda 12 września, ale armie stanęły naprzeciw siebie dzień wcześniej. I, można się z tego śmiać, ale ta data jest zapisana w historiografii muzułmańskiej jako moment, od którego właściwie islam zaczął się kurczyć, tracić na znaczeniu. Moja opowieść zaczyna się od ataku na World Trade Center i następnie cofamy się do XVII wieku.


Cezary Harasimowicz, fot. Rafał Pawłowski

PF: Dlaczego realizacja „Victorii” nie doszła do skutku?

CH: To pytanie nie do mnie. Bo nie jestem producentem ani też nie zasiadam we władzach PISF i nie dokładam do gniotów jak "Bitwa pod Wiedniem". Ktoś czytał ten scenariusz i zdecydował o dofinansowaniu. „Victoria” ukazała się w formie powieści, a także słuchowiska radiowego. I oba zostały świetnie przyjęte, jednak na film nie udało się zebrać funduszy.

PF: To nie pierwszy pański scenariusz filmu historycznego, któremu nie dane było trafić na ekran. Jest pan m.in. autorem scenariusza filmu o Katyniu, a także adaptacji „Krzyżaków”, którą kilka lat temu wyreżyserować miał Bogusław Linda.

CH: Można powiedzieć, że jestem specjalistą od niezrealizowanych megaprodukcji. Moja opowieść o Katyniu, w przeciwieństwie do filmu pana Andrzeja Wajdy, miała jednego bohatera – oficera polskiej kawalerii, który dostaje się do Kozielska i tam jest kuszony przez głównego zarządzającego obozami kombriga Zarubina do przejścia na drugą stronę. Stalin wymyślił sobie, że będzie organizował polską armię i będzie potrzebował sił do tego. By ocalić życie, wystarczyło podpisać jeden papier. Cyrograf. To taka mefistofeliczna opowieść. Zarubin próbuje skusić głównego bohatera zarzucając opiekuńcze sieci nad jego córką. I wpada we własną pułapkę, zakochując się w córce swojej ofiary. Scenariusz się nazywał „Las” i miał go realizować Robert Gliński. Po części była to opowieść o moim dziadku, który, co prawda, nie zginął w Katyniu, ale był przedwojennym oficerem, majorem I Pułku Szwoleżerów i szefem Centrum Wyszkolenia Kawalerii. Jest w scenariuszu scena, która mu się przydarzyła. 16 września mój dziadek zatrzymał się w majątku ziemskim na rubieżach. Gdy dzień później przyszła informacja o wkroczeniu Rosjan, właściciel majątku otworzył przed dziadkiem wielką czterometrową szafę i powiedział „Panie majorze, proszę sobie wybrać cywilne ubranie, trzeba zdjąć mundur”. Dziadek mógł ratować siebie oraz życie żony i córki. Dla przedwojennego oficera to nie była jednak operetkowa sytuacja, ale poważna decyzja. Dziadek nie zdjął munduru. Przeszedł wzdłuż szafy dotykając opuszkami palców cywilnych ubrań i na ostatnim metrze był siwy. Osiwiał w ciągu 30 sekund. To opowieść o tym, że gdzieś na tych czterech metrach przebiega granica między dwoma światami. Nie tylko życiem i śmiercią, honorem i dyshonorem, ale również światem dzisiejszym a tamtym. Dziś nikt by się nie zastanawiał, czy zdjąć mundur. Dla tamtych ludzi co innego było ważne. I dlatego zginęli. Tytuł „Las” odwoływał się do tego, że na tych grobach wyrasta mały zagajniczek, który robi się coraz większy i większy. To las niepamięci, ale jednocześnie też las, którego drzewa w czymś są zakorzenione. Bardzo lubię ten scenariusz, ale mam świadomość, że nie ma szans, by po „Katyniu” Wajdy w najbliższym czasie powstał inny film na ten temat.

PF: Co jeszcze skrywa pan w szufladzie?

CH: Wspomniał pan „Krzyżaków” Lindy, na realizację których nie udało się zebrać środków, ale napisałem jeszcze bardzo ciekawy scenariusz, który realizować miał Władek Pasikowski. Tytuł roboczy „Most”, ale potem miało się to nazywać „Szkarłatny rycerz”. To też jest opowieść wokół 1410 roku. Taka szpiegowsko-przygodowa historia. Otóż Polacy budowali wtedy przez dziewięć miesięcy w Puszczy Kozienickiej most pontonowy. Był on niezbędny, aby w ogóle doszło do bitwy między wojskami Zakonu a zjednoczonymi siłami polsko-litewskimi. Był to inżynierski, ale także taktyczny i szpiegowski majstersztyk – ukrywać przez tyle miesięcy tak ogromną budowę w tamtych czasach pod samym nosem Krzyżaków. Most zbudowano, spławiono do Czerwińska, zmontowano i kilkadziesiąt tysięcy ciężkiego wojska przeszło. Głównym bohaterem był chłopak, który był wplątany w całą historię, bo trzeba było wprowadzić Zakon w błąd.

Pech polega na tym, że to są drogie filmy. Polskiej kinematografii nie stać na takie przedsięwzięcia. Jak coś ma być dobre, to, niestety, musi kosztować.

PF: Ostatnimi czasy powstaje jednak szereg kameralnych produkcji odwołujących się do polskiej historii. Co sądzi pan o takim pomyśle na kino historyczne?

CH: To dobrze, bo nie można cały czas robić filmów, które są polityką historyczną, szkolną czytanką. Wreszcie zaczęliśmy odwoływać się do historii w kontekście problemów, które są problemami współczesności albo, tak jak w przypadku „Pokłosia” Pasikowskiego, któremu kibicuję, celem rozliczenia spraw z przeszłości.

PF: Od pierwszego pokazu w Gdyni słychać głosy, że "Pokłosie" podzieli publiczność. Czy 70 lat, które minęły od tamtych wydarzeń to za mało, byśmy mogli dyskutować o historii bez emocji?

CH: Ta płonąca stodoła cały czas nie jest do końca ugaszona. Od publikacji „Sąsiadów” Jana Tomasza Grossa minęło raptem dziesięć lat. Ta książka wywołała potężny szok. Wpajano nam zawsze, że jesteśmy narodem bez winy, a okazało się, że tak nie jest. Z tym się trzeba rozliczyć. Mieszkam w Warszawie na terenie dawnego getta i powiem Ci, że mając jakieś 15 lat zacząłem się zastanawiać w jakim miejscu ja żyję i zaczęło mnie to bardzo obchodzić. Właśnie dlatego należy robić filmy historyczne, by odpowiadać sobie na pytanie „kim jesteśmy i dokąd zmierzamy”.


Rafał Pawłowski
portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja:  4.12.2012
Zobacz również
Prawicowy radiowiec John Cusack
W drodze do Oscara przez... Szwecję
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll