PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
LUDZIE POLSKIEGO FILMU
  17.10.2012
Tekstu o aktorze nie można zacząć inaczej jak stwierdzeniem, że najtrudniej ze wszystkich elementów składających się na film, ocenić aktorstwo. Dla mnie najważniejsze w ocenie czyjejś gry jest to, czy wierzę postaci, kibicuję jej wyborom, pragnę (zapominając, że to t y l k o seans, że to t y l k o kino), by ją ukarano, albo uratowano. A już absolutne aktorskie Himalaje to sytuacja, kiedy aktor uwiarygodnia najbardziej niewiarygodną historię i potrafi zagrać „wartość”, „pojęcie”, „fantazmat”. Albo „marzenie”.
I coś takiego umie Marcin Dorociński, którego twórczości przyglądam się od dawna. Najpierw były to role w spektaklach Brokenhorsta, czyli Grzegorza Jarzyny  ― "Niezidentyfikowane szczątki ludzkie i prawdziwa natura miłości" (Teatr Dramatyczny w Warszawie, 1998), u którego zagrał miłosnego szalbierza. Notabene ślady tej roli znajdziemy w Maćku z "Kobiety, która pragnęła mężczyzny" (reż. Per Fly, 2011), filmu, który przemknął przez ekrany, a powiedział więcej o tym, czego mogą (choć nie muszą) pragnąć kobiety niż bijąca ostatnio rekordy popularności opowieść o  czyichś twarzach. Z kolei Lucencja z "Poskromienia złośnicy" Warlikowskiego (Teatr Dramatyczny, 1997) Viscontim podszytego, i dlatego niebędącego komedią, ale dramatem o zamordowaniu w człowieku wolności,  interesuje tylko „gonienie króliczka”, a nie to, co będzie potem. Dorociński zdał też egzamin teatralny u Krystiana Lupy w "Powrocie Odysa" (Teatr Dramatyczny, 1999). Jego role w spektaklach Teatru Telewizji to również majstersztyki, przede wszystkim Joe ― Hamlet w "Golden Joe" E.E. Schmitta (reż. W. Nowak, 2000), i pojawiający się w ostatniej sekwencji (może nawet ujęciu) "Skowronka" Anouhille’a (reż. K. Zanussi, 1999) Kat w czerwonej koszuli. Wtedy zrozumiałam, na czym polega zjawisko „ukradzenia partnerom spektaklu”, doskonałej pointy.


Kadr z filmu "Rewers", fot. Syrena Films

Marcin Dorociński potrafi uwiarygodnić nawet najbardziej nieprawdopodobną historię. Kiedy oglądałam „baśń” Macieja Wojtyszki "Ogród Luizy" (2007), to przez cały seans bałam się, że ta opowieść „się wywróci”, bo przecież to, co widzę jest tak nieprawdopodobne... Tymczasem odtwórcy głównych ról udźwignęli maksymalnie nieprawdopodobną opowieść nawet nie o przemianie gangstera, bo Fabio przecież specjalnie się nie zmienia: jak był porządnym facetem tak zostaje; ale o uwolnieniu dobra, którego mężczyzna ma w sobie całe pokłady. I właśnie na tym polega fenomen Marcina Dorocińskiego. Potrafi zagrać coś, co dla współczesnego kina nie jest, a przynajmniej długo nie było, interesujące. Kino lubi zło, inteligentne, wyrafinowane, pociągające, a widzowie kochają złych chłopców i złe kobiety. Postaci ponoszące życiową klęskę, ale odnoszące tzw. moralne zwycięstwo (szczególnie obecne w polskich filmach) raczej nie miały szansy na stanie się bohaterami masowej wyobraźni.

A Marcin Dorociński potrafi zagrać  d o b r o, które w jego interpretacji jest wiarygodne i nienużące. (Umie tez zagrać zło, co udowodnił w "Rewersie" Borysa Lankosza – 2009, w arcyduecie z Agatą Buzek.) Tadeusz z - dla mnie najważniejszego filmu ubiegłego roku - "Róży" Wojtka Smarzowskiego, jest dobry, ale nie mdły. Jest wiarygodny i kiedy pochyla się nad tą, którą najbardziej życie przeorało, choć wcale nie najsłabszą, i kiedy instynktownie (bo sprawiedliwość ma we krwi) wymierza karę okrutnikom, i kiedy nie ulega kuszeniu przez reprezentantów „nowego”, i gdy nie daje się złamać w śledztwie. Kiedy czytam to, co napisałam, nie wierzę, że uwierzyłam komuś tak niezłomnemu, tak szlachetnemu, że aż nieprawdziwemu, a uwierzyłam, bo Marcin Dorociński nie dał mi szansy na niewiarę, nie odpuścił. I właśnie zdolność zagrania dobra dostrzegł w aktorze Wojtek Smarzowski, którego zapytałam o to, co spowodowało akurat taką decyzje obsadową.


Kadr z filmu "Róża", fot. Kino Świat

Tadeusz nie jest herosem, jest mężczyzną, bo Marcin Dorociński jak mało kto potrafi zagrać właśnie mężczyznę, a ściślej esencję męskości. Kiedyś zapytano mnie, jaką twarz ma filmowy bohater mojego pokolenia, odpowiedziałam, że Marcina Dorocińskiego, a było to jeszcze przed "Lękiem wysokości" Konopki, "Miłością" Fabickiego i nawet przed bardzo skrzywdzonymi przez krytyków "Rozmowami nocą" Żaka (2008). Wyprorokowałam. A zatem bohater mojego pokolenia to nareszcie mężczyzna, a nie bojownik, konspirator, opozycjonista. Widzę w tym symptom znormalnienia (czyt. uczłowieczenia) i kina i rzeczywistości, symptom okrzepnięcia w nowych czasach.


Kadr z filmu "Lęk wysokości", fot. Kino Świat

A co to jest esencją męskości? To trwanie przy tzw. zasadach (kolejne zapomniane pojęcie), lojalność, gotowość, by bronić i chronić tych, którzy tego potrzebują, umiejętność budowania intymności, zdolność, by, mimo wszystko, jeszcze raz zaufać i pozwolić komuś i sobie na to, by się zbliżyć. Dojrzali ludzie nie muszą wszystkiego zagadywać, mogą po prostu obok siebie być, chłonąć to, co im darowano. Nie chcieć zbyt wiele. Jak Róża (Agata Kulesza) i Tadeusz, w jednej z piękniejszych sekwencji miłosnych polskiego kina, obrazie wyrażającym pełnię (zrozumienie, bliskość i niepragnienie czegoś więcej, bo moment jest tak doskonały), i chwilę, gdy czas powinien stanąć, wtedy gdy obserwujemy ich twarze na tle muru domu.

Dorociński zbudował rolę Tadeusza z mikrozdarzeń i mikrogestów, i może z tego bierze się  wiarygodność tworzonych przez aktora postaci? Wspomnijmy choćby ujęcie, gdy zapala papierosa od rozgrzanego pieca. Kto dzisiaj pamięta, że tak rozpoczynali palenie mężczyźni z generacji, z którą historia tak wrednie się obeszła? Albo scena czytania umierającej kobiecie, czy pożegnanie z Jadwigą, a potem ich rozpoznanie.

Podobnie jest w "Obławie" Marcina Krzyształowicza, której trudno nie czytać nie mając gdzieś z tyłu głowy "Róży", bowiem obydwaj reżyserzy skutecznie polemizują ze zbiorowym, czyli nieprecyzyjnym i uproszczonym, oglądem przeszłości. Kierują naszą uwagę na wyparte ze zbiorowej świadomości ofiary gwałtów wojennych, pokazują, że obojętnie po jakiej stronie się stało ― obcowanie ze śmiercią było traumą. Bohater "Obławy" wszystkich rozumie, bo i on nie był doskonały, a my go rozumiemy, bo poprzez swoją niedoskonałość, jest nam bliski. Ludzki. Właśnie, Tadeusza i kaprala Wydrę łączy to, że mimo zanurzenia ― w wypadku tego pierwszego, i unurzania ― w wypadku tego drugiego, w złu i zbrodni, życia w nieludzkim czasie, są ludzcy, bo odnajdują w sobie siłę, odkopują zdolność do arcyludzkich gestów, by spróbować zaufać i pokochać, by wybaczyć.



Kadr z filmu "Obława", fot. Kino Świat

O tym, że Marcin Dorociński potrafi uprawdopodobnić i obronić scenę tak intymną, że ocierającą się o banał, przekonuje także jego rola w "Lęku wysokości" (2011), gdzie pokazał na czym polega miłość bezwarunkowa, bo tak Tomek kochał swojego ojca. To, że musiał się takiego rodzaju miłości w trudzie i znoju nauczyć, to już inna sprawa. Tylko osoby naiwne i bardzo młode są przekonane, że miłość to taka prosta rzecz. Tomasz przestaje być naiwny, bo musi, bo za moment zostanie ojcem. A owe sceny są dwie ― rozmowa z żoną o ryzyku posiadania dziecka, a potem sekwencja porodu i skomplementowanie urody zmordowanej kobiety. I znowu, kiedy czytam to, co napisałam, razi mnie sentymentalizm ukryty w opisie, ale na ekranie wygląda to przecież zupełnie inaczej. Wierzę bohaterom i w bohaterów. 
 



Katarzyna Taras
Portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja:  31.12.2013
Zobacz również
Polański opowiedział o Holokauście
Stanisław Janicki. Stare kino to moje hobby
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll