Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Bardzo wierzę w pokolenie trzydziestokilkulatków. To, które pamięta jeszcze szarość, kolejki i kartki późnego socjalizmu, a jednocześnie marzyć nauczyło się już po transformacji. Ludzi odważnych, krytycznych, myślących niestereotypowo. To oni w ostatnich latach przewietrzyli i odświeżyli polskie kino.
Paweł Borowski, Marek Lechki, Bartosz Konopka, Leszek Dawid, Greg Zgliński w swoich pierwszych filmach opowiadali o zagubieniu i samotności swojej generacji, o niełatwym dojrzewaniu i dorastaniu do odpowiedzialności, o nowej rzeczywistości, z jaką przyszło im się mierzyć. Borys Lankosz i Rafael Lewandowski boleśnie i mądrze rozliczali się z przeszłością i polską lustracją. Nieco od nich młodszy Jan Komasa portretował pokolenie Internetowych nastolatków. Od kilku lat, jadąc do Gdyni, bardzo czekam na debiuty. Na kolejne spotkania z ludźmi, którzy zechcą podzielić się ze mną swoją wrażliwością i niebanalnym spojrzeniem na świat.
W tym roku najbardziej zainteresował mnie Filip Marczewski. W 2006 roku dostał studencką nominację do Oscara za szkolną etiudę „Melodramat” o miłości chłopaka do starszej siostry. Teraz podjął ten sam temat w pierwszej fabule. Zrobił film interesujący, idący pod prąd, łamiący stereotypy. Cholernie odważny, bo wchodzący w te sfery, o których zwykle nie mówi się głośno. Nikt chyba dotąd w polskim kinie nie pokazał w taki sposób kazirodczej miłości.
Między bohaterem filmu — Tadkiem i jego siostrą Anką jest erotyczne napięcie i niebywała chemia. Chłopak jest zazdrosny o faceta siostry, nie ukrywa swojej fascynacji nią. Ona broni się przed zakazanym uczuciem, jak potrafi. Ale oboje łakną go tak samo, nawzajem się przyciągają. Marczewski potrafi obserwować tłumione namiętności. Robi film dynamiczny, ale jednocześnie zwraca uwagę na drobne gesty, spojrzenia, nastroje. I nie ocenia. Nie potępia. Nie broni. Trochę tak, jakby chciał nas uczyć tolerancji i empatii. Jego bohaterowie są zagubieni w życiu. Trochę nieporadni i samotni w przedzieraniu się przez rzeczywistość. Może także dlatego tak bardzo się potrzebują.
Marczewski obudowuje tę opowieść o kazirodczej miłości innymi wątkami. Facet Anki jest przywódcą małomiasteczkowych neonazistów. W Tadku zakochuje się Cyganka Irmina. Na ekranie pojawia się więc społeczność Romów, ze swoimi zwyczajami i tradycją. Są też faszystowskie bojówki. Dla mnie te dwa wyraziste wątki za bardzo odciągają uwagę od pary głównych bohaterów, absolutnie hipnotyzująco zagranych przez Agnieszkę Grochowską i Mateusza Kościukiewicza. Reżyser jest do nich przywiązany. „Jak widzimy Romów, to wiemy, że kradną i że są brudni i że należy od nich uciekać. Ale czy tak jest naprawdę? Dlaczego nie próbujemy im się przyjrzeć z bliska?” — pytał na konferencji prasowej. Dla niego wątek cygański jest więc przedłużeniem tego samego tematu — pochopnej oceny ludzi, nietolerancji.
Zwróciłam też uwagę na jedną jeszcze wypowiedź Filipa Marczewskiego na tej samej konferencji prasowej:
— Chciałem w tym filmie i chciałbym w następnych stać po stronie ludzi przegranych.
Piękna deklaracja. Będę czekać na jego następne obrazy. "Bez wstydu" zafascynowało mnie delikatnością i wnikliwością w podpatrywaniu namiętności.
"Dzień kobiet", fot. Jacek Drygała
Interesujące wydały mi się też dwa inne debiuty. Maria Sadowska w „Dniu kobiet” opowiedziała historię inspirowaną losami Barbary Łopackiej, która przed kilkoma laty wygrała proces z dyrekcją „Biedronki”. Pokazała prostą kobietę, samotną matkę, dla której awans z kasjerki na kierowniczkę sklepu jest szansą na odmianę życia. Ale sukces ją wciąga — zmienia hierarchię wartości, sprawia, że korporacyjny sposób myślenia zastępuje zwyczajną przyzwoitość, a pochwała przełożonego przycisza wyrzuty sumienia. Przez chwilę myślałam o filmach Wojciecha Marczewskiego, który jak nikt potrafił zawsze pokazać moment, w którym człowiek idzie na pierwsze ustępstwo wobec własnych zasad, po czym zaczyna staczać się na moralne dno. Reżyserka „Dnia kobiet” też umie pokazać tę spiralę i choć w drugiej części filmu wpada w nieco publicystyczny ton, jej debiut jest udany.
"W sypialni", fot. Gdynia Film Festival
Najbardziej skrajne opinie wywołał w Gdyni pierwszy film Tomasza Wasilewskiego. "W sypialni" — pokazujący parę wyizolowanych ze świata bohaterów — to obraz nieco sztuczny, literacki i nierzeczywisty. Ale on wcale nie udaje paradokumentu. Traktuję go jak impresję na temat związków między ludźmi, miłości, wolności. I też jestem za.
Marczewski, Sadowska, Wasilewski — to kolejne nazwiska twórców, którzy są dla polskiego kina fajną obietnicą na przyszłość.
Paweł Borowski, Marek Lechki, Bartosz Konopka, Leszek Dawid, Greg Zgliński w swoich pierwszych filmach opowiadali o zagubieniu i samotności swojej generacji, o niełatwym dojrzewaniu i dorastaniu do odpowiedzialności, o nowej rzeczywistości, z jaką przyszło im się mierzyć. Borys Lankosz i Rafael Lewandowski boleśnie i mądrze rozliczali się z przeszłością i polską lustracją. Nieco od nich młodszy Jan Komasa portretował pokolenie Internetowych nastolatków. Od kilku lat, jadąc do Gdyni, bardzo czekam na debiuty. Na kolejne spotkania z ludźmi, którzy zechcą podzielić się ze mną swoją wrażliwością i niebanalnym spojrzeniem na świat.
Kadr z filmu "Bez wstydu", fot. Kino Świat
W tym roku najbardziej zainteresował mnie Filip Marczewski. W 2006 roku dostał studencką nominację do Oscara za szkolną etiudę „Melodramat” o miłości chłopaka do starszej siostry. Teraz podjął ten sam temat w pierwszej fabule. Zrobił film interesujący, idący pod prąd, łamiący stereotypy. Cholernie odważny, bo wchodzący w te sfery, o których zwykle nie mówi się głośno. Nikt chyba dotąd w polskim kinie nie pokazał w taki sposób kazirodczej miłości.
Między bohaterem filmu — Tadkiem i jego siostrą Anką jest erotyczne napięcie i niebywała chemia. Chłopak jest zazdrosny o faceta siostry, nie ukrywa swojej fascynacji nią. Ona broni się przed zakazanym uczuciem, jak potrafi. Ale oboje łakną go tak samo, nawzajem się przyciągają. Marczewski potrafi obserwować tłumione namiętności. Robi film dynamiczny, ale jednocześnie zwraca uwagę na drobne gesty, spojrzenia, nastroje. I nie ocenia. Nie potępia. Nie broni. Trochę tak, jakby chciał nas uczyć tolerancji i empatii. Jego bohaterowie są zagubieni w życiu. Trochę nieporadni i samotni w przedzieraniu się przez rzeczywistość. Może także dlatego tak bardzo się potrzebują.
Filip Marczewski, fot. Marysia Gąsecka
Marczewski obudowuje tę opowieść o kazirodczej miłości innymi wątkami. Facet Anki jest przywódcą małomiasteczkowych neonazistów. W Tadku zakochuje się Cyganka Irmina. Na ekranie pojawia się więc społeczność Romów, ze swoimi zwyczajami i tradycją. Są też faszystowskie bojówki. Dla mnie te dwa wyraziste wątki za bardzo odciągają uwagę od pary głównych bohaterów, absolutnie hipnotyzująco zagranych przez Agnieszkę Grochowską i Mateusza Kościukiewicza. Reżyser jest do nich przywiązany. „Jak widzimy Romów, to wiemy, że kradną i że są brudni i że należy od nich uciekać. Ale czy tak jest naprawdę? Dlaczego nie próbujemy im się przyjrzeć z bliska?” — pytał na konferencji prasowej. Dla niego wątek cygański jest więc przedłużeniem tego samego tematu — pochopnej oceny ludzi, nietolerancji.
Zwróciłam też uwagę na jedną jeszcze wypowiedź Filipa Marczewskiego na tej samej konferencji prasowej:
— Chciałem w tym filmie i chciałbym w następnych stać po stronie ludzi przegranych.
Piękna deklaracja. Będę czekać na jego następne obrazy. "Bez wstydu" zafascynowało mnie delikatnością i wnikliwością w podpatrywaniu namiętności.
Interesujące wydały mi się też dwa inne debiuty. Maria Sadowska w „Dniu kobiet” opowiedziała historię inspirowaną losami Barbary Łopackiej, która przed kilkoma laty wygrała proces z dyrekcją „Biedronki”. Pokazała prostą kobietę, samotną matkę, dla której awans z kasjerki na kierowniczkę sklepu jest szansą na odmianę życia. Ale sukces ją wciąga — zmienia hierarchię wartości, sprawia, że korporacyjny sposób myślenia zastępuje zwyczajną przyzwoitość, a pochwała przełożonego przycisza wyrzuty sumienia. Przez chwilę myślałam o filmach Wojciecha Marczewskiego, który jak nikt potrafił zawsze pokazać moment, w którym człowiek idzie na pierwsze ustępstwo wobec własnych zasad, po czym zaczyna staczać się na moralne dno. Reżyserka „Dnia kobiet” też umie pokazać tę spiralę i choć w drugiej części filmu wpada w nieco publicystyczny ton, jej debiut jest udany.
"W sypialni", fot. Gdynia Film Festival
Najbardziej skrajne opinie wywołał w Gdyni pierwszy film Tomasza Wasilewskiego. "W sypialni" — pokazujący parę wyizolowanych ze świata bohaterów — to obraz nieco sztuczny, literacki i nierzeczywisty. Ale on wcale nie udaje paradokumentu. Traktuję go jak impresję na temat związków między ludźmi, miłości, wolności. I też jestem za.
Marczewski, Sadowska, Wasilewski — to kolejne nazwiska twórców, którzy są dla polskiego kina fajną obietnicą na przyszłość.
Barbara Hollender
portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja: 8.05.2012
Współczesne spojrzenie na historię
Obejrzyjmy zanim ocenimy
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024