PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
BLOGI
Józef Gębski
  17.10.2018
Jak sobie dawała radę Telewizja Polska? Przecież ona również przechodziła comiesięczne rewolucje i wymiany kadr. Pozbywszy się – z grubsza mówiąc – balastu filmów dotychczas dostarczanych przez dawną kinematografię, prezentowała nastroje pacyfistyczne, ale przygotowała się również do rewolucji... globalistycznej.
Grupa młodych, dotychczas rzadko publikowanych znawców kina, edukowanych na rozmaitych uniwersyteckich filmoznawstwach, zachłysnęła się nowym obrazem kina serialowego. Głosiła odtąd pragnienie powołania rodzimej produkcji tasiemcowej, co w rzeczywistości nastąpiło. Szczęśliwi posiadacze „upoważnień” pomyśleli o powołaniu własnych tasiemców, co niektórym z nich się powiodło.

Filmy dokumentalne, zdezorientowanej grupy producentów (także i tych z bożej łaski), pokazywano w telewizyjnych pasmach niszowych. Wielu moich kolegów cieszyło się z tej zdrowej szansy. Mój producent, zleceniodawca, pan i… kierowca, mówił do mnie, że nareszcie można poczuć siłę, mamy zlecenie i pieniądze... mamy wolności i nigdy tego nie oddamy. Wkrótce oddał, bowiem redakcji zabrakło pieniędzy i zaczął się rozglądać za drobiazgiem... reklamą, której również nikt nie zamawiał. Producenci-nabywcy, towary przywozili do nas, ale i towar, i nawet jego reklamę mieli opracowaną w naszym języku. Poza tym płacili telewizji za kolejne emisje, utrzymując przy życiu pracowników ciężko spłoszonej struktury. Nic dziwnego, wiedzieli, że być może za niedługo czeka ich los podobny do losu tych, którzy spacerowali po ulicach i wystawali przed kawiarniami, opowiadając, że kiedyś byli filmowcami...

Wysyp kin prywatnych wkrótce pokazał, czym jest żelazna dramaturgia rynku. Nikt się nad porzuconą kinematografią nie litował. Wręcz wzrastało grono lustratorów winiących ją samą za swój dosyć komiczny los. To już była przednia komedia. Machulski w swojej "Superprodukcji" dotknął jej in statu nascendi.

W tym czasie zdarzył się fakt wyśmienicie opisany przez Kazimierza Kutza w książce „Klapsy i ścinki. Mój alfabet filmowy i nie tylko”. Autor opisuje losy swojego kolegi z roku w łódzkiej Szkole Filmowej – Romualda Hajnberga (Romana Heinberga), który po emigracji do USA, został w Hollywood ważnym specjalistą od krajów, już teraz zwanych postkomunistycznymi. Nazywał się wtedy Hart – i jak opisuje Kutz – to on wręczył Lechowi Wałęsie... czek na milion dolarów. Przybył do Warszawy na fali odnowy z zamiarem zainstalowania Warner Brothers na naszym rynku. Zaoferował prezydentowi czek w zamian za opcję jego życiorysu jako kanwy do filmu. W miesiąc po ofercie przybył ponownie z zamiarem instalacji Warnerów i to mu się udało. Kupił kilkaset kin i zapełnił je filmami swoich mocodawców, ale o obietnicy jakby zapomniał.

Któregoś dnia, na zjeździe naszego Stowarzyszenia, śp. Jerzy Płażewski nieopatrznie, jako resume dyskursu członków Koła Piśmiennictwa, stwierdził, że przyczyną smutnego obrazu naszego kina jest inwazja rynku amerykańskiego... Za kilka dni, po tej enuncjacji, za karę został usunięty z sali Warnerowego kina Grunwald i pozbawiony możliwości uczestniczenia w gratisowym pokazie prasowym – uznany został zatem wrogiem Warnerów. Wielcy Nowi Dystrybutorzy reprezentujący interesy amerykańskie: Syrena, ITI, Vision, Warner nie włączali filmów polskich do swojego repertuaru. Gromko protestowali przeciwko udziałowi choćby dziesięciu procent. Czemuż w Polsce mamy preferować kino europejskie, skoro w Europie... nikt tego nie robi. Nikt w Europie nie preferuje filmów polskich – oznajmiali na łamach bulwarowej prasy.

Arkadiusz Pragłowski, dyrektor generalny Warner Bros. Poland, dowodził wyższości tego, co daje nam Ameryka – przekonywał, że to widzowie mają ostateczne prawo wyboru tego, co chcą oglądać. Proponowana regulacja w formie ustawy – pisał – sprzyja nieudacznikom, których filmy nie mogą się obronić skutecznie przed wyrokami publiczności. Popierał go w liście skierowanym do Sejmu – cytuję za monografią przemysłu filmowego w okresie transformacji pióra Ewy Gębickiej – ambasador USA, broniący dobrego imienia amerykańskiej oferty programowej. Autorka pisze, że ta interwencja zdecydowała, iż projekt reformy upadł. Byliśmy więc sami. Cóż czynić dalej w świecie pokonanego kina... Samobój na własne życzenie.

Do listy ofert „upoważnienia” wielu wpisywało lekkomyślnie... szkolnictwo filmowe. Planowali założenie popularnych przed wojną szkół filmowania. Prywatnych, jako że prestiż łódzkiej Szkoły... był zagrożony.

A więc tak. Teren WFD opuszczonej przez jej użytkowników pustoszał? Skądże. Wkrótce znaleźli się ludzie poszukujący magazynowych powierzchni, zwłaszcza, że każda wytwórnia chciała zarobić na cmentarzysku kultury. Tajemnicą poliszynela było wynajęcie powierzchni w WFF we Wrocławiu na zakład produkcji… trumien. Były tam niegdyś świetne pomieszczenia stolarskie, wykonujące z drewna cuda filmowe. Przy Chełmskiej zagnieździli się dystrybutorzy… win importowanych oraz producenci i magazynierzy klepki oraz innych elementów budowlanych. To prawda, że teren Chełmskiej był i jest terenem zakusów doskonałych działek deweloperskich. Już były plany alei przestronnej, obudowanej szklanymi domami (nie takimi, o jakich marzył Żeromski i Bossak), ale dom jest domem, nawet szklany, ze strzeżoną portiernią. Może dać wiele radości.

Ostatecznie, na zgliszczach Polskiej Kroniki Filmowej uznanej za siedlisko dawnej reżimowej propagandy, zainstalowano Studio Filmowe „Kronika” i Studio Filmowe „Wir”, skupiając tam resztki zapłakanych reżyserów.

Sam znalazłem się w tym gronie. Mieliśmy robić na taśmie filmowej ważne wydarzenia z dziejów kraju i składować je na półkach archiwum (do tego byliśmy nieźle przygotowani) w nadziei, że to będzie materialna historia kraju, być może przydatna dla późniejszych realizacji, gdyby takie okazały się realne.

W „Wirze” zrealizowano kilka filmów. „Kronika” dla Telewizji Polskiej wykonywała przede wszystkim materiały bieżące, pośród których mieliśmy w lipcu 1991 roku wyjechać na dwa dni do Katynia, aby tam sfilmować uroczystość wmurowania nowego pomnika – płyty pamiątkowej. Padło na mnie, dostałem operatora i pojechałem z 16 ekspertami do Charkowa. Tymczasem uroczystość przekształciła się w nowe wykopaliska i zostałem tam 44 dni. Z nakręconego materiału zmontowałem pełnometrażowy film "Nie zabijaj".

Ale my martwiliśmy się szczególnie o to, że coraz częściej zaczynano nas opisywać i szkalować, jakoby byliśmy w WFD… jaskinią starego reżimu, który już teraz nijak nie może się bronić i wykazywać swojej dziejowej misji. Wtedy Roman Wionczek wpadł na dziwny pomysł. Chciał zebrać kilku filmowców kochających film dokumentalny, którzy oddali temu gatunkowi znaczną cześć swojego życia, aby przekazali wiedzę o tym, czym była WFD, i co z tego warto ocalić w młodych talentach. Zaproponował mi zajęcia z reżyserii filmu dokumentalnego (od lat bezrobocia filmowego pracowałem w tym dodatkowym zawodzie w pierwszym warszawskim prywatnym liceum o programie filmowym – to była taka eksperymentalna średnia szkoła filmowa – wyszedł stamtąd m.in. operator Jan Holoubek). Sztuki operatorskiej nauczał Staszek Szabłowski, wszechstronnie w kilku gatunkach filmowych przygotowany operator. Dźwięk objaśniał prof. Krzysztof Grabowski – mistrz mikrofonu i nauczyciel w warszawskim konserwatorium. Sztuki aktorskiej uczył prof. Ignacy Gogolewski. Montażu – Barbara Kosidowska, mająca w jednym palcu film dokumentalny, kronikę i fabułę. Z historią filmu zapoznawał słuchaczy dziennikarz – Jerzy Peltz, jeden z ostatnich uczestników pierwszego dnia powstania warszawskiego, a organizacji produkcji uczył nestor tego zawodu prof. Zygmunt Król.

Zakupiliśmy na razie jedną kamerę, potem nabywaliśmy bez trudu resztę sprzętu, zwłaszcza że tchórzliwe wytwórnie filmowe wręcz za bezcen handlowały sprawnymi kamerami, stołami montażowymi i resztą. Wynajęliśmy pomieszczenie w WFD, i tam przybyło trzydziestu pierwszych chętnych desperatów, których po skończonym kursie lokowaliśmy w prywatnych telewizjach oraz w TVP. Byli potrzebni, toteż przybywali następni, spośród których chętnie się do nas przyznaje Łukasz Palkowski i kilku innych, których nazwiska spotykamy w czołówkach.

Nasza ideą było coś innego niż uporczywe nauczanie dawnych reguł filmowania, z uporem godnym nowych spraw, jakie dostaje się w tradycyjnych szkołach. Kino – niestety – zmieniało się. Na naszych oczach. Nowe technologie nie tyle potrzebowały inżynierów pracujących z suwakiem logarytmicznym i ekierką, ale tych, którzy kamerę elektroniczną zastosują do odkrycia i opisania nowych wymiarów życia w nowych uwarunkowaniach globalizmu. Takiego nowego świata nie opowie się starymi formatami narracji, starym sprzętem i starymi metodami rejestracji. Nowy globalizujący się świat, bardzo nieludzki, domaga się nowych wyrafinowanych technik, które są na bieżąco odkrywane, chociażby za sprawą już przeze mnie analizowanego „Języka nowych mediów” Lwa Manowicza.

Nowa szkoła filmowa (byłem tam dyrektorem artystycznym) nie powinna tracić czasu na swoistą archeologię tradycji filmowania, aktorzy nowoczesnego świata (politycy, generałowie, biskupi i bankowcy) rzadko sięgają po starożytność, ale mierzą swoją nową zachłanność zupełnie nowymi narzędziami, których istnienia nie ujawniają. Kino nowej generacji jest nowym detektywem. Współczesna młodzież filmowa zostawia poszukiwanie przeszłości staruszkom z Koła Seniora. Oni chcą i muszą żyć… tu i teraz. Dlatego obraz kina podczas Krakowskiego Festiwalu Filmowego jest takim rozdwajającym się portretem, a stare filmy pokazane w programie Przeglądu 100/100 świeciły pustymi salami. Dzisiaj Millennium Docs Against Gravity Film Festival, programy TV Planete+ pokazują coś zupełnie nowego i z łatwością przypisaną młodości oceniają anomalie współczesności.

Jeżeli propedeutyka nauczania narracji audiowizualnej nie nadąży za światem, a kamera, która w rękach nowoczesnego człowieka jest już tylko piórem, a film wręcz notatnikiem, to dawni filmowcy, formowani za pomocą amerykańskiego formatu, zostaną antykami na poziomie serialu bzdurnego placebo aplikowanego w domu starców. Nowy wymiar świata potrzebuje nowego edukowanego portrecisty, a tym jest nowy filmowiec.
Józef Gębski
Magazyn Filmowy SFP nr 1/2017
Zobacz również
fot. Filmoteka Narodowa
Tydzień 42 / 19 – 21 PAŹDZIERNIKA 2018
Tydzień 41 / 12 - 14 PAŹDZIERNIKA 2018
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll