PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
BLOGI
Michał Oleszczyk
  13.05.2013
Vernon Zimmerman zapisał się w historii kina jednym tylko filmem, który osiągnął co prawda status kultowy w USA, ale nigdy nie przebił się do szerszej grupy widzów w Polsce.

Jego „Fade to Black” z 1980 roku, bo o nim tu mowa, jest czarną komedią o zabójczym rewersie kinofilii. Jej bohater kocha kino tak bardzo (a rzeczywistość wokół niego tak żałośnie nie dorasta do tej ekranowej), że zaczyna zabijać, byle tylko upodobnić swe życie do losów bohaterów oglądanych na srebrnym ekranie.

To, co w pierwszej brzmi jak zatroskane kino społeczne (tudzież slasher z listkiem figowym w postaci fałszywej troski o wpływ rozrywki na psyche młodych ludzi), jest w istocie dowcipnym traktatem o mocy filmowych obrazów – niewolnym od autentycznego mroku, ale i nie wygłaszanym z samozwańczej ambony. Tonacja filmu Zimmermana lokuje się o lata świetlne od późniejszych klinicznych homilii Michaela Hanekego (jak "Funny Games", a zwłaszcza „Wideo Benny’ego”); całość stanowi wycieczkę do zwichrowanej kinem psyche, której przewodnik świadomie posługuje się konwencjami, jakie ukochał sam bohater filmu.

W przeciwieństwie do takich popisów kinowej psychopatologii jak "Maniak" Williama Lustiga czy „Henry: portret seryjnego zabójcy” Johna McNaughtona, Zimmerman nigdy nie zdejmuje ze swej opowieści bufora ironii. Jego bohater – zagrany z wielką wrażliwością przez kanciastego Dennisa Christophera, ostatnio widzianego w "Django" Tarantino – jest jednocześnie ujmującym geekiem, gotowym godzinami dyskutować o niuansach filmografii Jamesa Cagneya, jak i głęboko sfrustrowanym seksualnie młodym człowiekiem, spragnionym kobiecości w jej przerysowanej wersji, jakiej wyuczyła go pożądać hollywoodzka estetyka glamour.

 
Plakat do filmu "Fade to Black". Fot. materiały prasowe

Eric pożera filmy pasjami; jego pokój zawalony jest dziesiątkami fotosów, książek i taśm, a pomysłowość Zimmermana polega między innymi na tym, że od początku sugeruje on pokrewieństwo, jakie chłopak odczuwa z wykonawcami najbardziej pokręconych i psychopatycznych ról męskich w historii kina. Żmijowaty Richard Widmark w „Pocałunku śmierci" i okrutny James Cagney z „Białego żaru” (gdzie grał gangstera z kompleksem Edypa) stają się nie tylko źródłem inspiracji Erica, ale i jego faktycznymi ekranowymi kompanami, jako że Zimmerman wplata fragmenty tych filmów pomiędzy sceny „Fade to Black”. W jednej z pierwszych sekwencji dostajemy nawet podwójne przywołanie pamiętnej sceny z grejpfrutem z „Wroga publicznego” Williama A. Wellmana, w której Cagney brutalnie wyciskał owoc na twarzy swej kochanki. Eric także unosi połówkę cytrusa w ostrzegawczym geście, kiedy jego nadopiekuńcza i agresywna ciotka nie przestaje go strofować i żądać wydoroślenia. To ona właśnie stanie się pierwszą ofiarą chłopaka w „wypadku” rozegranym zgodnie z receptą dostarczoną przez "Pocałunek śmierci".

Z jednej strony film zmienia się od półmetka wzwyż w rodzaj krwawego wodewilu: Eric wciela się w coraz to nowych idoli (mumię, wampira, kowboja) i wykonuje coraz to nowe wyroki na ludziach, którzy w różny sposób przyczynili się do jego upokorzeń. Z drugiej Zimmerman subtelnie wplata w scenariusz tragiczną historię miłosną: jako że Eric mieszka w Los Angeles, nietrudno mu wpadać na aspirujące aktorki, jedną z których jest Marilyn O’Connor (Linda Kerridge) – platynowa blondynka udająca styl Marilyn Monroe. Już przy pierwszym spotkaniu Eric fantazjuje o prywatnym wykonaniu „Happy Birthday”, a rosnąca obsesja kończy się rozbudowaną sceną, w której chłopak każe odgrywać kobiecie sceny z „Księcia i aktoreczki”, z sobą samym w roli Laurence’a Oliviera. Kostiumowa fantazja w końcu przeradza się w tragiczny finał stanowiący dowcipną parafrazę ostatnich scen „King Konga”.

„Fade to Black” z wielką maestrią stąpa po cienkiej granicy między zabawą a grozą – czyny głównego bohatera są jednocześnie filmowane tak, jak on sam mógłby sobie tego życzyć, a jednocześnie Zimmerman nie pozbawia poszczególnych śmierci wagi. Jako film o odklejeniu się od rzeczywistości z winy przedawkowania celuloidu, „Fade to Black” sprawdza się lepiej, niż pokrewne tematycznie filmy Michaela Hanekego, Matthieu Kassovitza i Olivera Stone’a, bo nie dzieli z nimi karcącego tonu i przekonania, że widzowi należy się cierpienie za dobrowolne uleganie iluzji. Zimmerman wie, że flirt z fantazją jest niebezpieczny, ale nie sugeruje, by w samym akcie flirtowania było coś zdrożnego (nie jest purytański, i chwała mu za to).

Jego film powinien być pozycją obowiązkową dla każdego kinofila – a także dla osób, które z rzeczonym kinofilem muszę przebywać na co dzień. Jak głosiło hasło reklamowe obecne na plakacie w październiku 1980 roku: „Poznajcie Erica Binforda, największego kinomaniaka świata. Jeśli już znacie kogoś podobnego… w nogi!”.


Michał Oleszczyk
Portalfilmowy.pl
Zobacz również
Mocne otwarcie „Iron Mana 3”
Nieoczekiwana zmiana lidera
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll