Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Mija właśnie równe dziesięć lat od powstania filmu "Dzień świra" Marka Koterskiego. W czwartek 14 czerwca przypomni go telewizja Ale kino!, ale okrągła rocznica nie jest jedyną okazją, dla której warto ten film zobaczyć powtórnie.
Gdyby przyjrzeć się polskiemu kinu ostatniej dekady, nie znajdziemy w nim filmu, który równie bezpardonowo uderzałby w mit polskiego inteligenta. Co więcej, nie znajdziemy nawet tytułu, który zająłby się w jakikolwiek sensowny sposób tym wymierającym ponoć gatunkiem. Epizodycznie dotknął tego Przemysław Wojcieszek w "Made in Poland", musnął Andrzej Barański w „Księstwie” czy Marek Lechki w "Erratum", ale już sam Koterski w kolejnych swoich filmach z tematem inteligenckiej degradacji pożegnał się na rzecz zupełnie innych obrachunków.
Kim byłby dzisiaj Adaś Miauczyński? Zapewne tym, kim był dekadę temu - rozwalonym przed telewizorem frustratem, który jest przekonany, że na nic nie ma wpływu, bo jego głos pozostaje głuchy jak wołanie na akermańskim stepie, a każda władza z samej definicji nim pogardza. Może zamiast skakania z dezaprobatą po telewizyjnych kanałach, dzwoniłby dziś ze skargą na Polskę do „Szkła kontaktowego” albo uprawiał internetowy hejting? Może byłby futbolowym eurosceptykiem, jeszcze większym niż przed laty antyfeministą i homofobem, może z jeszcze większym dystansem przyglądałby się wzajemnym naparzankom „lewych” i „prawych” – w myśl zasady, że „moja racja jest mojsza niż twojsza”? Biorąc pod uwagę nadciągające widmo głodowej emerytury i braku perspektyw dla ukochanego syna Sylwusia, stopień frustracji dyżurnego polskiego świra mógłby być dzisiaj jeszcze większy niż kiedyś. Bo raczej trudno wyobrazić sobie, że Adaś nauczył się wreszcie angielskiego, że zrzucił pelerynę wieszcza i zamarzył o akcesie do klasy średniej. Ani tym bardziej - że odrzucił schedę romantyczną na rzecz pozytywistycznej i zaczął działać na rzecz dobra wspólnego.
Bohater „Dnia świra” pozostał niewzruszony na swojej kanapie. I o tym właśnie opowiadał film Koterskiego: źródłem przemiany polskiego inteligenta w marudnego „wykształciucha” jest nie tylko jego pauperyzacja, ale też jego dobrowolna emigracja wewnętrzna, jego wycofanie się z życia i hodowanie w sobie pogardy dla innych.
Filmowy Adaś był zapewne przypadkiem klinicznym, ale w 2002 roku zadziałał jak diagnoza. I okazuje się, że dalej działa. Oglądając dzisiaj "Dzień świra" niejedno z nas przejrzy się w nim jak w lustrze. Apolityczny, a jednocześnie narzekający na wszystko, aspirujący, a zarazem bierny, osamotniony w swoim wołaniu, a przy tym oburzony oburzeniem nieuleczalnego egoisty - jednym słowem: polski świr wiecznie żywy.
Gdyby przyjrzeć się polskiemu kinu ostatniej dekady, nie znajdziemy w nim filmu, który równie bezpardonowo uderzałby w mit polskiego inteligenta. Co więcej, nie znajdziemy nawet tytułu, który zająłby się w jakikolwiek sensowny sposób tym wymierającym ponoć gatunkiem. Epizodycznie dotknął tego Przemysław Wojcieszek w "Made in Poland", musnął Andrzej Barański w „Księstwie” czy Marek Lechki w "Erratum", ale już sam Koterski w kolejnych swoich filmach z tematem inteligenckiej degradacji pożegnał się na rzecz zupełnie innych obrachunków.
Kim byłby dzisiaj Adaś Miauczyński? Zapewne tym, kim był dekadę temu - rozwalonym przed telewizorem frustratem, który jest przekonany, że na nic nie ma wpływu, bo jego głos pozostaje głuchy jak wołanie na akermańskim stepie, a każda władza z samej definicji nim pogardza. Może zamiast skakania z dezaprobatą po telewizyjnych kanałach, dzwoniłby dziś ze skargą na Polskę do „Szkła kontaktowego” albo uprawiał internetowy hejting? Może byłby futbolowym eurosceptykiem, jeszcze większym niż przed laty antyfeministą i homofobem, może z jeszcze większym dystansem przyglądałby się wzajemnym naparzankom „lewych” i „prawych” – w myśl zasady, że „moja racja jest mojsza niż twojsza”? Biorąc pod uwagę nadciągające widmo głodowej emerytury i braku perspektyw dla ukochanego syna Sylwusia, stopień frustracji dyżurnego polskiego świra mógłby być dzisiaj jeszcze większy niż kiedyś. Bo raczej trudno wyobrazić sobie, że Adaś nauczył się wreszcie angielskiego, że zrzucił pelerynę wieszcza i zamarzył o akcesie do klasy średniej. Ani tym bardziej - że odrzucił schedę romantyczną na rzecz pozytywistycznej i zaczął działać na rzecz dobra wspólnego.
Bohater „Dnia świra” pozostał niewzruszony na swojej kanapie. I o tym właśnie opowiadał film Koterskiego: źródłem przemiany polskiego inteligenta w marudnego „wykształciucha” jest nie tylko jego pauperyzacja, ale też jego dobrowolna emigracja wewnętrzna, jego wycofanie się z życia i hodowanie w sobie pogardy dla innych.
Filmowy Adaś był zapewne przypadkiem klinicznym, ale w 2002 roku zadziałał jak diagnoza. I okazuje się, że dalej działa. Oglądając dzisiaj "Dzień świra" niejedno z nas przejrzy się w nim jak w lustrze. Apolityczny, a jednocześnie narzekający na wszystko, aspirujący, a zarazem bierny, osamotniony w swoim wołaniu, a przy tym oburzony oburzeniem nieuleczalnego egoisty - jednym słowem: polski świr wiecznie żywy.
Anita Piotrowska
Box Office. Sezon ogórkowy w kinach.
Box Office. W cieniu Mistrzostw Europy
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024