Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Na „Gangstera” skusiłam się z jednej prostej przyczyny – byłam ciekawa jak poradził sobie Nick Cave w roli scenarzysty.
Muszę przyznać, że jeśli chodzi o efekty jego pracy – fabułę, zwroty akcji i sposób narracji – zupełnie się nie zawiodłam. Jednak pierwszą z konkluzji, która pojawiła się w mojej głowie po kilkunastu minutach filmu, był tytuł polskiej wersji. W oryginale film nazywa się „Lawless”, co najłatwiej (i moim skromnym zdaniem najtrafniej) można było przetłumaczyć jako „Bezprawie”. Dystrybutorzy wymyślili „Gangstera”, a przecież o niejednym cwanym gagatku opowiada ta historia. Jest ich co najmniej kilku, a sens całej fabuły opiera się w mniejszym stopniu na postaci granej przez Toma Hardy'ego, co na wyjętych spod wszelkiej jurysdykcji hiperbrutalnych realiach amerykańskiej prohibicji.
"Gangster", fot. mat. prasowe
Jak przystało na amerykański film sensacyjny, mamy do czynienia z bohaterami wyjątkowo archetypicznymi, którzy w połączeniu ze specyficznym sposobem opowiadania historii, przywodzą na myśl stare westerny z całym zapleczem pięknych oczywistości rodem z przypowieści. Mamy do czynienia z Dobrym i Złym, odważnym i tchórzliwym, doświadczonym facetem i zdobywającym doświadczenie młodzikiem.
Fabuła kręci się wokół trójki braci Bonduratów, owianych legendą niezniszczalności, prowadzących z powodzeniem bimbrownicze interesy w jednej z amerykańskich mieścin lat dwudziestych. Swoje sukcesy zawdzięczają perfekcyjnie skonstruowanemu bezprawiu – działanie wbrew regułom prohibicji jest w pełni zinstytucjonalizowane, i pomimo swojej „nielegalności”, niepozbawione honorowych zasad. Jakże paradoksalna jest zatem postać na wskroś złego porucznika, brawurowo grana przez Guy'a Pearce. Wyfiokowany a jednak lepki, obleśny w swojej elegancji Charlie Rakes przybywa do miasteczka, aby walczyć z „wiejską, przestępczą hołotą” i tym samym stać się dla Bondurantów wrogiem numer jeden. I pomimo tego, że całym sobą reprezentuje literę prawa, jest osią najniebezpieczniejszego zła, które niechybnie zapanuje na zabitej dechami prowincji.
Ale nie o to, co ma się wydarzyć, chodzi przecież w gangsterskich historiach. Clue całej filmowej uczty to finezja autorów w opowiadaniu o mało finezyjnych krwawych porachunkach.
A duet Cave – Hillcoat bez wątpienia nie jest jej pozbawiony. I pomimo niewielu zaskoczeń, sporej dawce oczywistości i dużej dozie bajkowego braku prawdopodobieństwa, "Gangster" broni się w stu procentach.
A kiedy pada to z ust (klawiatury?) fanki europejskich filmów podchodzącej z duża rezerwą do sensacyjnych produkcji i uczulonej na westerny, to coś musi być na rzeczy. Co? Kawałek mięsistego, sprawnego kina!
Amerykańscy twórcy (nawet jeśli nie urodzili się w Stanach) są niezastąpieni w kilku dziedzinach. Jedną z nich są proste w swojej fabularnie zagmatwanej strukturze historie z pogranicza praw ludzkich i boskich, osadzone gdzieś pomiędzy dziewiętnastym a dwudziestym wiekiem. Westerny, filmy gangsterskie – to zawsze wychodziło im perfekcyjnie, i kiedy twórcy nie skaczą w nieznaną wodę kombinacji, lecz z oddaniem i talentem eksplorują to, co jest ich domeną, oddaję im należyty ukłon.
I niech już sobie nawet będzie ten Happy End.
Co do jedzenia?
Raczej do picia. Bimber domowej roboty, czyli...
WIŚNIOWA NALEWKA Z MIĘTĄ
Składniki:
– 1 kg. Wypestkowanych wiśni
– ½ l. Spirytusu
– ½ l. Wódki
– 200 g. cukru
– 3 gałązki świeżej mięty
Wykonanie:
Wiśnie i listki mięty zalej wódką i spirytusem. Po 2 tygodniach zlej alkohol, a owoce zasyp cukrem, po tygodniu zlej otrzymany syrop i połąc z alkoholem. Odstaw na 2-3 miesiące.
Voila.
Muszę przyznać, że jeśli chodzi o efekty jego pracy – fabułę, zwroty akcji i sposób narracji – zupełnie się nie zawiodłam. Jednak pierwszą z konkluzji, która pojawiła się w mojej głowie po kilkunastu minutach filmu, był tytuł polskiej wersji. W oryginale film nazywa się „Lawless”, co najłatwiej (i moim skromnym zdaniem najtrafniej) można było przetłumaczyć jako „Bezprawie”. Dystrybutorzy wymyślili „Gangstera”, a przecież o niejednym cwanym gagatku opowiada ta historia. Jest ich co najmniej kilku, a sens całej fabuły opiera się w mniejszym stopniu na postaci granej przez Toma Hardy'ego, co na wyjętych spod wszelkiej jurysdykcji hiperbrutalnych realiach amerykańskiej prohibicji.
"Gangster", fot. mat. prasowe
Jak przystało na amerykański film sensacyjny, mamy do czynienia z bohaterami wyjątkowo archetypicznymi, którzy w połączeniu ze specyficznym sposobem opowiadania historii, przywodzą na myśl stare westerny z całym zapleczem pięknych oczywistości rodem z przypowieści. Mamy do czynienia z Dobrym i Złym, odważnym i tchórzliwym, doświadczonym facetem i zdobywającym doświadczenie młodzikiem.
Fabuła kręci się wokół trójki braci Bonduratów, owianych legendą niezniszczalności, prowadzących z powodzeniem bimbrownicze interesy w jednej z amerykańskich mieścin lat dwudziestych. Swoje sukcesy zawdzięczają perfekcyjnie skonstruowanemu bezprawiu – działanie wbrew regułom prohibicji jest w pełni zinstytucjonalizowane, i pomimo swojej „nielegalności”, niepozbawione honorowych zasad. Jakże paradoksalna jest zatem postać na wskroś złego porucznika, brawurowo grana przez Guy'a Pearce. Wyfiokowany a jednak lepki, obleśny w swojej elegancji Charlie Rakes przybywa do miasteczka, aby walczyć z „wiejską, przestępczą hołotą” i tym samym stać się dla Bondurantów wrogiem numer jeden. I pomimo tego, że całym sobą reprezentuje literę prawa, jest osią najniebezpieczniejszego zła, które niechybnie zapanuje na zabitej dechami prowincji.
Ale nie o to, co ma się wydarzyć, chodzi przecież w gangsterskich historiach. Clue całej filmowej uczty to finezja autorów w opowiadaniu o mało finezyjnych krwawych porachunkach.
A duet Cave – Hillcoat bez wątpienia nie jest jej pozbawiony. I pomimo niewielu zaskoczeń, sporej dawce oczywistości i dużej dozie bajkowego braku prawdopodobieństwa, "Gangster" broni się w stu procentach.
A kiedy pada to z ust (klawiatury?) fanki europejskich filmów podchodzącej z duża rezerwą do sensacyjnych produkcji i uczulonej na westerny, to coś musi być na rzeczy. Co? Kawałek mięsistego, sprawnego kina!
Amerykańscy twórcy (nawet jeśli nie urodzili się w Stanach) są niezastąpieni w kilku dziedzinach. Jedną z nich są proste w swojej fabularnie zagmatwanej strukturze historie z pogranicza praw ludzkich i boskich, osadzone gdzieś pomiędzy dziewiętnastym a dwudziestym wiekiem. Westerny, filmy gangsterskie – to zawsze wychodziło im perfekcyjnie, i kiedy twórcy nie skaczą w nieznaną wodę kombinacji, lecz z oddaniem i talentem eksplorują to, co jest ich domeną, oddaję im należyty ukłon.
I niech już sobie nawet będzie ten Happy End.
Co do jedzenia?
Raczej do picia. Bimber domowej roboty, czyli...
WIŚNIOWA NALEWKA Z MIĘTĄ
Składniki:
– 1 kg. Wypestkowanych wiśni
– ½ l. Spirytusu
– ½ l. Wódki
– 200 g. cukru
– 3 gałązki świeżej mięty
Wykonanie:
Wiśnie i listki mięty zalej wódką i spirytusem. Po 2 tygodniach zlej alkohol, a owoce zasyp cukrem, po tygodniu zlej otrzymany syrop i połąc z alkoholem. Odstaw na 2-3 miesiące.
Voila.
Ola Hamkało
portalfilmowy.pl
Box Office. Świąteczna animacja na topie w Mikołajki
Box Office. „Atlas chmur” wdrapał się na szczyt
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024