Właściwie schodzi już z ekranów; właściwie jakiejś oszałamiającej kariery wśród widzów nie zrobił; właściwie nie jest raczej wybitnym filmem; a Liam Neeson, grający w nim główną rolę jako aktor też nie zachwyca (są znacznie lepsze filmy z jego udziałem)…
Mimo to wszystko chciałoby się choć kilka słów „Przetrwaniu” poświęcić, a wszyscy, którzy w młodości zaczytywali się Londonem czy Curwoodem powinni ten film zobaczyć, by sobie przypomnieć to wszystko, o czym z wypiekami na twarzy czytali, co wyobrażali sobie i żyli ukryci w świecie tych swoich młodzieńczych wyobrażeń, jak niżej podpisany.
Liam Neeson w filmie "Przetrwanie", fot. Monolith
Co wyobrażone, wzmacnia, buduje, jest napędem osobowości, okazją do budowania azylu, kiedy wewnątrz i na zewnątrz smutek i rezygnacja, a życie, które nie potoczyło się tak, jak sobie marzył tamten dawno nieistniejący chłopak, daje popalić. Siłą Curwooda, siłą Londona jest zdolność kreacji świata ludzi, którzy walczą o życie z dziką przyrodą. Te lekcje człowiek potem przenosi naturalnie na swoje życie, które toczy się daleko, oj, daleko od północno-zachodniego przejścia, od morderczej MacKenzie czy brzmiącego jak pieczęć losu Yukonu: trzeba zdążyć do biura, poradzić sobie z buntem nastoletnich dzieci i uciec od zaglądającej w starzejące się oczy melancholii.
Stąd też katastrofę samolotu, a potem marsz grupki mężczyzn przez północne pustkowia oraz wściekłe ataki wygłodniałych wilków traktowałem trochę jak powrót do czasów, kiedy London był bogiem. Oto mroźna północ (zapewne w okolicach terytorium Yukon), zima i kilku mężczyzn walczących z głodem, własną słabością i wilkami.
Nikt nie przeżywa, wszyscy giną.
Trzeba zanurzyć się w tę opowieść, może warto próbować wrócić.
Ale po co wracać? Czego szukać?
Te opowieści zawsze są w istocie do siebie podobne. Bo są to opowieści o tym samym, wszystko jedno czy mężczyźni wznoszą pięści do nieba, złorzecząc na Wielkiego Organizatora, przeklinając swój los, czy już nie mają siły, by podnieść głowę, wpatrzeni w zanikające w zamieci ślady poprzednika. Te opowieści są więc właściwie o tym samym, próbują udzielić odpowiedzi na pytanie o to, jak ludzi radzą sobie w sytuacjach, bez wyjścia.
Doświadczenie ostrzy osobowość.
Dla niektórych bywa okazją do ostatniej w życiu lekcji. Nigdy za późno nie jest na metanoję, rozpoznanie prawdy o swojej wytrzymałości na ostateczność albo odszukanie jakiegoś miejsca w sobie na podjęcie wolnej decyzji: na przykład wybór dobrowolnej śmierci z widokiem na piękne pasmo górskie wobec świadomości dotychczasowej pustki wypełniającej egzystencję (bo można już nie chcieć wracać do siebie dawnego) albo przygotowanie się do ostatniej potyczki, w której nagrodą będzie jedynie, krótko raczej trwająca w czasie świadomość, że stanęło się jednak do walki (chyba że życie jest większe niż śmierć).
To bardzo ludzkie wybory. Ale: w tym przymiotniku „ludzkie” mieszka wzniosłość raczej; wzniosłość a nie rezygnacja.
Nikt nie przeżył. Wszyscy zginęli.
Co można więcej powiedzieć o każdym ludzkim życiu na ziemi?
Może dlatego właśnie lubię wracać do tych prostych opowieści.