Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Artysta numer 1: istnieje pewien artysta, nieco już wyeksploatowany; który stworzył sporo dzieł, ale dostrzega, że zaczyna mu zagrażać pewna schematyczność; autolagiatowość, autocytatowość; robota idzie mu łatwo: znalezienie tematu, odpowiednie, po swojemu przeprowadzone, przygotowanie go, realizacja; pozostaje potem - w wannie leżąc - nerwowe przeglądanie prasy, czytanie recenzji, histeryczne, niepewne wypatrywanie, czy krytycy dostrzegli już to, co i on dostrzegł. Pojawia się uczucie duszności, zagrożenia.
To pora demonów sączących do ucha: zrób coś nowego, zmień życie swoje; rutyna codziennego wstawania i chodzenia do pracy zabija twą wrażliwą duszę; rutyna życia z jedną kobietą, rutyna spożywania dietetycznych płatków na śniadanie, trzepania dywanów, wychodzenia z psami, rutyna tzw. dotychczasowego życia – to właśnie jest przyczyna twojego, przez ciebie samego, dostrzeganego buksowania w miejscu. Odrodź się, ocal, otwórz na to oczy, wyciągnij z tego konsekwencje: za horyzontem, a może gdzieś obok, czekają cię nowe doznania, nowe sfery, nowe doświadczenia. Zerwij z tym, co cię krępuje, wyzwól się.
Anthony Hopkins jako Alfred Hitchock w filmie "Hitchcock". Fot. Imperial-Cinepix
Ale Artysta nr 1, to naprawdę artysta i wie, że demonom nie można ufać; wie, że są one jak syreny, które wołają pięknymi głosy tylko po to, aby zabić, zniszczyć; wie, że tym, czego najbardziej one pragną, czego jedynie one pragną, jest jego nieszczęście: demonom zależy tylko na zniszczeniu, destrukcji. Wie więc, że to jest bardzo prosty, właściwie rzecz biorąc, prostacki rachunek. Więc na to nie przystaje, ale coś musi zrobić. Ale, dlatego że jest artystą, czyli osobą obdarzoną od Boga talentem wspieranym przez własne predyspozycje, inteligencję i pracę, wyciąga wnioski ze swojego rozczarowania i zaczyna działać: szuka nowych sposobów wyrazu, szuka sposobu, w jaki przełamać może własną powtarzalność, wyrusza w niebezpieczną, trudną drogę stworzenia czegoś nowego. Ryzykuje.
Zastawia willę z basenem, symbolicznie, bo zastawia coś znacznie więcej: kładzie na szali swoje uznane imię, a nie otaczają go (z małymi wyjątkami) podobni do niego ryzykanci. Ryzykuje wiele, może nawet wszystko, bo doskonale wie, że świat czatuje na jego wpadkę, na jego klęskę, wie jak łatwo przyjdzie krytykom napisać zdanie, które –zdanie to najlepiej jest przez nich opanowane, do perfekcji przećwiczone, wrośnięte w ich zawód – zabrzmi jak wyrok: tak, ta twórczość staczała się po równi pochyłej, a kolejne dzieło ukazało tej ukrywanej prawdy właściwy wymiar: Hitchcock wyczerpał się jak bateria; żałosny koniec mistrza!
Artysta numer 2: istnieje pewien artysta, który zaczyna. Ma wszystko, co potrzeba: talent, umiejętność obserwacji świata, rozpoznawalny język, twórczą osobowość. Ale ci, do których dzieło jego jest adresowane, odrzucają go. Nie chcą, nie rozumieją, nie rozpoznają ani talentu, ani osobowości. Wydają wyrok w postaci odrzucenia. Artysta wie, że przegrał. Ścieżka, która wydawało mu się, poprowadzi go dalej, zarasta kłączami, ostami, zasypywana jest piachem.
Sixto Rodriguez - tytułówy bohater filmu "Sugar Man". Fot. Gutek Film
Nieliczni wyznawcy, popychani pewnym kulturowym przyzwyczajeniem, konstruują więc mity na temat „końca tego artysty”. Spektakularnie każą mu podpalić się na scenie. Albo przytaczają opowieści o jego ostatnim koncercie, podczas którego, odrzucany przez słuchaczy, wymierza sobie kres – strzałem z rewolweru w ciemię. W jakiś sposób więc wyjaśniają sobie, obłaskawiają tę straszną niesprawiedliwość: świat się na nim nie poznał!
A koło niego, kiedy widzi, jak obsuwa się spod jego nóg ziemia, zaraz pojawiają się usłużne demony. Co się rodzi za niespełnionymi marzeniami? Co wyrasta z rozczarowania? Przecież wszyscy wiemy: nie potrzeba żadnych demonów: gorycz, smutek, pewien – na resztę życia – charakterystyczny grymas wypalenia w twarzy, w spojrzeniu, przygasły wzrok. I rodzaj zgorzknienia, którym – jak gorsetem otoczeni – istniejemy co prawda dalej, ale razimy bliższych i dalszych.
Ale Artysta nr 2 jest naprawdę artystą. To znaczy posiada pewną zasadniczą umiejętność przekształcania wszelkiej rzeczywistości, w którejkolwiek się znajduje, w pewne zadanie do wykonania; posiada pewien wdrukowany – razem z artystycznym powołaniem – gen niepokoju, który nieustannie wygania go z miejsca, gdzie jest, wymusza prowokowanie świata; pewien odblask światła, który prześwituje w najbardziej nawet szarej codzienności: blask ten dociera do ludzi, z którymi pracuje w pocie czoła, rękami, na chleb. Blask ten udziela się jego najbliższym. A zapomniane, odrzucone dzieło artysty, drąży jak woda skałę, rzeczywistość, i w pewnym momencie (teraz albo już w wieczności) do artysty jego wysiłek powróci w formie nagrody: wielotysięczny tłum będzie śpiewał z Rodriguezem jego pieśni, Sugar Man się odnajdzie i otrzyma nagrodę za to, że się nie poddał.
To pora demonów sączących do ucha: zrób coś nowego, zmień życie swoje; rutyna codziennego wstawania i chodzenia do pracy zabija twą wrażliwą duszę; rutyna życia z jedną kobietą, rutyna spożywania dietetycznych płatków na śniadanie, trzepania dywanów, wychodzenia z psami, rutyna tzw. dotychczasowego życia – to właśnie jest przyczyna twojego, przez ciebie samego, dostrzeganego buksowania w miejscu. Odrodź się, ocal, otwórz na to oczy, wyciągnij z tego konsekwencje: za horyzontem, a może gdzieś obok, czekają cię nowe doznania, nowe sfery, nowe doświadczenia. Zerwij z tym, co cię krępuje, wyzwól się.
Anthony Hopkins jako Alfred Hitchock w filmie "Hitchcock". Fot. Imperial-Cinepix
Ale Artysta nr 1, to naprawdę artysta i wie, że demonom nie można ufać; wie, że są one jak syreny, które wołają pięknymi głosy tylko po to, aby zabić, zniszczyć; wie, że tym, czego najbardziej one pragną, czego jedynie one pragną, jest jego nieszczęście: demonom zależy tylko na zniszczeniu, destrukcji. Wie więc, że to jest bardzo prosty, właściwie rzecz biorąc, prostacki rachunek. Więc na to nie przystaje, ale coś musi zrobić. Ale, dlatego że jest artystą, czyli osobą obdarzoną od Boga talentem wspieranym przez własne predyspozycje, inteligencję i pracę, wyciąga wnioski ze swojego rozczarowania i zaczyna działać: szuka nowych sposobów wyrazu, szuka sposobu, w jaki przełamać może własną powtarzalność, wyrusza w niebezpieczną, trudną drogę stworzenia czegoś nowego. Ryzykuje.
Zastawia willę z basenem, symbolicznie, bo zastawia coś znacznie więcej: kładzie na szali swoje uznane imię, a nie otaczają go (z małymi wyjątkami) podobni do niego ryzykanci. Ryzykuje wiele, może nawet wszystko, bo doskonale wie, że świat czatuje na jego wpadkę, na jego klęskę, wie jak łatwo przyjdzie krytykom napisać zdanie, które –zdanie to najlepiej jest przez nich opanowane, do perfekcji przećwiczone, wrośnięte w ich zawód – zabrzmi jak wyrok: tak, ta twórczość staczała się po równi pochyłej, a kolejne dzieło ukazało tej ukrywanej prawdy właściwy wymiar: Hitchcock wyczerpał się jak bateria; żałosny koniec mistrza!
Artysta numer 2: istnieje pewien artysta, który zaczyna. Ma wszystko, co potrzeba: talent, umiejętność obserwacji świata, rozpoznawalny język, twórczą osobowość. Ale ci, do których dzieło jego jest adresowane, odrzucają go. Nie chcą, nie rozumieją, nie rozpoznają ani talentu, ani osobowości. Wydają wyrok w postaci odrzucenia. Artysta wie, że przegrał. Ścieżka, która wydawało mu się, poprowadzi go dalej, zarasta kłączami, ostami, zasypywana jest piachem.
Sixto Rodriguez - tytułówy bohater filmu "Sugar Man". Fot. Gutek Film
Nieliczni wyznawcy, popychani pewnym kulturowym przyzwyczajeniem, konstruują więc mity na temat „końca tego artysty”. Spektakularnie każą mu podpalić się na scenie. Albo przytaczają opowieści o jego ostatnim koncercie, podczas którego, odrzucany przez słuchaczy, wymierza sobie kres – strzałem z rewolweru w ciemię. W jakiś sposób więc wyjaśniają sobie, obłaskawiają tę straszną niesprawiedliwość: świat się na nim nie poznał!
A koło niego, kiedy widzi, jak obsuwa się spod jego nóg ziemia, zaraz pojawiają się usłużne demony. Co się rodzi za niespełnionymi marzeniami? Co wyrasta z rozczarowania? Przecież wszyscy wiemy: nie potrzeba żadnych demonów: gorycz, smutek, pewien – na resztę życia – charakterystyczny grymas wypalenia w twarzy, w spojrzeniu, przygasły wzrok. I rodzaj zgorzknienia, którym – jak gorsetem otoczeni – istniejemy co prawda dalej, ale razimy bliższych i dalszych.
Ale Artysta nr 2 jest naprawdę artystą. To znaczy posiada pewną zasadniczą umiejętność przekształcania wszelkiej rzeczywistości, w którejkolwiek się znajduje, w pewne zadanie do wykonania; posiada pewien wdrukowany – razem z artystycznym powołaniem – gen niepokoju, który nieustannie wygania go z miejsca, gdzie jest, wymusza prowokowanie świata; pewien odblask światła, który prześwituje w najbardziej nawet szarej codzienności: blask ten dociera do ludzi, z którymi pracuje w pocie czoła, rękami, na chleb. Blask ten udziela się jego najbliższym. A zapomniane, odrzucone dzieło artysty, drąży jak woda skałę, rzeczywistość, i w pewnym momencie (teraz albo już w wieczności) do artysty jego wysiłek powróci w formie nagrody: wielotysięczny tłum będzie śpiewał z Rodriguezem jego pieśni, Sugar Man się odnajdzie i otrzyma nagrodę za to, że się nie poddał.
Krzysztof Koehler
Portalfilmowy.pl
Box Office. Oz nie taki potężny.
Box Office. „Syberiada polska” zdetronizowała „Drogówkę”.
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024