PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
Trwa Kino w Trampkach, a my rozmawiamy z Mariuszem Palejem, reżyserem filmu „Za niebieskimi drzwiami”, który od premiery w listopadzie 2016 roku nadal zdobywa widzów. Ma już ich na swoim koncie około 250 tys. Z twórcą rozmawia Albert Kiciński.
Albert Kiciński: "Za niebieskimi drzwiami" to Twój pełnometrażowy debiut i do tego film dla dzieci. Dlaczego podjąłeś się tego wyzwania?

Mariusz Palej
: Pierwszy film dla dzieci i z udziałem dzieci nakręciłem dawno, dawno temu na super 8mm wraz z drużyną zuchową, którą prowadziłem w Krakowie. Myśl o fabule kiełkowała we mnie od pewnego czasu. Najpierw pomyślałem, że zrobię film o moim rodzinnym Krakowie, mieście pełnym legend…

Magicznym wręcz…

Nawet pierwotny tytuł tego projektu to „Magiczne miasto”, teraz nazywa się „Czakram mocy”. Niedawno otrzymaliśmy środki na development tego projektu z PISF-u.

Jak doszło do powstania "Za niebieskimi drzwiami"?

Spotkałem się z producentem Maciejem Sowińskim z TFP i powiedziałem mu o pomyśle filmu dla dzieci. Chciał zrealizować taki film, jak ja, ale „Czakram mocy” uznał za zbyt zaawansowany projekt  (jak na początek). Zaproponował, abyśmy znaleźli książkę dla dzieci. Najpierw zainteresowaliśmy się książką pt. „Czarny młyn” Marcina Szczygielskiego. Bardzo ciekawa społeczna lektura, ale wtedy okazało się, że prawa do niej są już zajęte. Wtedy dzieci drugiego z producentów i scenarzystki, z błyskiem w oku, opowiedziały nam o innej książce tego autora – "Za niebieskimi drzwiami".

Jak zaczęły się prace literackie?

Przeczytałem książkę przez weekend i mnie oczarowała, bo zobaczyłem jej niezwykły potencjał wizualny. Z niedzieli na poniedziałek pisałem eksplikację. Zobaczyłem oczyma wyobraźni ten film. Kiedyś usłyszałem taką teorię, że są dwa rodzaje reżyserów: literaci i malarze. Ja czuję się absolutnie tym drugim.


Mariusz Palej (w środku) na planie filmu "Za niebieskimi drzwiami", fot. Mówi Serwis.

Zwizualizowałeś ten świat…

I pomyślałem, że to jest możliwe. Zbierając wszystkie moje doświadczenia, nie tylko filmowe, np. chodząc z plecakiem po Polsce odkrywałem takie miejsca, krajobrazy, które mogłyby być świetnym budulcem do tego magicznego świata. Z jednej strony pociągał mnie ten magiczny i kolorowy świat – z drugiej taki film musiał odpowiadać potrzebom rozwojowym dzieci.  Ale też pamiętałem o, moim zdaniem najważniejszym, że współczesne kino komunikuje się z dziećmi wysoko zaawansowanymi i wysmakowanymi obrazami.
Oczywiście odeszliśmy trochę od pierwowzoru literackiego, dlatego, że pióro jest zupełnie innym środkiem komunikacji niż kamera. Wyobraźnia czytelnika przy czytaniu książki jest w stanie przyjąć wszystko i dowyobrazić sobie, a w filmie musiałem stworzyć zamkniętą opowieść i skompresować ją do 90 minut.
Chciałem, by to też była mądra i głęboka opowieść, a nie tylko przygoda. Spotkanie z Ewą Błaszczyk było dla mnie inspiracją by zadecydować, co w tej opowieści jest dla mnie najważniejsze i gdzie ja, jako reżyser, chcę położyć nacisk. Ewa powiedziała, że mali podopieczni po przebudzeniu pamiętają, że odczuwali obecność czuwających przy nich bliskich. Zatem fundamentalny temat w tym filmie to wątek miłości - miłości matki, która potrafi docierać do różnych światów i wymiarów. Wszystko, co dobre przydarzyło się w naszemu bohaterowi w onirycznej rzeczywistości, pochodzi z serca matki i dzięki jej opowieści.

Ale przez cały film myślimy bardziej o miłości syna do matki.

Trzeba pamiętać, że dla dziecka matka stanowi cały wszechświat. Jest to też film o wielkiej tęsknocie młodego bohatera i o tym, jak on próbuje poradzić sobie z tą tęsknotą.

Chodziło też o pewien walor edukacyjny, społeczny, kształtujący umysły dzieci.

Nasi młodzi widzowie są jak gąbki. My kształtujemy tak naprawdę przyszłe pokolenia. I to jest niezwykła odpowiedzialność. A co ich teraz najbardziej kształtuje? Właśnie media elektroniczne i popkultura. Często odsądzamy Amerykanów od czci i wiary, ale w tych filmach dla młodzieży, oni niezwykle pilnują podziału na dobro i zło. I słabsi zawsze mają szansę zwyciężyć jak np. u mojego ukochanego Tima Burtona w jego filmie "Charlie i fabryka czekolady". Jest tam kilkoro dzieci np. dziecko-cwaniak, ale zwycięża ten najwrażliwszy, najsłabszy, najbardziej introwertyczny.

Takie rozłożenie akcentów często pojawia się w książkach i filmach dla dzieci. Ten najwrażliwszy trochę bardziej rozumie świat.

Właśnie ci wrażliwcy mogą ten świat zbudować na nowo, tchnąć w niego nową energię. Tylko muszą przeżyć. Tak sobie dorastają, czują się wyobcowani, borykają się z szykanami kolegów. Ktoś musi powiedzieć tym fajnym, młodym, wrażliwym dziewczynom i chłopakom, że to w nich jest wartość. Skupiamy się głównie na tym, żeby nasz bohater mógł poradzić sobie ze swoją samotnością. W ramach rozpadu spokojnej rzeczywistości pojawia się mroczny element, ale jest też to, co najważniejsze, czyli wola walki. Dzieciaki mogą sobie przełożyć tą metaforę na inne sytuacje z życia.
Uważam, że teraz polskie kino ma wspaniałą falę, odzyskuje publiczność i filmy są coraz lepsze. Lata 90-te to był okres najgorszy.


Wykreowany komputerowo magiczny świat filmu "Za niebieskimi drzwiami", fot. Mówi Serwis.

Na ekranie było sporo kiczu.

My nie musimy się silić na kogoś, kim nie jesteśmy. Jesteśmy tu i teraz. I możemy tu szukać inspiracji. Przecież w polskim kinie był obecny element oniryczny. Chociażby kino Wojciecha Jerzego Hasa. Środkami scenograficznymi i zabiegami literacko-reżyserskimi można tworzyć oniryczną rzeczywistość. Pomyślałem, że przede wszystkim trzeba to zrobić na wstępie, wiedząc, że nie będę miał takich środków jak Burton czy twórcy „Władcy pierścieni” i „Harry’ego Pottera”.
Szukałem najprostszych pomysłów. Jeżeli pensjonat ciotki w filmie jest na nizinie, a jak przejdziemy przez magiczne drzwi znajdziemy się 1200 metrów nad poziomem morza –  różnica potencjałów w przyrodzie jest ogromna i tworzy magię. Dlatego kręciliśmy na płaskowyżu w Karkonoszach, w tzw. Skalnym Mieście w Górach Stołowych, jak i na nizinach.
Bardzo długo szukaliśmy domu ciotki Agaty – pensjonatu zwanego Wysokim Klifem. Moim marzeniem był dom, jak z powieści Agathy Christie czy filmów Alfreda Hitchcocka. Od razu pomyślałem o moim ukochanym Dolnym Śląsku – to jest nieprawdopodobne miejsce. W końcu znaleźliśmy taki dom w centrum Jeleniej Góry i filmowymi środkami przenieśliśmy go na klif nad Wybrzeże Bałtyku.

Opowiedz trochę o pracach koncepcyjnych. O tworzeniu magicznego świata.

Po powstaniu scenariusza, gdzie były pierwsze zapiski tego świata, prosiłem scenarzystów o bogate didaskalia plastyczne obrazu. Kasia Sobańska, nasz scenograf, przygotowała movie boardy. Chciałem przyjąć jedno podstawowe założenie – efekty specjalne efektami, ale wyobraźmy sobie, że nastąpi wielki efekt elektromagnetyczny. Słyszałem już sytuacje o ciężkich postprodukacjach. Chciałem, żeby ten film po zdjęciach, środkami czysto narracyjnymi, operatorskimi, scenograficznymi - posiadał już bazę i się opowiadał.

Znaleźliście miejsca, zapełniliście je scenografią i przyszedł czas na efekty specjalne.

Ostatecznie to, na co się porwaliśmy, było ogromnym wyzwaniem. Efekty rozpoczynała firma naszego supervisora, Ryszarda Rogockiego Alien Fx. On dokoptował później w trakcie kilka małych firm. W ostatnim okresie postprodukcji dołączyło Platige Image.


Wejście do magicznego świata, fot. Mówi Serwis.

Ile było tzw. zdjęć efektowych? Co sprawiało największe trudności?

Właśnie efekty były najtrudniejsze. Jak się później okazało, żeby zbudować dla dzieci wartką narrację na 1000 ujęć w filmie, około 600 musiało posiadać jakiś element modyfikacji. Najtrudniejsze było wytworzenie srebrzystego świata. To odbywało się na paru warstwach kolorów i wymagało rotoskopii. Nie kręciliśmy tego na green boxach, ale każda postać, każdy włosek i trawka musiała być rotoskopowana. Na początku chcieliśmy to nakręcić w podczerwieni. I robiliśmy tego rodzaju próby. Pogoda sprawiła nam niespodziankę, bo kiedy kręciliśmy w górach. Nigdy nie było odpowiedniej ekspozycji na zrobienie zdjęć w podczerwieni. Gdyby to się udało myślę, że efekt byłby jeszcze ciekawszy.

I tak wszystko wygląda wystarczająco magicznie.

Dzieci pragną magii. To pragnienie odpowiada potrzebom rozwojowym dzieci. Dzieci zresztą od początku brały udział przy tworzeniu tego filmu. Najpierw konsultowały nam cały film dzieci scenarzystek. To w ogóle było bardzo dobre doświadczenie. Pamiętam jak zastanawialiśmy się nad ostatecznym wyglądem twarzy Krwawca, naszego czarnego charakteru i antagonisty głównego bohatera.

Krwawiec wypada fantastycznie.

Było parę projektów – od łagodnego do najbardziej przerażającego. Nam się podobał ten najbardziej wydizajnowany, ale też nie chcieliśmy przestraszyć dzieci. Postanowiliśmy to zweryfikować razem z dziećmi z kilku klas ze szkół z Warszawy i Wrocławia. Dzieci nas zaskoczyły i ucieszyły, bo wskazały nam tego, którego i my wybraliśmy. I tak było za każdym razem np. z kolorami srebrnego świata. Mieliśmy parę propozycji tego koloru – jeden był bardzo stonowany, a inny szedł w róże. Chłopcy stanowczo odrzucili róż. Chłopcy i dziewczęta jednogłośnie powiedzieli, że nie chcą monochromu, tylko full color. To ma być film dla nich, więc miały prawo do współtworzenia tego filmu. Myślę, że to zaważyło na tak dobrym wyniku, bo na dzień dzisiejszy to ok. 250 tys. widzów. Chcieliśmy również sprawdzić czy ta historia się opowiada. Zaprosiliśmy dzieci całej ekipy na pokaz filmu w wersji offline. Mimo tego, że jesteśmy zawodowcami, mieliśmy świadomość, że to wyglądało jak półprodukt. Więc na seansie musiałem dopowiadać czego nie ma, dodawać dźwięki, dialogi, których nie było – to był właściwie taki performance - bo byłem ja, ekran i dzieci. Dzieci film oklaskiwały, rozjechały się razem z rodzicami do domów, a potem zaczął dzwonić telefon. Dzwonili po kolei wszyscy członkowie ekipy - rozmawiali z dziećmi, którym się to wszystko bardzo podobało.


Michał Żebrowski jako Krwawiec i Dominik Kowalczyk na plakacie filmu, fot. Mówi Serwis.

Postrzeganie świata przez dziecko jest zupełnie inne niż dorosłego.

Dlatego realizacja filmu dla dzieci sprawia tyle trudności. Bo dorośli decydenci często nie rozumieją scenariuszy, jak i gotowych obrazów skierowanych do dzieci. Pojawiają się lęki i wątpliwości. Taki obraz operuje nieco innym językiem.  Na szczęście na pokazie były dzieci producentów i koproducentów – i to dzieci uświadomiły wszystkim, że jest tak, jak być powinno.
Ale też stała się jeszcze jedna ważna rzecz. Kiniarze po obejrzeniu filmu przed premierą nie wróżyli mu dobrze, widząc poważny temat. Ich prognozy kompletnie się nie sprawdziły. Dzieci chcą być poważnie traktowane, tak jak dorośli. Chcą przeżyć historię i wszystkie emocje. Nie należy się tego bać – to mi pokazało doświadczenie związane z realizacją tego filmu.

Widać tą frajdę na ekranie. Przez chwilę ja również poczułem się jak dziecko śledząc Twój film. Towarzyszyły mi te dziecięce emocje.

Ja mam tak samo. Niby jesteśmy zawodowcami, ale jak idę na film dla dzieci, sam czuję jak dziecko.
 
Jak reagował Szczygielski?

Najpierw wysłaliśmy gotowy scenariusz do Szczygielskiego i zrobiliśmy spotkanie, które przebiegło fantastycznie. Mógł na to spojrzeć z boku. Przeczytałem książkę i zobaczyłem ten potencjał, a on był przeszczęśliwy, że na ekranie zmaterializuje się jego powieść. Zostawił nam pełną wolność. Sam będąc artystą rozumiał, że nie powinien ingerować, gdyż oddaje swoje dziecko innym. Proza Szczygielskiego jest dowodem na to, że nastąpił w Polsce renesans książki dla młodzieży. Myślę, że teraz czas na renesans polskiego kina skierowanego dla tego widza.

Świetnie, że tak się dzieje. Może po latach znów będzie powstawać coraz więcej filmów dla dzieci i młodzieży. Tak jak w czasach PRL-u. Rok 1989 przerwał ten proces.

Jest na to szansa również dzięki inicjatywie PISF-u  - powstała specjalna komisja zajmująca się wyłącznie takimi projektami.



Od lat wspominało się o tej komisji.

Jeżeli powstaje specjalna komisja, to ludzie odpowiedzialni za dobór tych projektów, traktują je zupełnie inaczej. Kino dla dzieci jest potrzebne. Powiedzmy sobie szczerze, każdy kto chodzi do kina, zwłaszcza w weekendy – widzi całe rodziny z dziećmi. 50 tygodni w roku, a prawie w każdym tygodniu pojawia się jakiś film dla dzieci.

Pokażmy naszym dzieciom polskie filmy zrobione specjalnie dla nich. Od 2009 roku było "Magiczne drzewo" Andrzeja Maleszki, „Felix, Net i Nika oraz teoretycznie możliwa katastrofa” Wiktora Skrzyneckiego i "Klub włóczykijów" Tomasza Szafrańskiego. We wrześniu tego roku na ekrany wchodzą "Tarapaty" Marty Karwowskiej. No i Twój film. Coś się zaczyna dziać.

Biorąc pod uwagę cezurę czasową od 1989 do teraz - to tych filmów jest strasznie mało, jeden film raz na kilka lata. Tymczasem przede wszystkim w Holandii, ale też w Niemczech i w całej Skandynawii tych produkcji powstaje w każdym z krajów po kilka rocznie.

Mówimy tutaj o filmach aktorskich, bo razem z animacjami pełnometrażowymi, czy serialami dla dzieci i młodzieży jest tego ciut więcej. Dlaczego tak się dzieje? Andrzej Roman Jasiewicz, przewodniczący koła realizatorów filmów dla dzieci SFP też zwraca na to uwagę. Zresztą uważa, że to jest szerszy problem, że trzeba uświadomić nie tylko dzieci, ale zwłaszcza ich rodziców i odpowiednie instytucje, jak chociażby ministerstwo edukacji. Przez upadek lub zubożenie niektórych studiów filmowych po 1989 roku wszystko się troszeczkę załamało. Ale nasz potencjał kinowy się zwiększa, więc mam nadzieję, że znajdzie się miejsce dla kina dla dzieci.

Wszystkie wcześniejsze pokolenia miały taką bazę. Taka anegdota, przypominam sobie taką przygodę, jak pojechałem robić dokument do Ałma-Aty - rosyjskojęzyczna ekipa po trzydziestce znała polskie postacie z bajek, jak Bolek i Lolek czy Reksio.  To wzbudzało wzajemną sympatię. Dziwne, że nikt nie przywołał na nowo któregoś z tych tytułów, np. „Koziołka matołka”, czy „Zaczarowanego ołówka”. Gdyby mi ktoś złożył taką propozycję, aby uwspółcześnić któregoś z tych bohaterów, to bym bardzo się ucieszył. To jest ostatni dzwonek – pokolenie, które jeszcze pamięta te bajki, może wziąć dzieci z sentymentu do kina. Ale dzieci rosną szybko, co za tym idzie za parę lat nikt z potencjalnej widowni, nie będzie już kojarzyć tych postaci. A dziś jest wielka szansa na sukces frekwencyjny takiego przedsięwzięcia. Dlatego mam nadzieję, że powstanie nowy „Miś Uszatek” nad którym pracuje od kilku lat Grzegorz Jonkajtys. A jeśli jakiś film dla dzieci pobije rekord frekwencyjny bliski temu, jakie wyniki osiągają polskie filmy dla dorosłych, to machina produkcji rozkręci się na dobre. Mój film i tak ma najlepszy wynik z ostatnio powstałych filmów, udało się nawet wyprzedzić  dotychczasowy benchmark jakim było "Magiczne drzewo". Ale to jeszcze ciągle za mało, aby  otworzyć rynek. Wierzę głęboko, że kolejny film twórców "Za niebieskimi drzwiami" ma szansę odnieść jeszcze większy sukces - poprzedni wynik może być punktem wyjścia i możemy poszybować dalej i otworzyć rynek dla całego środowiska zainteresowanego tworzeniem tego typu filmów.
Jest jeszcze jeden ważny aspekt. Moim zdaniem każda kinematografia musi się komunikować z widzem od najmłodszych lat. Jeśli odbiorca pójdzie na film rodzimy do kina dopiero jako kilkunastoletni człowiek, jedynie z doświadczeniami odbioru filmów zza oceanu - może się okazać, że jego przyzwyczajenia percepcyjne spowodują, iż rodzime filmy będą dla niego egzotyczne.


Dominik Kowalczyk, fot. Mówi Serwis.

Czyli najpierw trzeba przyzwyczaić widownię. Miejmy nadzieję, że twój film będzie takim wstępem do większej liczby produkcji dla dzieci. Jest kilka miesięcy po premierze. Film całkiem dobrze poradził sobie w kinach. Co się z nim teraz dzieje?

Byłem z filmem w Kanadzie, Holandii, Rosji, Danii. Mam zaproszenia na dwa niemieckie festiwale, do Belgii, Korei Południowej i egzotycznej Nowej Kaledonii. Na przełomie maja i czerwca byłem na jednym z najbardziej prestiżowych festiwali kina dziecięcego w Źlinie w Czechach. To najstarszy i jeden z największych festiwal tego typu na świecie.  Dopiero zaczynamy festiwalową przygodę, bo do tej pory byliśmy skupieni na dystrybucji. Film jest bardzo dobrze przyjmowany na świecie. Oczywiście mam cichą nadzieję na to, że znajdzie się jakiś dystrybutor poza granicami Polski. Ale festiwale to też spotkania fajnych ludzi i mam nadzieję, że zaowocują one koprodukcją nowego filmu.

Jakie plany na przyszłość? Kolejna realizacja filmu dla dzieci?

W sierpniu składamy wniosek do PISF na produkcję filmu pt: „Czarny młyn”, ponieważ udało się zdobyć prawa do tej książki. Od roku wraz Magdaleną Nieć i Katarzyną Gacek pracujemy nad scenariuszem. To science fiction dla dzieci z ważnym społecznym tłem. Tym razem to będzie film przede wszystkim o integracji świata ludzi zdrowych ze światem osób niepełnosprawnych.

Jak powinniśmy te historie dla dzieci opowiadać, żeby przyciągnąć je do kina? Co jest w tym najważniejsze?

Odwaga w realizacji, nie zaszkodzi brawura i przede wszystkim traktowanie młodego widza poważnie. Ważne pytania, intensywne emocje – to moje credo.





Albert Kiciński
Ostatnia aktualizacja:  9.06.2017
Zobacz również
fot. Mówi Serwis
"Zabierz mnie tato do kina": "Przytul mnie" w kinach Helios
Rusza Script Wars - Mazowiecki Konkurs Scenariuszowy
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll