Mam w sobie coś z bohatera „High Fidelity” (przepraszam, ale pewnych kompromitujących polskich tytułów używać nie zamierzam) Stephena Frearsa. Co jakiś czas uwielbiam usiąść na podłodzie wśród moich płyt dvd niczym infantylne dziewczę na łące i układać filmy według najróżniejszych kryteriów.
Robert De Niro w "Przebudzeniu", fot. AKPA
Tym razem postanowiłem zaprezentować sobie półkę z moim ukochanym kinem lat 70., które skończyło się wraz z nadejściem magików Lukasa i Spielberga z ich fajerwerkowym narkotykiem dla leniuchów. Wyciągnąłem więc swoje złote cielce (nie mówcie nikomu, że konserwatywny katol tak pisze) Coppoli z subtelnym Pacino, Scorsese z jeszcze zaangażowanym De Niro, Formana z diabolicznym Nicholsonem czy Polańskiego z kołysanką bardziej przerażającą niż wspomnienia ojca Amortha. Cieszy mnie posiadanie w zasięgu ręki filmów, które przypominają mi, że „Bobby” umie robić więcej niż dwie miny a Coppola to nie tylko świetna Sophia, ale też jej ojciec, który stracił talent po mafijnej „trójce”.
Dziś już nie zobaczymy takiego kina na srebrnym ekranie. Przenosi się ono jedynie do telewizji z czego korzysta Al Pacino tworząc wybitne kreacje w takich perełkach jak „Jack, jakiego nie znacie” czy „Aniołowie w Ameryce”. Niestety jest on jedynym z armii złotych dzieci Hollywood, który dostrzegł siłę telewizji. Dustin Hoffman gra tylko ciekawe epizody w kinie, Nicholson w smaczny sposób wygłupia się co kilka lat w komediach, Warren Beatty znikł a Harvey Keitel na przemian gra w „obciachu” i kinie artystycznym. Największy dramat to Robert De Niro, który w dosłowny sposób sprzedał swoją legendę i prawie już zniszczył swój wizerunek. I tym sprytnym sposobem przejdę do istoty moje tekstu.
Układając moje filmy z lat 70., ale również 60. i początku 80. zauważyłem, że duża ich część pochodzi z sklepów w Londynie. Na marginesie zaznaczę, że dziś niemal wyłącznie zamawiam filmy w brytyjskich sklepach internetowych - jest taniej niż w Polsce i szybciej je przysyłają do Olsztyna niż filmy kupione w Warszawie. Gdy zaczynałem skupowanie klasyków zdałem sobie sprawę jak wielu wspaniałych filmów nie ma na naszym rynku. Wymienię tylko kilka tytułów z dwóch ostatnich przesyłek, których polski kinoman nie ma szans obejrzeć na dvd. „Duellists” Ridleya Scotta, „Zwykli ludzie” Redforda, „Lenny” Boba Fosse’a z genialnym Hoffmanem, „Śmierć komiwojażera”, „Wiek XX” Bertolucciego, „Czerwoni” Beattiego, „Kandydat” z Redfordem czy „Król Komedii” i „Ostatni z Wielkich” z De Niro. To tylko początek listy obrazów, których nie mogłem kupić w polskich sklepach. A doliczmy do tego klasyczne kino amerykańskie z lat 40. i 50. oraz filmy Viscontiego czy Passoliniego, które są zupełnie pomijane przez polskich wydawców. Skąd młodzi kinomani mają się uczyć czym jest kino? W dzisiejszych czasach wszystkiego „on demand” raczej trudno zmusić kogoś do dopasowania swojego czasu do emisji filmy na Cinemax.
Wspominałem w tekście Roberta de Niro, który dziś kojarzy się młodym ludziom raczej ze pajacowatym gliniarzem z żenującego „Showtime” czy emerytowanym agentem CIA z trylogii o Fockersach. De Niro już tak bardzo się zagubił w świecie dolarów, że nawet filmy, w których się stara okazują się nieporozumieniem. Przykład kuriozalnego „Stone” czy popłuczyn po Tornatore „Wszyscy mają się dobrze” są tego najlepszym dowodem. Nie jest trudno odnaleźć dziś oczywiście wielkich ról De Niro. Zarówno „Wściekły Byk”, jak i „Ulice Nędzy” oraz "Taksówkarz" są u nas dostępne. Jednak ktoś kto odkryje, że De Niro to nie tylko „Depresja Gangstera” (jak ja zazdroszczę ludziom, których czeka taka uczta!) to z wieloma wielkimi kreacjami się i tak nie zapozna.
Polscy dystrybutorzy nie pokażą nam niedokończonej historii Scotta F. Fitzgeralda, którą wyreżyserował Elia Kazan a zagrał w niej Robert de Niro i Jack Nicholson (tak, tak, panowie zagrali w jednym filmie!). Nie zobaczymy również (dosłownie) pornograficznej sceny, w której młoda włoszka „obsługuje” zupełnie gołego De Niro i Depardieu. A porno z De Niro w pretensjonalnej oprawie komunistycznej agitki pozostawia wrażenie na całe życie. Trudno również zdobyć jedną z najwybitniejszych kreacji „Bobbego” w „Królu Komedii” Scorsese. Wielu Polaków nie dowie się nigdy w jakich komediach grał kiedyś ten dziadek z „Rocky łoś, superktoś”. Dokładnie to samo dotyczy wielu, wielu innych filmów.
Ja na szczęście jej mam w swoim domu. Wracam więc na swój dywan, na którym będę się upajał kinem, o którym obiecuję Państwu jeszcze nie raz na tym portalu napisać.