PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
BLOGI
Ola Salwa
  16.03.2012
Czy spotkanie reżyserki "Big love" z Michałem Walkiewiczem i grożenie procesem Tomkowi Raczkowi będzie czymś więcej niż meteorytową sensacją? Bardzo na to liczę.

Już za tydzień, na zaproszenie Festiwalu Krytyków Sztuki Filmowej Kamera Akcja, wezmę udział w debacie "Między PR-em, festiwalami a recenzją. Krytycy filmowi jako współtwórcy polskiego życia filmowego". Nie wyobrażam sobie lepszego momentu na taką rozmowę, ani też miejsca, bo impreza odbywa się w  Łodzi. W ciągu ostatnich kilku dni w środowisku dziennikarzy filmowych rozmawiamy tylko o dwóch nieudanych spotkaniach z cichą nadzieją, że może twórcy i pierwsi odbiorcy ich pracy wreszcie zaczną ze sobą rozmawiać. Z klasą i na poziomie.

Prawdę mówiąc trochę podziwiam Barbarę Białowąs - prośba o spotkanie z Michałem Walkiewiczem, autorem negatywnej recenzji wymagała odwagi i otwartości. Albo jest przejawem megalomanii reżyserki. Tak czy inaczej, emocje wzięły górę nad rozumem i niestety nie udało jej się ani sensownie porozmawiać z krytykiem, ani uratować urażonej dumy autorki postmodernistycznej wypowiedzi filmowej. Swoją drogą czego tak naprawdę reżyserka oczekiwała? Że Michał zje swoją recenzję? Przeprosi za nią? Doda fanpage "Big love"  na Facebooku? W idealnym świecie oboje by się czegoś po tej konfrontacji nauczyli: Białowąs lepiej komunikować swoje intencje w filmie, a Walkiewicz precyzować zarzuty.


"Big love", fot. Monolith Films

Sam fakt spotkania jest jednak ważny i może ośmieli polskich reżyserów do wchodzenia w dialog z krytykami. I to niekoniecznie tymi, którym ich film się nie podobał. Inspirujący niech będzie tu przykład kanadyjskiego reżysera Denisa Cote - pogratulował on Michałowi Oleszczykowi znakomitej recenzji swojej ostatniej produkcji - "Bestiaire". Sama dostałam kiedyś napisany z klasą mail od jednego z koproducentów "Baby są jakieś inne" Marka Koterskiego z informacją, że uważa moją - niezbyt entuzjastyczną - ocenę filmu za trafną. Niestety te dwa przykłady to rzadkość. Ponurą sławą otoczona jest postać pewnego reżysera średniego pokolenia, który słynie z obrażania krytyków, rzekomo nierozumiejących jego dzieł z powodu "braku podstawowych narzędzi intelektualnych". Konkretów brak, więc nawet nie wiadomo, co twórca miał na myśli. W filmie i w mailu. Zarzuty formułuje za to Białowąs - w wywiadzie udzielonym Portalowi Filmowemu mówi, że "recenzenci są często bezradni w [...] ocenie – nie wiedzą, co tu jest poważne, a co jest tylko zabawą formalną. Czuję, że są kompletnie pogubieni". Czego mieliśmy nie zrozumieć? Choćby tego, że w filmie jest nie tylko seks, ale też odważne pokazanie śmierci jako wybawienia głównej bohaterki (gdzie jeszcze to widziałam? Choćby w "Melancholii" Larsa von Triera albo w "Code blue" Urszuli Antoniak. I było dużo ciekawiej) oraz konwencja antykryminału. Problem tkwi nie w braku zrozumienia intencji reżyserki tylko w tym, że efekt jej starań jest słaby. "Big love" to przeciętny debiut (o czym pisałam w lutym w "Przekroju"), za którym stoją większe ambicje niż umiejętności; rozumiem żal reżyserki, dziwi mnie za to brak pokory i wątpliwości, czy aby na pewno opowiedziała historię tak, że jej intencje i zabawy są czytelne. Czasem mam wrażenie, że reżyserzy zakładają, iż widzowie znają wszystkie ich założenia, emocje, pomysły, a film powinien bronić się sam. Jeśli się nie broni - żadna w tym wina jego odbiorców. A już na pewno nie recenzentów.


"Kac WAWA", fot. Syrena Films

Bo wbrew podejrzeniom niektórych filmowców, nie jesteśmy bandą frajerów i nieudaczników, którzy nie dostali się do Filmówki i z zemsty piszą złośliwe opinie. Nie jest też prawdą, że uwzięliśmy się na polskie kino i prowadzimy przeciwko niemu jakąś krucjatę, że nienawidzimy kina gatunków, a jedyne co nas interesuje to wyrafinowane, europejskie dramaty egzystencjalne. I nasze recenzje tych ostatnich. Kocham filmy, które dzielę tylko na dobre i złe i potrafię o nich rozmawiać z ekscytacją długimi godzinami. Także z twórcami, i to niekoniecznie o ich filmach. Niejednokrotnie dzieliłam się zachwytem lub spierałam z reżyserami na temat tego czy innego tytułu. Co więcej - szalenie cenię tę wymianę myśli, bo w znakomitej większości były to fascynujące intelektualnie  podróże; inspirujące spotkania z zupełnie inną wrażliwością. I szczerze mówiąc, uważam tamte rozmowy za ważne lekcje kina: poznanie perspektywy twórcy, kategorii i słów jakich używa do odbioru i opisu filmu było szalenie wzbogacające. Nie chodziło o to, żeby ktoś w tych rozmowach miał rację, ale o to by po prostu się spotkać.
   
I tu wrócę do przyszłotygodniowej debaty o krytyce: czy sama czuję się współtwórczynią polskiego życia filmowego? Trochę na pewno – fakt, że zapowiadam film lub go recenzuję sam w sobie jest jego reklamą. Być może gdyby nie mój tekst, jakiś widz nigdy by nie wpadł na pomysł obejrzenia "Daas", "Drive" albo filmów Jana Svenkmajera. Być może są czytelnicy, którzy mają taki sam gust jak ja i traktują moje recenzje jak rekomendacje znajomej - zresztą nigdy nie stawiałam się w pozycji wszechwiedzącej krytyczki, tylko właśnie uprzywilejowanego widza, który ogląda film wcześniej niż inni i dzieli się z nimi swoją rzetelną i uczciwą opinią. Ale na ile mam realny wpływ na to, czy ktoś idzie do kina lub zostaje w domu  - nie mam zielonego pojęcia! Dlatego tym bardziej niezrozumiała wydaje mi się groźba Jacka Samojłowicza, który uważa, że uwagi Tomka Raczka kosztowały go grube miliony i zamierza żądać satysfakcji w sądzie. Jak producent "Kac WAWA" zamierza udowodnić ponad wszelką wątpliwość, że to słowa krytyka przesądziły o porażce frekwencyjnej filmu? Czy czytelnicy, wyśmienitego swoją drogą bloga Tomka na PortaluFilmowym.pl, 4929 jego przyjaciół na Facebooku oraz dziesiątki tysięcy gospodyń domowych oglądających "Pytanie na śniadanie" to naprawdę milionowa widownia? Zdumiewa mnie arogancja Samojłowicza, który nie dopuszcza myśli, że wyprodukował zły film, jakiego ludzie po prostu nie chcą oglądać. Samego przedmiotu sporu nie mogę ocenić, ponieważ nie widziałam "Kaca WAWY" i szczerze mówiąc nie specjalnie mi się spieszy do kina. Moja przyjaciółka, właścicielka szkoły językowej, twierdzi, że jest fatalny.
Ola Sawa
Zobacz również
Box Office. Pogoda wygrała z Klossem
Box Office. W cieniu Raczka i trzech wymiarów
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll