PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU

Pytanie „Jak skończy się świat: hukiem czy jękiem?” powraca w „Końcu świata” Richarda Kelly’ego z uporczywą częstotliwością rymu w piosence.  Podobnie jak motyw kresu świata w kinie. Wchodzący wkrótce na nasze ekrany "Hell" Tima Fehlbauma to kolejny dopisek do filmowej wizji apokalipsy.

Po canneńskiej premierze „Końca świata” (2006) żartowano, że tytuł filmu Richarda Kelly’ego jest właściwie jego recenzją. Obraz rozpadu naszej planety, zmieszany z błotem z zadziwiającą zgodnością przez wielu krytyków został po tym pokazie przemontowany przez reżysera. Zyskał informacyjny prolog i płynącą zza kadru narrację. Ale były to tylko pozorne wskazówki ułatwiające porządkowanie gęstej fabuły. Nie pomagały one rozwikłać potoku śmiesznych i absurdalnych scenek z życia władzy, prostytutki, boksera, działaczy ruchu oporu i policjanta walczących o zawłaszczenie dla siebie kontroli nad przepływem informacji na świecie.


Kadr z filmu "Hell", fot. Against Gravity

Pokazanemu w filmie chaosowi reżyser przypisuje ciekawą inicjację. W pierwszej scenie opad radioaktywny miesza się z dymiącymi żeberkami, smażonymi na święto 4 lipca eksplodując w postaci bombastycznej apokalipsy. Oprawiona w kicz, plastik, róż i cekiny wizja Kelly’ego wtłacza myśli filozofów w szalony strumień teorii i obrazów, uznanie i zrozumienie widowni zyskując właściwie dopiero od niedawna. Z perspektywy czasu wydaje się bowiem, że amerykański reżyser zaproponował jeden z pierwszych obrazów naśladujących kształt współczesności. Oddających osaczenie człowieka przez sprzeczne komunikaty płynące z telewizji, internetu, od innych ludzi i z głębi naszego umysłu. Opisującym stan, w którym tak ciężko wybrać drogę, aby ocalić siebie w tym nawarstwiającym się szaleństwie.

O ile w filmie Kelly’ego apokalipsa przychodzi z pomocą zewnętrznych czynników, o tyle w „Melancholii” (2011) Lars von Trier przekonuje, że koniec świata każdy z nas nosi w sobie. „Koniec świata to fascynująca idea, ale tylko idea. Jest tylko jeden moment, kiedy świat naprawdę się kończy – jest nim śmierć” – mówił w wywiadach reżyser. Justine z jego filmu wydaje się wewnętrznie martwa już od dawna. Na dzień swego ślubu przywdziewa maskę szczęśliwej przyszłej żony, ale nie wytrzymuje w niej długo. Zapada się w swojej depresji i gdy Melancholia niepokojąco zbliża się do Ziemi, Justine jest jedyną osobą, która wita to wydarzenie ze spokojem. Choroba sprawiła, że ona swój prywatny koniec świata przeżyła już dawno i nadciągająca planeta nie jest dla niej zwiastunem katastrofy, ale wyzwolenia. „To dobrze, że Ziemia zniknie, bo jest złym miejscem” – twierdzi.

Symetria charakterów panująca między Justine i jej siostrą Claire w filmie von Triera brutalnie znika wobec nadciągającej zagłady. Apokalipsa nie ma bowiem nic wspólnego z sądem ostatecznym, karą za grzechy czy zapowiedzią przełomu. Jest czystą i nieuniknioną ostatecznością. W jej obliczu nieważne jacy bohaterowie byli za życia – dobrzy czy źli, wspaniałomyślni czy egoistyczni. Nikt od niej nie ucieknie.


Kadr z filmu "Hell", fot. Against Gravity

Podobnej sprawiedliwości nie ma w "Hell" (2011) - Fehlbauma. Tu społeczeństwo dzieli się na tych, których dzieło zniszczenia pochłonęło i na szczęśliwców, którzy przetrwali. Akcja filmu dzieje się w 2016 roku. Te cztery lata zamieniły nasz świat w piekło – i to całkiem dosłownie. Temperatura na Ziemi wzrosła, nieubłagane promienie słońca wysuszyły całą planetę i uczyniły z niej pustynię, zabierając przy okazji niemal całą ludzkość. Przez opustoszałe przestrzenie przeprawia się Filip z dziewczyną Marie i jej siostrą Leonie, z każdym kilometrem walczący o przetrwanie w niemiłosiernym upale. Problemem jest znalezienie jedzenia, wody i benzyny, a także obrona przez falą brutalnie nacierających kanibali. Filip po drodze zabiera ze sobą tajemniczego Toma i wyruszają z nim na poszukiwanie upragnionego deszczu. Muszą jednak zboczyć z kursu, gdy Leonie zostaje porwana przez amatorów ludzkiego mięsa. 

Fehlbaum sugestywnie rysuje na ekranie świat, który niby wygląda znajomo, ale jest kompletnie obcy. Przekonuje, że wystarczy naruszyć drobiazg w obecnym kształcie świata, aby zupełnie zmienić nasze otoczenie i zbliżyć się do ostatecznej katastrofy. Choć  Felhbaum kreuje swoją wizję oszczędnymi środkami, „Schron” (2010) - Jeffa Nicholsa to przy jego filmie prawdziwe arcydzieło ascezy. Punkt zaczepienia fabuły  przypomina rozwiązanie von Triera, czyli teorię o końcu  świata jako stanu umysłu. W „Schronie” jest on utożsamiany jednak z : szaleństwem, opętaniem i schizofrenią. Nawiedzające Curtisa koszmary, zwiastujące rychły kres wszystkiego zarówno go niszczą, jak i popychają do działania. Pod wpływem zrodzonych przez nie niepokojów, mężczyzna buduje za domem schron. Wierzy, że ocali w ten sposób rodzinę od nadciągającej burzy, mającej zmieść życie z powierzchni Ziemi. 

Paradoksalnie, nastrój tego filmu jest bardzo kojący. Wydaje się, że rzeczywistość zastygła w spokoju, nikt w otoczeniu Curtisa nie odczuwa podenerwowania czy napięcia. Niewykluczone, ze wzięło się to ze sprzeczności, która w pewnym momencie zapanowała w życiu reżysera, inspirując go do napisania scenariusza. Nagle bowiem, wszystko zaczęło się Nicholsowi układać. Ożenił się, przeprowadził do większego domu i nakręcił debiutancki film, ku jego zaskoczeniu, ciepło przyjęty przez publiczność. Jednocześnie, świat dokoła niego niebezpiecznie zaczął się chylić ku gospodarczemu kryzysowi i wewnętrznemu rozstrojeniu. Miał poczucie, jakby znalazł się w samym środku filmu Richarda Kelly’ego – nagle zapanował na naszej planecie wszechogarniający chaos. Nie rozumiał go, ale bardzo się go bał. Być może dlatego chwila ulgi w „Schronie” jest przelotna. Szybko zostaje zaburzona przez zakończenie wskazujące pozorność uratowania się bohaterów przed tragedią. W tej konkluzji Nichols nie jest jednak odosobniony. Filmowe wizje końca świata zgodnie nie dają najmniejszej nadziei na ratunek. Na otuchę pozostają więc tylko przewrotne słowa Larsa von Triera: „Jestem szczęśliwy i mam nadzieję, że w najbliższych miesiącach Melancholia nie zahaczy o Ziemię”.

Urszula Lipińska
informacja własna
Ostatnia aktualizacja:  18.05.2012
Zobacz również
"W ciemności" do tej pory nieznane w Czechach. Praskie spotkanie z Holland
Seagal i Snipes powrócą na dvd
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll