PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
WYDARZENIA
  21.03.2014
Z Janem Jakubem Kolskim rozmawia Anna Michalska
Po dwóch latach znalazł się dystrybutor, który podjął się wprowadzenia „Zabić bobra” na ekrany. Kręcił pan ten obraz dwie książki i jeden film temu. Jak pan obecnie go ocenia?

Czuję, że wciąż dotyka mnie czerń związana z realizacją tego filmu. Czerń metaforyczna. Człowiekowi są dane na życie trzy najbardziej obciążające zdarzenia, tak wynika z badań Amerykanów: śmierć matki, narodziny dziecka i rozwód. Ja to wszystko dostałem w ciągu roku. Film musiał dać refleks tej czerni, chociaż z punktu widzenia fizyki czerń nie odbija światła. Pochłania je.

Żeby trafić na nasze ekrany, film odbył bardzo trudną i długą drogę. Najpierw były kłopoty finansowe na etapie realizacji, potem bojkot filmu na polskim rynku.

Trudno mówić o bojkocie. W 2012 roku film po prostu nie został przyjęty do konkursu na festiwalu w Gdyni. Na pierwszym etapie realizacji nie dostał pieniędzy z Łódź Film Commission ani nie przeszedł trybu konkursowego w Polskim Instytucie Sztuki Filmowej, więc nie otrzymał dotacji. Na którymś etapie poległ również Filip Bajon, pan Krzysztof Zanussi poległ, ja poległem. Był wyraźny zapał, żeby bić mistrzów. Los tego filmu zależał od drobnych ludzkich gestów, których zabrakło. Zawiodłem się na moich przyjaciołach. W chwili życiowego megakryzysu nie otrzymałem ich asekuracji, choć oni mogli na mnie zawsze liczyć. Do dziś niedowierzam, że ludzie, którzy robią tak piękne filmy, mogli być tak małoduszni. Punktem zwrotnym było zaproszenie na festiwal w Karlowych Warach. To poruszyło instytucje, które powinny wspierać kino autorskie. Wtedy otrzymaliśmy wsparcie z PISF i Łódź Film Commission. To były skromne pieniądze, zbyt małe, żeby pokryć długi filmu – ale to był zdecydowanie punkt zwrotny.


Jan Jakub Kolski, fot. Kino Świat.

Podczas festiwalu w Karlowych Warach film został owacyjnie przyjęty. Eryk Lubos dostał nagrodę. Potem pojawiły się entuzjastyczne recenzje w „Hollywood Reporter” i „Screen International”.

W Karlowych Warach film mogli wreszcie zobaczyć polscy dziennikarze, którzy zaczęli o nim pisać. Z firmy Martina Scorsese, z Planu B Brada Pitta oraz z Samuel Goldwyn Production dostaliśmy maile z prośbami o kopie filmu. Potem był festiwal Camerimage. Jego szef, Marek Żydowicz, nie dał się nabrać na ostrzeżenia, że film jest dziwaczny. Dzięki temu "Zabić bobra" wygrał w cuglach konkurs filmów polskich. Jeden z jurorów festiwalu uznał, że to byłby wspaniały materiał na remake dla Tony'ego Scotta. Ta informacja poszła dalej. Po kilku miesiącach zgłosił się do nas hollywoodzki producent, który zaczął negocjować prawa do remake’u. Albert Hughes napisał amerykańską wersję scenariusza zatytułowaną „The Contractor”. Nieco inny jest kierunek, z którego przychodzi główny bohater: w amerykańskiej wersji – z Iraku, u nas – z Afganistanu.

Film realizował wyjątkowy zespół. Razem z panem pracowali Piotr Kolski, bratanek (II reżyser, montażysta) i Michał Pakulski, syn montażystki Ewy Pakulskiej (autor zdjęć). Co zdecydowało o składzie ekipy?


Prawdę mówiąc, nie miałem wyboru przy tym filmie. Trzeba było skrzyknąć tych, na których zawsze mogłem polegać. Musiałem mieć przy sobie najbliższych.

Nie miał pan ochoty przerwać zdjęć?

Teraz zostawiłbym ten film bez wahania, ale wtedy wydawało mi się, że nie mogę zawieść ludzi, którzy pracowali ze mną w tych szczególnych warunkach. Byłem zakładnikiem ich wiary w to, że wytrwam. Nie mogłem ich zostawić. Zdjęcia kręciliśmy w Popielawach i okolicach. Spałem wtedy w moim „dziadeczniku”, w starym domu, w którym toczy się akcja filmu, po zdjęciach jeździłem do szpitala, do mamy. Raz nie wyszedłem na plan. Jeden, jedyny raz. Nie dałem po prostu rady.

W roli głównej wystąpił Eryk Lubos. Czy to była wasza wspólna pierwsza realizacja?

Nie, kolejna. Przygotowywałem „Wojnę polsko-ruską”. Miał to być musical z Erykiem w głównej roli. Ponad rok poświęciliśmy na przygotowania do tego filmu. Ale producent ostatecznie przestraszył się musicalu… Wcześniej miał być „Grom”, do którego zrobiliśmy z Erykiem nawet zdjęcia próbne. Dwa zaproszenia do filmów, które nie powstały. No, ale była okazja przyjrzenia się Erykowi. Odkryłem, że to bardzo ciekawy aktor, że chciałbym zrobić z nim film. W międzyczasie zagrał w mojej noweli „Wielki wóz” w filmie „Solidarność, Solidarność…” No a potem przyszedł „Bóbr”.

Filmowa historia Eryka zyskała dodatkowy kontekst dzięki autentycznemu „komandosowi” z Tatr.


Na poziomie fabularnym jest to film zaskakująco podobny do wydarzeń, które rozegrały się pół roku po zakończeniu zdjęć: w środku zimy w Tatrach znaleziono na pół żywego „komandosa”, byłego żołnierza, uczestnika misji zagranicznych. Włodzimierz N. żywił się śniegiem, milczał, odbywał w głowie jakąś swoją „akcję”. Był na dnie rozpaczy. W Polsce system pomocy żołnierzom, którzy uczestniczyli w misjach wojennych, dopiero raczkuje. Z Erykiem Lubosem odkryliśmy wstrząśnięci, że opowiedzieliśmy historię bardzo prawdziwą.

Sensacją branżową był niecodzienny sposób realizacji„Zabić bobra”. Na jakim sprzęcie rejestrowaliście materiał?

Zdjęcia kręciliśmy aparatem fotograficznym Canon 5 D, który był dotychczas zarezerwowany dla studentów i filmowców „weselno- ślubnych”. Canon ma dużą matrycę, więc daje mniejszą głębię ostrości, a ja taki właśnie obraz chciałem uzyskać. To był wybór estetyczny, a nie finansowy. Byłem także szwenkierem w tym filmie, bo chciałem mieć bezpośredni wpływ na fakturę obrazowania, jej szorstkość i rozedrganie.

W jednym z wywiadów powiedział pan, że „film jest szorstki, jest jak ja – niepogodzony, denerwujący, jest wkurzający, bo ja, robiąc ten film, byłem strasznie wkurzający”.

Nieznośność tego filmu, jego szorstkość, rozbieganie, faktura – to jestem ja. Nie ma się zresztą czemu dziwić. Filmy autorskie są świadectwem istnienia człowieka, który je robi. Takie filmy, robione intymnie, ze szczerością jako substancją najważniejszą, opowiadają nawet o kolorze oczu twórcy. Nigdy nie adresuję swoich filmów do nikogo poza mną samym. Ja jestem podstawowym adresatem. Wektor jest zaczepiony we mnie, a skierowany do widza. I mówię tak: „To jestem ja, Jan Jakub Kolski, 58 lat, 95 kg wagi, oczy niebieskie, nieśmiały, uparty. Dzisiaj jestem smutny i bardzo wkurwiony, ale nie przestałem wierzyć w miłość. Chcesz na to rzucić okiem?”. I widz rzuca okiem albo nie. Odnajduje swoje problemy albo nie. Lubi albo pozostaje obojętnym. Czasem komunikat odbity od serca widza wraca do mnie.

Czy czuł się pan po realizacji „Zabić bobra”postawiony pod ścianą?

Ale to jest najwłaściwsze miejsce dla twórcy – pod ścianą! Bycie adorowanym jest przyjemne, tylko że… znieczula. Chyba cały czas stoję pod ścianą. Gdybym tam nie stał, prawdopodobnie nie rozwijałbym się jako reżyser. Był moment, kiedy padło podejrzenie, że być może pogubiłem się, straciłem instynkt, bo zrobiłem coś tak odległego tematycznie i formalnie od wszystkiego, co robiłem dotąd. Ale to nie było twórcze samobójstwo, tylko akt szczerości; odpowiedziałem na przemożną potrzebę. To brak odpowiedzi mógł mnie zabić.

"Zabić bobra" jest wyrazem pana frustracji, pogniewania się na świat. Czy chciał pan te emocje przekazać widzom?

Już nie gniewam się na nikogo. Mam nadzieję, że przynajmniej część ludzi, którzy przyjdą do kina, zobaczy w Zabić bobra głębokie ludzkie przeżycie winkrustowane w rozpacz mojego bohatera. I że miłość jest ostatnią szansą na pogodzenie się ze światem. Mam nadzieję, że film trafi do takich właśnie ludzi.

PZ
Magazyn Filmowy SFP
Ostatnia aktualizacja:  21.03.2014
Zobacz również
fot. Kino Świat
Kazimierz Karabasz – Reżyser personalista
Akademia Multi Art zaprasza na warsztaty
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll