Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Chociaż w Konkursie Głównym 63. edycji festiwalu filmowego w Berlinie znalazło się kilka obrazów uznanych twórców, to nie one stanowią czołówkę faworytów. Za to jedną z najciekawszych propozycji wydaje się mroczny debiut Emira Baigazina z Kazachstanu.
Mistrzowie rozczarowują. Dobrym tego przykładem była choćby premiera „Nocnego pociągu do Lizbony” Billie Augusta, prezentowanego w ramach pokazów specjalnych. Powieść Pascala Merciera opowiadająca o nauczycielu, który wyrusza w podróż do Portugalii i postanawia zmienić swoje życie, w rękach autora „Domu dusz” zamieniła się w sztampową i pozbawioną uroku produkcję, której nie ratuje nawet obecność takich znakomitości jak Jeremy Irons, Bruno Ganz, Charlotte Rampling czy Mélanie Laurent.
Bruno Ganz w filmie „Nocny pociąg do Lizbony". Fot. Berlinale
Jeszcze mocniejsze rozczarowanie przyniósł inny ceniony reżyser, który pokazywał swój film w Konkursie Głównym. Mowa o Danisie Tanoviciu i jego paradokumentalnym obrazie „An Episode from the Life of Iron”. Autor wojennego arcydzieła, jakim była „Ziemia niczyja”, już od dłuższego czasu wydaje się bez formy, o czym świadczyły choćby „Selekcja” i „Cyrk Columbia”. Jego ostatni film, portretujący romską rodzinę, której matka musi przejść operację, na jaką jej nie stać, wydaje się wykalkulowaną i skrojoną pod międzynarodowe festiwale hochsztaplerką, w której trudno znaleźć cokolwiek interesującego. Forma wyraźnie zainspirowana realizmem w wydaniu rumuńskim (pierwsze skojarzenie to „Śmierć pana Lazarescu”) nie niesie żadnego istotnego znaczenia. Obojętny widzowi pozostaje także świat, o jakim opowiada bośniacki twórca – wyraźnie pragnący opowiedzieć „mocną” społeczną historię, ale nie ma pomysłu zarówno na swoich bohaterów, jak i na samą historię.
Kadr z filmu „An Episode from the Life of Iron". Fot. Berlinale
Zwrot w reakcjach publiczności przyniósł seans dramatu „Harmony Lessons” w reżyserii debiutanta Emira Baigazina. Opowieść o prześladowanym w szkole chłopcu, cierpiącym na nerwicę natręctw, nie pozwala o sobie zapomnieć. To brutalna historia nakręcona z niezwykłym stylistycznym rygorem, głęboko zanurzona w rzeczywistości, ale niepozbawiona elementów surrealizmu. Sportretowane w kazachskim obrazie środowisko dzieci i nastolatków jest pełne przemocy. Dorośli nie reagują na bolączki podopiecznych, bo ich światem rządzą te same prawa. Gdy przyjdzie żyć w nim komuś, kto odstaje od reszty, możliwe są tylko dwa wyjścia: poddać się lub stać okrutniejszym niż oprawcy.
Kadr z filmu „Prince Avalanche". Fot. Berlinale
Wytchnienie od grozy „Lekcji harmonii” przynosi spotkanie z bohaterami „Prince Avalanche” Davida Gordona Greena, remake’u islandzkiej komedii „Á annan veg” (2011). Dwaj mężczyźni naprawiają drogi w zdewastowanym przez pożar Teksasie, monotonną pracę urozmaicając sobie rozmowami. Początkowo tylko popisują się przed sobą, więc trudno im znaleźć porozumienie. Z czasem, pod naporem dramatycznych wydarzeń ich maski spadają, stwarzając przestrzeń dla pięknej przyjaźni… Już imiona postaci, Alvin i Lance - przywodzące na myśl kreskówkę lub komiks – zdradzają ton opowieści. Chociaż w „Prince Avalanche” poruszane są kwestie fundamentalne, oglądając film, trudno powstrzymać się od śmiechu. Reżyser obrazu nieustannie zmienia zresztą rejestry: momenty bolesnych wyznań przeplatając ze scenami pijackich wygłupów, a portrety ofiar klęski żywiołowej kontrapunktując wizerunkami swoich poczciwych, miotających się (i to dosłownie) w życiu postaci.
Mistrzowie rozczarowują. Dobrym tego przykładem była choćby premiera „Nocnego pociągu do Lizbony” Billie Augusta, prezentowanego w ramach pokazów specjalnych. Powieść Pascala Merciera opowiadająca o nauczycielu, który wyrusza w podróż do Portugalii i postanawia zmienić swoje życie, w rękach autora „Domu dusz” zamieniła się w sztampową i pozbawioną uroku produkcję, której nie ratuje nawet obecność takich znakomitości jak Jeremy Irons, Bruno Ganz, Charlotte Rampling czy Mélanie Laurent.
Bruno Ganz w filmie „Nocny pociąg do Lizbony". Fot. Berlinale
Jeszcze mocniejsze rozczarowanie przyniósł inny ceniony reżyser, który pokazywał swój film w Konkursie Głównym. Mowa o Danisie Tanoviciu i jego paradokumentalnym obrazie „An Episode from the Life of Iron”. Autor wojennego arcydzieła, jakim była „Ziemia niczyja”, już od dłuższego czasu wydaje się bez formy, o czym świadczyły choćby „Selekcja” i „Cyrk Columbia”. Jego ostatni film, portretujący romską rodzinę, której matka musi przejść operację, na jaką jej nie stać, wydaje się wykalkulowaną i skrojoną pod międzynarodowe festiwale hochsztaplerką, w której trudno znaleźć cokolwiek interesującego. Forma wyraźnie zainspirowana realizmem w wydaniu rumuńskim (pierwsze skojarzenie to „Śmierć pana Lazarescu”) nie niesie żadnego istotnego znaczenia. Obojętny widzowi pozostaje także świat, o jakim opowiada bośniacki twórca – wyraźnie pragnący opowiedzieć „mocną” społeczną historię, ale nie ma pomysłu zarówno na swoich bohaterów, jak i na samą historię.
Kadr z filmu „An Episode from the Life of Iron". Fot. Berlinale
Zwrot w reakcjach publiczności przyniósł seans dramatu „Harmony Lessons” w reżyserii debiutanta Emira Baigazina. Opowieść o prześladowanym w szkole chłopcu, cierpiącym na nerwicę natręctw, nie pozwala o sobie zapomnieć. To brutalna historia nakręcona z niezwykłym stylistycznym rygorem, głęboko zanurzona w rzeczywistości, ale niepozbawiona elementów surrealizmu. Sportretowane w kazachskim obrazie środowisko dzieci i nastolatków jest pełne przemocy. Dorośli nie reagują na bolączki podopiecznych, bo ich światem rządzą te same prawa. Gdy przyjdzie żyć w nim komuś, kto odstaje od reszty, możliwe są tylko dwa wyjścia: poddać się lub stać okrutniejszym niż oprawcy.
Kadr z filmu „Prince Avalanche". Fot. Berlinale
Wytchnienie od grozy „Lekcji harmonii” przynosi spotkanie z bohaterami „Prince Avalanche” Davida Gordona Greena, remake’u islandzkiej komedii „Á annan veg” (2011). Dwaj mężczyźni naprawiają drogi w zdewastowanym przez pożar Teksasie, monotonną pracę urozmaicając sobie rozmowami. Początkowo tylko popisują się przed sobą, więc trudno im znaleźć porozumienie. Z czasem, pod naporem dramatycznych wydarzeń ich maski spadają, stwarzając przestrzeń dla pięknej przyjaźni… Już imiona postaci, Alvin i Lance - przywodzące na myśl kreskówkę lub komiks – zdradzają ton opowieści. Chociaż w „Prince Avalanche” poruszane są kwestie fundamentalne, oglądając film, trudno powstrzymać się od śmiechu. Reżyser obrazu nieustannie zmienia zresztą rejestry: momenty bolesnych wyznań przeplatając ze scenami pijackich wygłupów, a portrety ofiar klęski żywiołowej kontrapunktując wizerunkami swoich poczciwych, miotających się (i to dosłownie) w życiu postaci.
Magdalena Bartczak, Ewa Szponar
Portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja: 15.02.2013
Pierwsze tytuły Tygodnia Kina Hiszpańskiego
70. urodziny Borzysławy Chomnickiej-Głód
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024