PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
WYDARZENIA
  21.09.2012
Z Wojciechem „Sokołem” Sosnowskim rozmawia Rafał Pawłowski

Portal Filmowy: Jesteśmy z tego samego pokolenia, ale przyznam ci się od razu, że ja nie wychowałem się na hip-hopie i kompletnie nie znam tej rzeczywistości. Dlatego też zastanawia mnie, jak to się stało, że stał się on muzyką sporej części dzisiejszych trzydziestoparolatków?

Wojciech „Sokół’ Sosnowski : U mnie zaczęło się od kaset, które w 1988 roku dostałem od starszego brata. Przywiózł je z dalekiej Ameryki. I było tam parę zespołów, których ty na pewno też słuchałeś – Run DMC, Public Enemy, Beastie Boys, ale też parę dziwniejszych rzeczy typu Fat Boys, które później nie były już popularne. To było coś, co zmieniło moje postrzeganie muzyki. Wszedłem w to. Na początku zupełnie nieświadomie. Nie interesowało mnie, o czym oni gadają, tylko sama stylistyka. Rytm. Potem usłyszałem Kazika – to oczywiście nie był czysty hip-hop, ale inspiracja była okrutna, potem był Liroy i Wzgórze Ya-Pa 3. No i chodziłem na imprezy hip-hopowe w Hybrydach, w Alfie. Tam poznałem moją pierwszą ekipę. W połowie lat 90. zaczęliśmy nagrywać jakieś pierwsze pierdoły. Na dyktafon, który trochę inaczej wyglądał niż ten, na który nagrywasz wywiad. Był wielki, wyglądał jak walkman. Leciał bit z wieży, a my pieprzyliśmy jakieś głupoty pod nosem i to się nagrywało. Najpierw to była zabawa po pijaku. A później okazało się, że coś z tego wyszło. Nagraliśmy dwa kawałki w półprofesjonalnym studio i zanieśliśmy je na konkurs, w którym nagrodą był support przed Run DMC. Tych nagrodzonych zespołów było chyba dziesięć i my też się załapaliśmy. Był to mój pierwszy raz na scenie. Od razu dla wielu tysięcy osób.

Wojciech "Sokół" Sosnowski, fot. TR/Forum

PF: Warszawa, jak rozumiem, dawała większe możliwości. Ale jak to jest, że w czasach przed internetem, gdy dostęp do kultury był strasznie ograniczony, nagle w różnych miejscach Polski rodzi się scena hip-hopowa?

WS: Nie da się tego uogólnić. Warszawa w tamtym okresie była bardzo kryminalnym miastem. Pierwsza myśl świtająca w głowach ówczesnych nastolatków była prosta: by do czegoś dojść, najłatwiej coś ukraść. Większość kolegów z podwórka, to byli koledzy „kombinujący”. I to też miało wpływ na nasz hip-hop i jego początki. Pewnie nie było to jedyne miasto z tym odchyłem, ale też nie wszędzie tak było. Każdy miał inne przygody po drodze. Ci, którzy mieli trochę kasy na komputer, zainwestowanie w sprzęt, potem na ogół zajmowali się produkcją. Ci, którzy rapowali, nie potrzebowali nic, oprócz kartki i długopisu. Być może będzie ci ciężko w to uwierzyć, ale na przykład chłopaków z Paktofoniki poznałem dopiero pół roku temu. Mimo że jesteśmy obok siebie na tej scenie od jakiś 15 lat. I tak naprawdę poznaję dopiero ich wersję wydarzeń.

PF: Ale z pewnością da się powiedzieć coś o jakimś kanonie muzycznym ówczesnej sceny.

WS: Dla mnie osobiście ostatnią iskrą do rozpoczęcia robienia tego samodzielnie była Molesta. To byli ludzie, którzy wiedli prym w Warszawie. Istniało też wówczas Trzyha, ale, nic im nie ujmując, to był trochę inny hip-hop. Mi było bliżej do Molesty. I choć od ich debiutanckiej płyty do naszej jest tylko rok różnicy, to oni byli zdecydowanymi pionierami. Teksty Włodka są nieśmiertelne. W tamtym czasie był postacią bardzo opiniotwórczą. Nie mieliśmy idoli, bo na to było za wcześnie, ale jak Włodzio coś powiedział, to słuchało się go z estymą. Jedynym zespołem spoza Warszawy, który się z nami trochę kumał, było Wzgórze Ya-Pa 3. Trochę nie rozumieliśmy hip-hopu z innych miast. Był tak odległy, że kompletnie nie wiedzieliśmy o co chodzi na przykład Kalibrowi 44. Brzmiało fajnie, można było posłuchać, ale robiliśmy inny hip-hop. Inaczej się ubieraliśmy. Oni występowali w jakiś bandankach na głowie, my się dziwiliśmy, dlaczego oni w tych chustkach chodzą. Polski hip-hop od początku był różnorodny, ale to normalne. W rocku czy popie też istnieje różnica, na przykład między Beatą Kozidrak a Grzegorzem Ciechowskim. Ta scena była bardzo rozbita. Ja nawet nie za bardzo znam twórczość Paktofoniki i jakbyś zapytał Fokusa, to pewnie okaże się, że oni też nie za bardzo znają naszą. Znamy oczywiście nawzajem swoje single, które leciały w telewizji – jedne obok drugich, ale poza tym każdy miał ”swój film”.

PF: Scenę hip-hopową tworzyli ludzie, których dzieciństwo i młodość przypadły na czas schyłku komuny i początków wolnej Polski. Jednak nie znajdziemy śladów tego w tej liryce z lat 90.

WS: W przeciwieństwie do punk rocka, którego łatkę próbowano nam przypiąć, hip-hop nie ma spójnej ideologii. Mamy różne poglądy, ale nie odkrywamy do końca prywatności. Różne rzeczy, które mamy w głowach, nie są na sprzedaż.

PF: Jednak staracie się zawrzeć w swoich tekstach czasem bardzo osobisty przekaz.

WS: Tak naprawdę jest tyle odmian hip-hopu, ilu raperów. Jeśli masz ochotę rapować o tym, że chciałeś zrobić sobie jajecznicę, ale miałeś zgniłe jajko w środku i śmierdziało w całym domu, to rapujesz. Jeśli masz ochotę nawijać o tym, że pracujesz w fabryce, to to robisz. Jeśli udało ci się zarobić wielkie pieniądze i chcesz się tym pochwalić – chwal się. Wszystko zależy od charakteru. Większość hip-hopowców jest dość prostymi ludźmi ze średnim wykształceniem, ale od każdego, nawet najgłupszego rapera w tym kraju usłyszysz parę ciekawych historii. I paradoksalnie, mimo wszystko na tle innych gatunków ten polski hip-hop jest dosyć ambitny tekstowo.

PF: A jak ocenisz obraz polskiego hip-hopu w filmie Leszka Dawida?

WS: Szedłem na "Jesteś Bogiem" z przeświadczeniem, że zobaczę kolejny beznadziejny polski film, w dodatku próbę zobrazowania jakieś biografii i... zaskoczyłem się in plus. Aktorzy dali radę, scenografia była bardzo dobrze pociągnięta. Nie było też jakiś ultra czerstwych gadek – czego się bałem bardzo. Choć oczywiście dialogi są mocno wygładzone. Raczej nikt z nas nie mówił w ten sposób. Byliśmy młodzi i ostrzy. Nie wierzę też w to, że tak mało było narkotyków w życiu Magika. Wiem, ile ich było w moim życiu w tamtych czasach. Patrząc na to, co Magik przeżywa, nie zobaczyłem też specjalnego dramatu. Sam miałem okres, w którym spałem na ulicy i nie miałem się gdzie podziać. Ale choć zapewne nie jest to wierne, to jednak ciekawie oddaje historię wchodzenia na hip-hopową scenę zespołu z innego miasta, z zupełnie innych realiów niż moje. Nie wiem, czy będzie to ciekawe dla osób, które nie robią tej muzyki, jednak ja mogę ten film polecić.


Rafał Pawłowski
Portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja:  5.10.2012
Zobacz również
Z "Rodziny Soprano" do "Criminal Justice"
Dorociński: W tym filmie zagrałbym nawet krzesło
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll