PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
Czy filmy muszą walić obuchem w łeb, żeby wyrwać nas z kieratu i przywlec do kina? Jak sprawić, żeby w środku dnia, w centrum miasta wszyscy na półtorej godziny wyłączyli komórki? Zastanawia to pewnie organizatorów 18. Lata Filmów w Warszawie, festiwalu, który właśnie się rozpoczął.

Zwykle pielgrzymujemy na święta kina do Wrocławia, Krakowa czy Gdyni, a tu filmy same przychodzą po nas w codziennej trasie między pracą, domem, szkołą. Czy dlatego jedna starsza pani trzykrotnie odbiera telefon w trakcie seansu? Jak film ma przekrzyczeć ludzi w Planie B (klubie przy placu Zbawiciela, gdzie odbywają się wieczorne seanse)? Te kwestie też pewnie spędzają sen z powiek propagatorom kina.


Plakat filmu "Piękno", fot. Cannes Festival

Pierwszego dnia poszłam na film "Piękno" (2011) produkcji RPA, Niemiec i Francji, który zasłynął na zeszłorocznym festiwalu w Cannes jako pierwszy konkursowy film w języku afrikaans oraz laureat pierwszej Palmy Queer, przyznawanej filmom o tematyce lesbijskiej, gejowskiej, queerowej lub transgenderowej. Co zwiodło selekcjonerów Un Certain Regard, a potem wielu festiwali na całym świecie i w Polsce: Nowych Horyzontów, LGBT i właśnie LF? Przypuszczam, że to samo, na co ja też się nabrałam: tytuł (od tej chwili uważam, że powinno się zastrzec tytuły typu: „Dobro”, „Droga”, „Prawda”, „Życie” dla filmów, które powstaną wyłącznie w naszych w głowach). Zwiódł mnie też trailer; hasła: „zazdrość, obsesja, piękno” zilustrowano wolnymi jazdami do dźwięku fortepianu, sugerując temat tęsknoty za młodością, poczucia straty. Nic bardziej mylnego. Uciekłam z kina jakby mnie pobito. Takiej dawki opresji z ekranu nie doświadczyłam od dawna.

Zwalisty biały mężczyzna koło pięćdziesiątki zakochuje się w swoim krewnym – młodym mężczyźnie, ślicznym jak z obrazka, który pracuje jako model i jest dumą rodziny z powodu swego wdzięku i nieoczekiwanych zastrzyków finansowych. Nasz bohater (którym ma być tu stary Francois, choć już po kwadransie jest ukazany jako tak obrzydliwa kreatura, że nie sposób zaakceptować go jako „naszego”) próbuje uwieść młodzieńca, śledzi go, jest o niego zazdrosny, próbuje przekupić, a wreszcie w najkoszmarniejszej scenie, jaką tylko możecie sobie wyobrazić, bije go do nieprzytomności i gwałci w pokoju hotelowym (ta scena zwykle zachowywana jest w recenzjach jako „niespodzianka”, „test moralności” czy „próba filmowego znawstwa”, jaką ma być „nieoczekiwana, wstrząsająca scena finałowa”). Dla mnie koszmar. Zresztą ta scena nie jest wcale finałowa – po niej następuje jeszcze około 10 minut, kiedy to spodziewałam się z lękiem, że być może czeka mnie coś jeszcze gorszego. Na szczęście każdy film wreszcie się kończy.

"Piękno" (tfu! na psa urok) jest skrajnym oskarżeniem maczystowskiej kultury, pod którym sama podpisałabym się obiema rękami, gdyby nie było tak obcesowe, kliszowe i jednowymiarowe. Nie pojmuję, dlaczego żona nie odejdzie od niekochającego jej, zastraszonego, zablokowanego, skąpego, agresywnego męża. Dlaczego dorosła córka pozwala mu się upokarzać? Jakim cudem całe otoczenie przyzwala na fałszywe, poniżające zachowania dorosłego mężczyzny, mieniącego się być głową rodziny? Odpowiedzią jest wizja reżysera, chcącego połączyć studium przemijania a la "Śmierć w Wenecji" (otwierająca scena rozmarzonego spojrzenia wyławiającego tutejszego Tadzia z weselnego tłumu to tandetne przetworzenie słynnej sceny w hotelowym holu) z opisem rasistowskiej i homofobicznej postawy w post-apartheidowym RPA.

Odpowiedzią jest też wiek: Visconti miał 65 lat i dziesięć wielkich filmów za sobą, przystępując do adaptacji Manna. Hermanus w dniu premiery swojego „Upokorzenia w Bloemfontein” (tytuł roboczy mojej propozycji) miał za sobą jeden dość niejasny film („Shirley Adams”), studia w Londynie sfinansowane przez reżysera „Dnia Niepodległości” Rolanda Emmericha i w dowodzie 28 lat. Nic zatem dziwnego, że głównym bohaterem powinien być tu dwudziestoparoletni Christian - wreszcie „nasz” Adonis, bo to z jego perspektywy popełniane jest ojcobójstwo. Wolny od  rasowych uprzedzeń, otwarty na relacje z obiema płciami, zrelaksowany sportowiec i student niewinnie wykorzystuje słabość wujaszka – kreatury mogącej jednak pożyczyć pieniążki. Gdyby Hermanus przyjął ten punkt widzenia, a nie udawał, że stara się odmalować świat wewnętrzny starzejącego się, białego Afrykanera, zrobiłby lepsze kino. Gdyby nie był tak dosłowny (płytkie myślenie, że film o przemocy sam musi być przemocą, o kliszach sam musi być kliszą, o schematach ról, w jakie wpadamy trzeba opowiedzieć za pomocą bohaterów nakreślonych tępym nożem itd.), gdyby lepiej sfilmował swą opowieść, staranniej ją zmontował (zbitki na zbliżeniach: suszarka do włosów-liczarka do banknotów czy mycie zębów-wypuszczanie dymu papierosowego wywołują u mnie fizyczny ból), a także popracował nad dojmująco banalną muzyką i wykorzystał atuty dialogów, celnie podsłuchanych (mimochodem rzucone przy obiedzie, że „z pedałami nigdy nic nie wiadomo, wszystko uchodzi im na sucho” albo przykład wnikliwej opinii politycznej typu: „to typowe dla tego rządu, chcą tylko pieniędzy, same łajdaki”) - miałby szansę na lepszy film. Jednak sądząc po ocenie największych festiwali, nie jestem pewna, czy zostało miejsce na krytyczne uwagi.

Jak to możliwe, że znawcom kina LGBT podoba się ten film? – tak okrutny, nietolerancyjny. Czy pokazanie zawiści konserwatywnych kryptogejów wobec młodych, swobodnych, uśmiechniętych, jawnych homoseksualistów wystarczy, żeby przyznać Palmę Queer?




Zapomnijmy o tej wpadce. Z szarej duchoty wyjdźmy na otwartą przestrzeń. Wciąż jeszcze jestem ogłuszona i zmaltretowana, lecz nie wróżę z fusów, że film otwarcia ustawia odbiór kolejnych. Mimo jadu sączącego się z ekranu spójrzmy dalej na atuty tej imprezy.

Podczas seansu ktoś z widowni (w ciemności wyglądał jak chłopak w skórzanej kurtce) wstał i podszedł zwrócić uwagę starszej kobiecie, której sprawy niecierpiące zwłoki pozwoliły rozmawiać pełnym głosem przez komórkę na sali kinowej. Rozległy się brawa. Bilety na filmy kosztują symboliczne 5 złotych, a w klubie nic. Dzięki temu może na nie przyjść wielu ludzi, którzy rzadko chodzą do kina. Tanio nie znaczy źle i taki seans jeszcze bardziej trzeba szanować, bo to impreza dobroczynna. Mam nadzieję, że zrobi to wielu z nas, gdy natkniemy się na ciekawe filmy w tym tygodniu. Kino wciąż może być miejscem spotkania i poważnych pytań – nawet między przystankiem a piwkiem na placu Zbawiciela.

Już JUTRO - nasze polecenia: co obejrzeć podczas 18. Lata Filmów.

Adriana Prodeus
portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja:  20.06.2012
Zobacz również
Film o Marinie Abramović na Festiwalu Nowe Horyzonty
Konkurs polskich filmów na Festiwalu Wisła w Moskwie
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll