Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Z Bartoszem Kowalskim, zdobywcą Srebrnego Lajkonika na 53. Krakowskim Festiwalu Filmowym za film "Moja Woja", rozmawia Katarzyna Skorupska.
Portal Filmowy: Dokument o chłopakach z Woli to twój debiut. Jak trafiłeś na swoich bohaterów?
Bartosz Kowalski: Po powrocie ze studiów z zagranicy pracowałem jako drugi reżyser przy krótkim metrażu na Woli. Do małej scenki potrzebowaliśmy dwóch groźnie wyglądających statystów. Tak poznałem bohaterów mojego filmu: Pawła i Bartka. Po zdjęciach zaprosili mnie na piwo i wtedy dowiedziałem się o nich więcej. Bartek okazał się freakiem filmów akcji. Biegali, skakali z dachów, Paweł trenował go w "sztukach walki". Bartek jeszcze wtedy nie znał nawet terminu kaskader, ale wiedział, co chce robić: podpalać się, skakać z dachów, wybuchać... Słuchałem tego i nagle ułożyło mi się to w całość. Podrzuciłem Bartkowi pomysł szkoły kaskaderskiej. Ucieszył się i uznał, że to szkoła, którą bardzo chciałby skończyć. Paweł temu przyklasnął. A ja zaproponowałem, żeby to prześledzić z kamerą i zrobić film. Tydzień później robiliśmy już roboczy zwiastun filmu pokazującego kawałek życia Bartka, który przez swoje treningi chce się wyrwać z trudnego świata. Zwiastun, robiony na potrzeby instytucji finansujących, kończył się zainscenizowaną sceną jego spotkania z Ryśkiem Janikowskim, który zaprasza go do szkoły. Ta scena oczywiście nigdy do filmu nie weszła.
PF: Zawsze chciałeś robić dokumenty?
BK: Nigdy nie planowałem robić filmu dokumentalnego. Od zawsze kręciły mnie horrory. Dopiero kiedy poznałem Bartka i Pawła, zobaczyłem, że to może być fantastyczne - prześledzić drogę chłopaka, który próbuje odmienić swoje życie. Tym bardziej, że to nie fabuła, nie fikcja, tylko to wszystko jest 1:1 prawdziwe. To film, który stał się trochę eventem, który odmienił mu życie.
PF: Był dla niego dodatkową motywacją?
BK: Chłopaki potraktowali wszystko bardzo poważnie, można powiedzieć - profesjonalnie. Bartek wziął się za siebie. Co prawda palenia od razu nie rzucił, ale bardzo serio podszedł do treningów. Wiedział, że to była dla niego szansa. Pamiętam jednak pierwszy trening i dzień zdjęciowy, po którym myślałem, że nic z tego nie będzie. Bartek był zestresowany. W dużej grupie ludzi, w której byli koordynatorzy kaskaderów i my z kamerą i z tyczką, zupełnie się pogubił. Wszystko robił na opak, myliły mu się ręce, lewa z prawą. Od razu zacząłem się zastanawiać, co będzie jeśli Bartkowi się nie uda - czy w ogóle można zrobić ten film tak, że jemu się nie udaje? Rysiek Janikowski na pierwszym treningu też wspomniał, że raczej nic z tego nie będzie. Prosiłem, żeby mu dać jeszcze chwilę. I faktycznie na następnych treningach szło coraz lepiej, aż Bartek po niedługim czasie po prostu wymiatał. Także początek był trudny, a na koniec okazało się, że Bartek na kursie kaskaderskim to strzał w dziesiątkę.
PF: Na ile było dla Ciebie ważne, żeby pokazać otoczenie Bartka i Pawła?
BK: Nie chciałem epatować "trudnym światem", w którym żyli chłopcy. Film miał być przede wszystkim o nich, a nie o warstwie społecznej, którą reprezentują. Chciałem opowiadać o dwóch chłopakach, którzy do czegoś dążą i o coś walczą. Otoczenie, Wola, też była istotna z tego względu, że dzielnica jest dla bohaterów bardzo ważna. Ale mi chodziło przede wszystkim o ludzi, nie o otoczenie.
"Moja Wola", fot. HBO
PF: Twoi bohaterowie walczą, są jak postaci z kina fabularnego. Na ile to było dla Ciebie ważne, że bohater to jest ktoś, kto o siebie walczy?
BK: Bartek miał pomysł, żeby zostać kaskaderem. To było szalenie pociągające, że bohater chce dojść do tak odległego celu. Z takiego świata wejść w show biznes. Myślę, że to był główny powód, dla którego za ten film się zabrałem: bohater, który miał taką drogę do przejścia, taki cel, o który chce zawalczyć - a my mogliśmy być tego świadkami. Paweł też jest bohaterem walczącym, choć nie ma z góry zarysowanego celu i motywacji, ale ma swoją walkę codzienną.
PK: Miałam wrażenie, że Twój film to taki dokumentalny "Rocky".
BK: Tutaj jest też motyw "od zera do bohatera". Bartkowi udaje się osiągnąć cel. Na początku nie wiedział, czym jest kaskaderka, był chudym gówniarzem z Woli. Jak kończyliśmy zdjęcia miał na koncie debiut w filmie Patryka Vegi. Oczywiście to, co zrobił, to nie było nic wielkiego, ale zagrał w scenie wielkiego polskiego filmu i miał mini-numer kaskaderski do odegrania. I to jeszcze w kostiumie żołnierza z II wojny światowej. Dla niego to było wielkie przeżycie. Dla mnie zresztą też. Cieszę się, że mu się udało. Jestem dumny, że nie odpadł z kursu kaskaderskiego i doszedł do samego końca.
PF: Ciekawa jest konstrukcja filmu. Jego narratorem jest Paweł, a Bartek - głównym bohaterem.
BK: Na początku miałem zamysł, żeby zrobić film zupełnie bez setek, żeby to była struktura stricte fabularna, bez żadnych wywiadów. Przez trzy miesiące montażu kurczowo się tego trzymałem, aż w końcu z Jurkiem [Jerzy Zawadzki, montażysta - red.] doszliśmy do wniosku, że czegoś jednak brakuje. Z jednej strony trochę emocji, a z drugiej - informacji ,na przykład, o przeszłości Bartka. Miałem nagranych kilka wywiadów z Pawłem i zaczęliśmy wmontowywać jego wypowiedzi. Wtedy jeszcze myślałem, że dogram rozmowy z Bartkiem. Ale zupełnie przypadkowo zaczęło wychodzić, że dobrze działa głos Pawła, który pointuje każdą sekwencję. To przerodziło się w opowieść starszego kolegi o młodszym, który chce do czegoś dojść. Historia kaskaderska Bartka stała się też pretekstem do opowiedzenia historii Pawła. Jacek Bławut, opiekun artystyczny filmu, utwierdził mnie w tym przekonaniu. Najpierw wydawało mi się, że to jest film o Bartku, a Paweł jest postacią drugoplanową, trenerem, mentorem. Natomiast umieszczenie go w pozycji narratora zbalansowało ważność obu postaci. I jest film o nich obu.
"Moja Wola", fot. HBO
PF: Jak zdobywałeś na niego pieniądze?
BK: Gdy zrobiliśmy zwiastun filmu, napisałem założenia scenariuszowe i eksplikację reżyserską. Już wtedy wiedziałem, że w HBO jest coś takiego jak cutting-edge documentary, więc próbowałem się tam dostać. Jak już zdobyłem namiar na osobę odpowiedzialną za projekty dokumentalne, to pisałem maile i wydzwaniałem. W końcu ktoś obejrzał zwiastun i umówił mnie na spotkanie. Projekt mu się spodobał i uruchomił procedurę w centrali HBO Europe. To dość długo trwało, w międzyczasie zaniosłem projekt do Studia Munka, które stało się koproducentem filmu. W tym czasie poznawałem bliżej chłopaków na Woli. Jak zaczynaliśmy zdjęcia, byliśmy już mocno zakumplowani. Co nie oznacza, że było łatwo.
PF: "Moja Wola" to w pewnym sensie film sportowy, który niemal w Polsce nie istnieje. Co więcej nawet amerykańskie filmy sportowe zwykle nie trafiają do kin, tylko od razu na DVD, bo wiadomo, że źle się sprzedają. Tymczasem teraz w dokumencie pojawia się sporo sportu. Michał Bielawski zaczął właśnie film o polskich siatkarzach.
BK: Każdy sport ma jakiś poziom widowiskowości, ale tak czy inaczej musi opowiadać o ludziach, o ich prywatnych perypetiach, celach i codziennych problemach. Niezależnie od dyscypliny sportu - widowiskowość to jest tylko bardziej lub mniej fajne tło. Film dokumentalny o siatkarzach bardzo chętnie obejrzę, bo to mnie z założenia interesuje. Na pewno bardziej niż piłka nożna, z uwagi na to co dzieje się w polskim futbolu. Tak czy inaczej wyobrażam sobie, że w takim filmie o siatkarzach poznam ich problemy, rozterki, dążenia. Będę mógł podpatrzeć to, co dzieje się między meczami. I to jest szalenie interesujące.
PF: To powiedzmy coś o Twoim nowym filmie.
BK: Właśnie zaczynam pracę nad kolejnym dokumentem.
PF: Coś więcej?
BK: Jeszcze nie mogę.
PF: Zajmujesz się też reklamą. Jakie są twoje marzenia zawodowe?
BK: W reklamie dopiero raczkuję. Forma 30-sekundowej opowieści zawsze mi się podobała. Film dokumentalny dwukrotnie pojawił się w moim życiu przypadkiem, co też jest ekscytujące. Natomiast moje marzenia przyszłościowe dotyczą głównie fabuły. Przygotowuję ciekawy projekt, który nie jest jeszcze horrorem, ale mam nadzieję, że i na to przyjdzie kiedyś czas. Od 10. roku życia moje serce jest w kinie gatunkowym, w horrorach.
PF: Wspomniałeś o studiach zagranicznych. Szukałeś lepszego wykształcenia?
BK: W klasie maturalnej dostałem holenderskie stypendium na 5 lat edukacji. To był prywatny fundusz wspierający młodych ludzi, do którego zgłosiłem mini-etiudę i scenariusz. Jak dostałem wsparcie, to z powodu ukończenia dwujęzycznej klasy z francuskim wybrałem szkołę filmową w Paryżu. Nie wiem, czy dostałbym się do szkoły w Polsce, bo zawsze byłem freakiem horrorów. Co by było, gdybym na rozmowie wstępnej zaczął opowiadać o "Inwazji porywaczy ciał"?
"Moja Wola", fot. HBO
PF: To dlaczego od razu nie zrobisz horroru? To jest akurat dość tani gatunek, zdaje się.
BK: Niekoniecznie. Próbowałem, ale na razie nic z tego nie wyszło. Nie poddam się, ale nie mam na ten moment mocnego pomysłu, który byłby na tyle przewrotny, żebym mógł wszędzie z nim pójść i gwarantować, że to jest strzał w dziesiątkę, pierwszy prawdziwy horror w Polsce. Wierzę, że przyjdzie jeszcze kiedyś na to czas, ale teraz chcę się skoncentrować na innych projektach.
PF: Masz jakichś mistrzów?
BK:John Carpenter, Tony Scott, David Lynch. Każdy z nich ma na koncie film, który wywarł w młodości na mnie wielki wpływ i sprawił, że sam poszedłem w stronę kina. To były "Prawdziwy romans", "Coś" i "Zagubiona autostrada".
Portal Filmowy: Dokument o chłopakach z Woli to twój debiut. Jak trafiłeś na swoich bohaterów?
Bartosz Kowalski: Po powrocie ze studiów z zagranicy pracowałem jako drugi reżyser przy krótkim metrażu na Woli. Do małej scenki potrzebowaliśmy dwóch groźnie wyglądających statystów. Tak poznałem bohaterów mojego filmu: Pawła i Bartka. Po zdjęciach zaprosili mnie na piwo i wtedy dowiedziałem się o nich więcej. Bartek okazał się freakiem filmów akcji. Biegali, skakali z dachów, Paweł trenował go w "sztukach walki". Bartek jeszcze wtedy nie znał nawet terminu kaskader, ale wiedział, co chce robić: podpalać się, skakać z dachów, wybuchać... Słuchałem tego i nagle ułożyło mi się to w całość. Podrzuciłem Bartkowi pomysł szkoły kaskaderskiej. Ucieszył się i uznał, że to szkoła, którą bardzo chciałby skończyć. Paweł temu przyklasnął. A ja zaproponowałem, żeby to prześledzić z kamerą i zrobić film. Tydzień później robiliśmy już roboczy zwiastun filmu pokazującego kawałek życia Bartka, który przez swoje treningi chce się wyrwać z trudnego świata. Zwiastun, robiony na potrzeby instytucji finansujących, kończył się zainscenizowaną sceną jego spotkania z Ryśkiem Janikowskim, który zaprasza go do szkoły. Ta scena oczywiście nigdy do filmu nie weszła.
PF: Zawsze chciałeś robić dokumenty?
BK: Nigdy nie planowałem robić filmu dokumentalnego. Od zawsze kręciły mnie horrory. Dopiero kiedy poznałem Bartka i Pawła, zobaczyłem, że to może być fantastyczne - prześledzić drogę chłopaka, który próbuje odmienić swoje życie. Tym bardziej, że to nie fabuła, nie fikcja, tylko to wszystko jest 1:1 prawdziwe. To film, który stał się trochę eventem, który odmienił mu życie.
PF: Był dla niego dodatkową motywacją?
BK: Chłopaki potraktowali wszystko bardzo poważnie, można powiedzieć - profesjonalnie. Bartek wziął się za siebie. Co prawda palenia od razu nie rzucił, ale bardzo serio podszedł do treningów. Wiedział, że to była dla niego szansa. Pamiętam jednak pierwszy trening i dzień zdjęciowy, po którym myślałem, że nic z tego nie będzie. Bartek był zestresowany. W dużej grupie ludzi, w której byli koordynatorzy kaskaderów i my z kamerą i z tyczką, zupełnie się pogubił. Wszystko robił na opak, myliły mu się ręce, lewa z prawą. Od razu zacząłem się zastanawiać, co będzie jeśli Bartkowi się nie uda - czy w ogóle można zrobić ten film tak, że jemu się nie udaje? Rysiek Janikowski na pierwszym treningu też wspomniał, że raczej nic z tego nie będzie. Prosiłem, żeby mu dać jeszcze chwilę. I faktycznie na następnych treningach szło coraz lepiej, aż Bartek po niedługim czasie po prostu wymiatał. Także początek był trudny, a na koniec okazało się, że Bartek na kursie kaskaderskim to strzał w dziesiątkę.
PF: Na ile było dla Ciebie ważne, żeby pokazać otoczenie Bartka i Pawła?
BK: Nie chciałem epatować "trudnym światem", w którym żyli chłopcy. Film miał być przede wszystkim o nich, a nie o warstwie społecznej, którą reprezentują. Chciałem opowiadać o dwóch chłopakach, którzy do czegoś dążą i o coś walczą. Otoczenie, Wola, też była istotna z tego względu, że dzielnica jest dla bohaterów bardzo ważna. Ale mi chodziło przede wszystkim o ludzi, nie o otoczenie.
"Moja Wola", fot. HBO
PF: Twoi bohaterowie walczą, są jak postaci z kina fabularnego. Na ile to było dla Ciebie ważne, że bohater to jest ktoś, kto o siebie walczy?
BK: Bartek miał pomysł, żeby zostać kaskaderem. To było szalenie pociągające, że bohater chce dojść do tak odległego celu. Z takiego świata wejść w show biznes. Myślę, że to był główny powód, dla którego za ten film się zabrałem: bohater, który miał taką drogę do przejścia, taki cel, o który chce zawalczyć - a my mogliśmy być tego świadkami. Paweł też jest bohaterem walczącym, choć nie ma z góry zarysowanego celu i motywacji, ale ma swoją walkę codzienną.
PK: Miałam wrażenie, że Twój film to taki dokumentalny "Rocky".
BK: Tutaj jest też motyw "od zera do bohatera". Bartkowi udaje się osiągnąć cel. Na początku nie wiedział, czym jest kaskaderka, był chudym gówniarzem z Woli. Jak kończyliśmy zdjęcia miał na koncie debiut w filmie Patryka Vegi. Oczywiście to, co zrobił, to nie było nic wielkiego, ale zagrał w scenie wielkiego polskiego filmu i miał mini-numer kaskaderski do odegrania. I to jeszcze w kostiumie żołnierza z II wojny światowej. Dla niego to było wielkie przeżycie. Dla mnie zresztą też. Cieszę się, że mu się udało. Jestem dumny, że nie odpadł z kursu kaskaderskiego i doszedł do samego końca.
PF: Ciekawa jest konstrukcja filmu. Jego narratorem jest Paweł, a Bartek - głównym bohaterem.
BK: Na początku miałem zamysł, żeby zrobić film zupełnie bez setek, żeby to była struktura stricte fabularna, bez żadnych wywiadów. Przez trzy miesiące montażu kurczowo się tego trzymałem, aż w końcu z Jurkiem [Jerzy Zawadzki, montażysta - red.] doszliśmy do wniosku, że czegoś jednak brakuje. Z jednej strony trochę emocji, a z drugiej - informacji ,na przykład, o przeszłości Bartka. Miałem nagranych kilka wywiadów z Pawłem i zaczęliśmy wmontowywać jego wypowiedzi. Wtedy jeszcze myślałem, że dogram rozmowy z Bartkiem. Ale zupełnie przypadkowo zaczęło wychodzić, że dobrze działa głos Pawła, który pointuje każdą sekwencję. To przerodziło się w opowieść starszego kolegi o młodszym, który chce do czegoś dojść. Historia kaskaderska Bartka stała się też pretekstem do opowiedzenia historii Pawła. Jacek Bławut, opiekun artystyczny filmu, utwierdził mnie w tym przekonaniu. Najpierw wydawało mi się, że to jest film o Bartku, a Paweł jest postacią drugoplanową, trenerem, mentorem. Natomiast umieszczenie go w pozycji narratora zbalansowało ważność obu postaci. I jest film o nich obu.
"Moja Wola", fot. HBO
PF: Jak zdobywałeś na niego pieniądze?
BK: Gdy zrobiliśmy zwiastun filmu, napisałem założenia scenariuszowe i eksplikację reżyserską. Już wtedy wiedziałem, że w HBO jest coś takiego jak cutting-edge documentary, więc próbowałem się tam dostać. Jak już zdobyłem namiar na osobę odpowiedzialną za projekty dokumentalne, to pisałem maile i wydzwaniałem. W końcu ktoś obejrzał zwiastun i umówił mnie na spotkanie. Projekt mu się spodobał i uruchomił procedurę w centrali HBO Europe. To dość długo trwało, w międzyczasie zaniosłem projekt do Studia Munka, które stało się koproducentem filmu. W tym czasie poznawałem bliżej chłopaków na Woli. Jak zaczynaliśmy zdjęcia, byliśmy już mocno zakumplowani. Co nie oznacza, że było łatwo.
PF: "Moja Wola" to w pewnym sensie film sportowy, który niemal w Polsce nie istnieje. Co więcej nawet amerykańskie filmy sportowe zwykle nie trafiają do kin, tylko od razu na DVD, bo wiadomo, że źle się sprzedają. Tymczasem teraz w dokumencie pojawia się sporo sportu. Michał Bielawski zaczął właśnie film o polskich siatkarzach.
BK: Każdy sport ma jakiś poziom widowiskowości, ale tak czy inaczej musi opowiadać o ludziach, o ich prywatnych perypetiach, celach i codziennych problemach. Niezależnie od dyscypliny sportu - widowiskowość to jest tylko bardziej lub mniej fajne tło. Film dokumentalny o siatkarzach bardzo chętnie obejrzę, bo to mnie z założenia interesuje. Na pewno bardziej niż piłka nożna, z uwagi na to co dzieje się w polskim futbolu. Tak czy inaczej wyobrażam sobie, że w takim filmie o siatkarzach poznam ich problemy, rozterki, dążenia. Będę mógł podpatrzeć to, co dzieje się między meczami. I to jest szalenie interesujące.
PF: To powiedzmy coś o Twoim nowym filmie.
BK: Właśnie zaczynam pracę nad kolejnym dokumentem.
PF: Coś więcej?
BK: Jeszcze nie mogę.
PF: Zajmujesz się też reklamą. Jakie są twoje marzenia zawodowe?
BK: W reklamie dopiero raczkuję. Forma 30-sekundowej opowieści zawsze mi się podobała. Film dokumentalny dwukrotnie pojawił się w moim życiu przypadkiem, co też jest ekscytujące. Natomiast moje marzenia przyszłościowe dotyczą głównie fabuły. Przygotowuję ciekawy projekt, który nie jest jeszcze horrorem, ale mam nadzieję, że i na to przyjdzie kiedyś czas. Od 10. roku życia moje serce jest w kinie gatunkowym, w horrorach.
PF: Wspomniałeś o studiach zagranicznych. Szukałeś lepszego wykształcenia?
BK: W klasie maturalnej dostałem holenderskie stypendium na 5 lat edukacji. To był prywatny fundusz wspierający młodych ludzi, do którego zgłosiłem mini-etiudę i scenariusz. Jak dostałem wsparcie, to z powodu ukończenia dwujęzycznej klasy z francuskim wybrałem szkołę filmową w Paryżu. Nie wiem, czy dostałbym się do szkoły w Polsce, bo zawsze byłem freakiem horrorów. Co by było, gdybym na rozmowie wstępnej zaczął opowiadać o "Inwazji porywaczy ciał"?
"Moja Wola", fot. HBO
PF: To dlaczego od razu nie zrobisz horroru? To jest akurat dość tani gatunek, zdaje się.
BK: Niekoniecznie. Próbowałem, ale na razie nic z tego nie wyszło. Nie poddam się, ale nie mam na ten moment mocnego pomysłu, który byłby na tyle przewrotny, żebym mógł wszędzie z nim pójść i gwarantować, że to jest strzał w dziesiątkę, pierwszy prawdziwy horror w Polsce. Wierzę, że przyjdzie jeszcze kiedyś na to czas, ale teraz chcę się skoncentrować na innych projektach.
PF: Masz jakichś mistrzów?
BK:John Carpenter, Tony Scott, David Lynch. Każdy z nich ma na koncie film, który wywarł w młodości na mnie wielki wpływ i sprawił, że sam poszedłem w stronę kina. To były "Prawdziwy romans", "Coś" i "Zagubiona autostrada".
Katarzyna Skorupska
www.portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja: 9.12.2013
Człowiek, który musi kochać
53. KFF: Impresje po hejnale
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024