Twarze znane najlepiej należą do George'a Harrisona oraz Boba Marleya, muzycznych symboli odpowiednio lat 60. i 70. By opowiedzieć historię tego pierwszego, Martin Scorsese potrzebował aż trzech i pół godziny taśmy filmowej, którą starannie posklejał z niezliczonych archiwaliów oraz wywiadów z żyjącymi Beatlesami – Paulem McCartneyem i Ringo Starrem – żoną zmarłego jedenaście lat temu muzyka oraz licznymi współpracownikami od Toma Petty'ego po Terry'ego Gilliama. A co o Harrisonie myśli sam Scorsese? Dociekliwość i nastrój „George Harrison. Living in a Material World” nie pozostawiają wątpliwości, że reżyser darzył go uczuciem nie(wiele) słabszym niż to, które pokazał w swoim poprzednim dokumencie muzycznym poświęconym Bobowi Dylanowi. To oddanie zupełnie nie dziwi, bo przecież Scorsese rozpoczynał swoją karierę w tym samym czasie, co bohater jego filmu i kto wie, czy nie był współwinowajcą Beatlemanii.
"George Harrison. Living in a Material World", fot. KFF
Scorsese zrazu zajmował się również selekcją równie bogatych materiałów zgromadzonych na potrzeby „Marleya”. Wkrótce zastąpił go jednak Jonathan Demme, ten zaś zaś ostatecznie ustąpił miejsca Kevinowi MacDonaldowi. Reżyser „Ostatniego króla Szkocji” i sieciowego dokumentu „Dzień z życia” tą samą metodą cięcia i klejenia postanowił opowiedzieć raczej o życiu Marleya niż o jego poglądach i postulatach. O dorastaniu bez prądu, o sukcesie bez warunków, by się nim wystarczająco cieszyć, o spektakularnym powrocie do ojczyzny z finałem bez precedensu i o przedwczesnej śmierci w wieku 36 lat, którą fani zdawali się opłakiwać żarliwiej niż rodzina artysty. Poza wszystkimi innymi walorami "Marley" jest świetną okazją, by po prostu... posłuchać Marleya. Przez film przewija się kilkadziesiąt najwybitniejszych utworów króla reggae.
"Marley" otworzy sekcję „Dźwięki muzyki”, a Harrison ją
zamknie. Pomiędzy nimi KFF oprowadzi nas po muzycznym krajobrazie rozmarzonej
Islandii („Inni” w reżyserii Vincenta Morriseta traktujący o znakomitej grupieSigur Rós), kryminalnej Rosji („Nie ufaj. Nie bój się. Nie proś.” Petera
Rippla poświęcony zjawisku więziennej pieśni błatnej), po burzliwie emancypującej
się Afryce na przykładzie losów słynnej piosenkarki Miriam Makeby („Mama
Africa” Miki Kaurismäkiego), po zakątkach nieuprzemysłowionych Chin („Anda
Union” trójki zachodnich reżyserów), jazzowej Ameryce („Wznosząc się ponad
bluesa” Yoon-ha Changa o wokalno-jazzowym fenomenie 85-letniego już Jimmy'ego
Scotta) i roztańczonych Karaibach ("Calypso Rose" w reżyserii Pascale Obolo).
"Calypso Rose", fot. KFF
Raz jeszcze wrócimy na Jamajkę, aby sprawdzić, czym wyspa
Marleya żyje w trzydzieści lat po śmierci swojego największego artysty (według"Uderz we mnie muzyką" Miquela Galofré'a żyje kulturą dancehallu). A Polska?
Jest, a jakże, w osobie wybitnego muzyka, o którym z ekranu opowiedzą między
innymi Michał Urbaniak, Jan Ptaszyn
Wróblewski, Roman Polański, Leszek Możdżer czy Andrzej Wajda. I do wybrania się
na film „Komeda, Komeda...” w reżyserii Nataszy Ziółkowskiej-Kurczuk gorąco
zachęcam nie tylko dlatego, że mieszkam przy ulicy, której słynny polski muzyk
użyczył swego nazwiska.
Portalfilmowy.pl jest patronem medialnym 52. Krakowskiego Festiwalu Filmowego