Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Obok "Rzymu, miasta otwartego" i "Złodziei rowerów","Umberto D." Vittorio De Siki jest najwybitniejszym z dzieł włoskiego neorealizmu, prądu, który dogłębnie przeorał historię kina. Na tym arcydziele skrupulatna krytyka nie znalazła ani jednej rysy.
Naturalnie każdy z Państwa może posiadać zupełnie indywidualne pojęcie arcydzieła. Na przykład, ktoś może go sobie nie wyobrażać bez nadzwyczajnych wypadków, pięknej dziewczyny, miłości. Tego w "Umbercie D" nie znajdzie, choć znajduje niemal w każdym innym filmie. Ale jeśli za miarę arcydzieła przyjmiemy oryginalność wypowiadanych treści, stopień wywoływanego u widzów wrażenia i prawdę wypowiedzi, to przyznajmy, że mało filmów "Umberta" przewyższa.
Carlo Battisti w filmie "Umberto D.". Fot. materiały prasowe
Neorealizm był atakiem ludzi o wrażliwym sumieniu przeciw estetyce perfumowanego kłamstwa, jakim - zwłaszcza przed rokiem 1939 - hojnie darzyli kinomanów wielcy producenci filmowi. Neorealiści chcieli, by o ich filmach nie mówiono "jakie to piękne!", tylko "jakie to prawdziwe!". Chcieli zatrzeć różnicę między widowiskiem a życiem.
Autorem scenariusza "Umberta" jest Cesare Zavattini, jeden z głównych twórców neorealizmu. Powiedział o swym filmie, że jego bohaterem jest ktoś, w kogo życiu "nic się nie dzieje", gdyż chce pokazać jak wiele się może dziać w takim życiu. Pomysł nastręczył twórcom ojciec reżysera, emerytowany nauczyciel, którego rolę powierzono nie aktorowi, tylko profesorowi uniwersytetu Carlo Battistiemu. Ani przedtem, ani potem nie wystąpił on już w filmie.
Wszystko tu przypomina prawdziwe życie, nie jest upozowane, nie goni za łatwym efektem. Umberto nie jest postacią tradycyjnie sympatyczną, ma nawet odruchy, których nie pochwalamy. Nie może utrzymać się ze skromniutkiej emerytury, a od rzucenia się pod pociąg ratuje go jego pies Flajk. Jest on brzydkim kundlem, choć reżyser mógł zrobić go okazem psiej arystokracji. Jedyna osoba współczująca profesorowi, to mało inteligentna służąca, ale i ona w scenie szpitalnej daje dowód, że staruszek obchodzi ją daleko mniej od przystojnego żołnierza.
Zavattini i De Sica postanowili wzruszyć widza sprawami bardzo zwyczajnymi. Np. w najpiękniejszej scenie Umberto decyduje się uciec do żebraniny. Już sama decyzja budzi pewne współczucie. Ale o ileż narasta ono, gdy pokazać to tak mistrzowsko, jak zrobili to twórcy. Profesor wyciąga rękę. Robi to zbyt nieśmiało, by od razu wzbudzić uwagę. Wreszcie zostaje dostrzeżony. I właśnie wtedy, przejęty nagłym poczuciem wstydu, odwraca dłoń, niby sprawdzając, czy nie zaczęło padać. Są filmy, na których żaden kulturalny widz nie musi się wstydzić, że wyjmuje z kieszeni chusteczkę. Twórcy "Umberta D" skłaniają się do tego środkami szlachetnie skromnymi.
Naturalnie każdy z Państwa może posiadać zupełnie indywidualne pojęcie arcydzieła. Na przykład, ktoś może go sobie nie wyobrażać bez nadzwyczajnych wypadków, pięknej dziewczyny, miłości. Tego w "Umbercie D" nie znajdzie, choć znajduje niemal w każdym innym filmie. Ale jeśli za miarę arcydzieła przyjmiemy oryginalność wypowiadanych treści, stopień wywoływanego u widzów wrażenia i prawdę wypowiedzi, to przyznajmy, że mało filmów "Umberta" przewyższa.
Carlo Battisti w filmie "Umberto D.". Fot. materiały prasowe
Neorealizm był atakiem ludzi o wrażliwym sumieniu przeciw estetyce perfumowanego kłamstwa, jakim - zwłaszcza przed rokiem 1939 - hojnie darzyli kinomanów wielcy producenci filmowi. Neorealiści chcieli, by o ich filmach nie mówiono "jakie to piękne!", tylko "jakie to prawdziwe!". Chcieli zatrzeć różnicę między widowiskiem a życiem.
Autorem scenariusza "Umberta" jest Cesare Zavattini, jeden z głównych twórców neorealizmu. Powiedział o swym filmie, że jego bohaterem jest ktoś, w kogo życiu "nic się nie dzieje", gdyż chce pokazać jak wiele się może dziać w takim życiu. Pomysł nastręczył twórcom ojciec reżysera, emerytowany nauczyciel, którego rolę powierzono nie aktorowi, tylko profesorowi uniwersytetu Carlo Battistiemu. Ani przedtem, ani potem nie wystąpił on już w filmie.
Wszystko tu przypomina prawdziwe życie, nie jest upozowane, nie goni za łatwym efektem. Umberto nie jest postacią tradycyjnie sympatyczną, ma nawet odruchy, których nie pochwalamy. Nie może utrzymać się ze skromniutkiej emerytury, a od rzucenia się pod pociąg ratuje go jego pies Flajk. Jest on brzydkim kundlem, choć reżyser mógł zrobić go okazem psiej arystokracji. Jedyna osoba współczująca profesorowi, to mało inteligentna służąca, ale i ona w scenie szpitalnej daje dowód, że staruszek obchodzi ją daleko mniej od przystojnego żołnierza.
Zavattini i De Sica postanowili wzruszyć widza sprawami bardzo zwyczajnymi. Np. w najpiękniejszej scenie Umberto decyduje się uciec do żebraniny. Już sama decyzja budzi pewne współczucie. Ale o ileż narasta ono, gdy pokazać to tak mistrzowsko, jak zrobili to twórcy. Profesor wyciąga rękę. Robi to zbyt nieśmiało, by od razu wzbudzić uwagę. Wreszcie zostaje dostrzeżony. I właśnie wtedy, przejęty nagłym poczuciem wstydu, odwraca dłoń, niby sprawdzając, czy nie zaczęło padać. Są filmy, na których żaden kulturalny widz nie musi się wstydzić, że wyjmuje z kieszeni chusteczkę. Twórcy "Umberta D" skłaniają się do tego środkami szlachetnie skromnymi.
Jerzy Płażewski
Portalfilmowy.pl
Wałęsa porwał tłumy.
Ślimaki rządzą w polskich kinach
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024