Debiut reżyserski François Truffauta, zajadłego krytyka filmowego z redakcji "Cahiers du Cinema", kosztował 28 milionów franków, sumkę niepozorną, skoro tanie filmy masowej produkcji finansowano wówczas na poziomie 100 milionów.
W owym czasie debiutów we Francji prawie nie realizowano. Ale raptem parę filmów młodych krytyków i krótkometrażystów uzyskało nieoczekiwany sukces. Nowoprzybyli do zawodu, jak wspominał Truffaut, rozmawiali z producentami w identyczny sposób: "Za 100 milionów robi pan jeden ‘normalny’ film bez żadnej gwarancji, że się uda. My za te pieniądze robimy cztery i niech nas diabli porwą, jeśli przynajmniej jeden z nich nie osiągnie sukcesu".
Kadr z filmu "400 batów". Fot. materiały prasowe
"Czterysta batów" to film tak gorzki,że nawet niewtajemniczeni podejrzewają w nim autobiografię. Słusznie. Jak Antoine, bohater filmu, tak i sam Truffaut był dzieckiem z zakładu wychowawczego. Zainteresowany jego filmową pasją podał mu rękę filozof kina Andre Bazin (któremu film jest dedykowany).Kradzież przez Antoine'a fotosów z gabloty kina zdarzyła się Truffautowi naprawdę. Debiut reżysera jest gwałtownym oskarżeniem szkoły, policji, a przede wszystkim domu rodzinnego. Ale w przeciwieństwie do filmów o "trudnym dzieciństwie" rodzice, istotnie fatalni jako rodzice, pozbawieni wszelkiego zmysłu wychowawczego i skłóceni ze sobą, po swojemu to dziecko kochają.
Mimo to "Czterysta batów" jest filmem o zmarnowanej młodości. Antoine niesprawiedliwie obrywa w szkole, wagaruje z powodu nieodrobionych lekcji, wykrywa nielegalny związek matki, potrzebuje pieniędzy, porywa się na kradzież, zostaje pochwycony, przesłuchany, skazany na poprawczak. Rysunek peryferyjnego Paryża konkretyzuje się poprzez surową scenografię. Usmolone mury, szczerbate chodniki. Mieszkanko tak ciasne, że aby otworzyć drzwi do kuchni trzeba wskakiwać na sąsiedni mebel. Brudne od węgla ręce przez malca z upodobaniem wycierane w firankę, by opierać się niesprawiedliwości świata.
Tym fizyczniej dociera do nas katharsis, gdy Antoine po ucieczce z zakładu, po długim biegu przez wydmy, wybiega wreszcie nad niewidziane nigdy morze, majestatyczne, piękne. Ten poetycki finał wywarł takie wrażenie, że przejęły go dosłownie filmy: amerykański, radziecki i argentyński.