Ze sporą nieufnością podchodziłam do „Skowytu”. Amerykanie bardzo lubią, przy pomocy filmowej taśmy, budować lśniące pomniki zasłużonych rodaków. Filmowa taśma służy im też często, jako szlak przez kamienie milowe historii. Historia Allena Ginsberga była znakomitą okazją, żeby pretensjonalnie po tych szlakach, wśród tych pomników, polawirować i w pełni samozadowolenia, ze wzruszającym przytupem, dotrzeć do przykrej pustki.
Poza tym, obrzydłe przez ostatnie lata, słowo hipster, właśnie w czasach bitników miało swój początek. Zresztą samo słowo „bitnik”, jest obecnie bardzo pożądanym kierunkowskazem na mapach naszych rozległych zainteresowań. Niepokornie, nonszalancko, dekadencko, lecz i ze sporą dozą tolerancji. Z szacunkiem dla tych, którzy wszelkie granice przekraczają, lub w normy społeczne się nie wpisują, nie wypada nam nie znać, nie wypada nam się nie zaczytywać w Burroughsie czy sztandarowym, kontynuującym ową tradycję, Bukowskim.
"Skowyt", fot. Mayfly
Nie bez przyczyny w moich słowach czai się ironia. Każdy chciałby być odkrywcą. A kiedy coraz szersze kręgi zaczynają mówić o, dyskutować o, prowadzić rozległe dywagacje o naszych małych odkryciach, ja zaczynam się subtelnie z tematu wycofywać. Z tych wszystkich powodów się bałam. Ale obejrzałam. I nie żałuję.
Jestem niewiernym Tomaszem, ale sprawdzam i widzę. W amerykańskim kinie, przynajmniej tym, które bardzo wybiórczo dociera do mnie, wcale nie dzieje się źle ostatnimi czasy. "Skowyt" jest jakże subtelnym potwierdzeniem tej teorii!
Nieczęsto eksploatowana tematyka, postać Ginsberga, i w końcu sam tytułowy utwór, który, jakby na to nie patrzeć, jest poezją, dają pole do manewrowania pretensjonalnością w rozmaitych postaciach. A jednak cała ta kolorowa układanka, przełożona na dający naprawdę ogromne możliwości, język filmu, przed pretensjonalnością broni się wzorowo.
Po seansie „Skowytu” można mieć nawet wrażenie, że był to fabularyzowany dokument. Ale jakże wciągający! Zawiera w sobie lekko zagraną i umiejętnie zróżnicowaną kreację Jamesa Franco w roli Ginsberga (Nieprzesadzoną lecz głęboko osadzoną w prawdzie, czyli wszystko co najlepsze w amerykańskim aktorstwie).
Sądowy element sensacyjny, dla niewtajemniczonych – rzeczywiście, krok milowy w walce o wolność słowa w literaturze.
Sfabularyzowane w bardzo estetyczny sposób, fragmenty wywiadów z Ginsbergiem, który bez wątpienia miał o czym mówić. jego spojrzenie na sztukę, środki wyrazu i życie jako takie, w swojej trafności i dowcipie bez szwanku spaja poszczególne części historii.
Nawet animowane wstawki inspirowane tomikiem poezji "Illuminated poems" całkiem trafnie prowadziły mnie przez meandry tytułowego „Skowytu”. Kurczę, to było naprawdę przyjemne lecz zupełnie nie płytkie, spojrzenie na Ważną Postać i Ważny Okres w historii... Sztuki. Boże, popadam w patos! I tak to jest z tym Amerykańskim kinem...
Schab à la "Skowyt", fot. Aleksandra Hamkało
Dlaczego grillowany schab w piwie?
Fragment „Skowytu”:
„(...)Którzy w kafeteriach Bickforda tonęli noc całą pośród imitacji świateł
podwodnej łodzi wynurzali się na popołudnia przy zleżałym piwie w
zdezelowanej knajpie Fugazziego nasłuchując głosu Anioła Zagłady w
wodorowej szafie grającej (...)”
SKŁADNIKI:
• 6 kotletów ze schabu
• 2 szklanki wody
• 2 szklanki ciemnego piwa
• 1/4 – 1/5 szklanki gruboziarnistej soli
• 3 łyżki brązowego cukru
• 3 łyżki miodu
• 1 szklanka kostek lodu
• 7 dużych roztartych ząbków czosnku
• 3 łyżeczki czarnego pieprzu
• suszona szałwia
WYKONANIE:
Wymieszaj wodę z piwem, solą, cukrem i miodem, aż sól i cukier się rozpuszczą. Wsyp lód. Marynatę razem z mięsem włóż do foliowego woreczka i mocno zawiąż. Włóż na 4-6 godzin do lodówki, poruszaj co jakiś czas woreczkiem. Rozgrzej grill (lub patelnie grillową). Wymieszaj zmiażdżony czosnek, pieprz i szałwię, mieszaniną natrzyj wyjęte z marynaty kotlety. Grilluj po ok. 10 minut z każdej strony.