W swojej niewdzięczności korporacja, a szerzej praca biurowa, to jeden z najwdzięczniejszych tematów na serialowe produkcje z zacięciem komediowym.
Galeria postaci, przyjaźnie i nienawiści, układy i układziki, romanse, szefowie i podwładni, kuriozalne zebrania, zadania, cele, raporty, inspekcje, stażyści, outsourcing i reorganizacje. Baczny scenarzysta-obserwator z uchem do dialogów z tego mikrokosmosu może wyciągnąć prawdziwe perełki. Innymi słowy, gdy dociera do mnie informacja o nowej produkcji tego typu, z niecierpliwością zasiadam do seansu. Tym razem do "Iluminacji", serialu stworzonego przez Laurę Dern i Mike'a White'a.
Laura Dern w "Iluminacji", fot. HBO
Rzecz rozpoczyna się od trzęsienia ziemi, czyli załamania nerwowego Amy Jellicoe, granej przez Laurę. Spotykamy ją w… toalecie. Zatrzasnęła drzwi i ryczy jak bóbr. Tusz spływa po policzkach, fryzura lekko rozczochrana. Gdy do jej świadomości dociera rozmowa koleżanek na temat jej zachowania, stanowiska i romansu z przełożonym, nie wytrzymuje. Na oczach wszystkich urządza scenę z krzykiem, karalnymi pogróżkami i innymi upokarzającymi gestami. Jak się można domyślić, następnego dnia w biurze już się nie pojawia, wędruje za to na kilkumiesięczną terapię na Hawajach. Medytacja, ogniska przy zachodach słońca, pobrzękiwanie na gitarze - wszystko to ma kojąco wpłynąć na jej zszargane nerwy. Tytułową iluminację przeżywa w czasie nurkowania ze wspaniałym, olbrzymim żółwiem. Wkrótce po tym oczyszczającym doświadczeniu, z uśmiechem na twarzy, pełna energii i optymizmu, z kilkoma new age'owymi i eko-poradnikami pod pachą, powraca do Los Angeles i swojej byłej firmy. Postanawia wszystko zmienić, naprawić: siebie, rodzinę i korporację. Nie będzie to łatwe zadanie. Na nowym etapie życia ciągle pod jej stopy rzucane będą kłody.
Jakimś szczególnie wielkim odkryciem "Iluminacja" nie jest. Brakuje tu zdecydowania, klarowności formuły: czy Laura i Mike White, współtwórca serialu, chcą sobie troszkę pożartować czy raczej stawiają na formułę obyczajową. Z jednej strony mamy tu bowiem szlachetne, acz nieco naiwne idee Amy, z drugiej korporacyjną rzeczywistość, przerysowaną, ale jakoś… niezbyt przekonująco, sztucznie. Podczas gdy "Biuro" wygrywa absurdy, "30 Rockefeller Plaza" stawia na zderzenie osobowości, "Iluminacja" wydaje się być przesiąknięta stereotypem i naiwnością. To minus. Ale! Są też plusy, dla których warto produkcji dać szansę.
Przede wszystkim Dern. Rzadko można ją oglądać na ekranie, a w dużej roli - po raz ostatni wiele lat temu. Choć sam pomysł mógł zostać lepiej dopracowany, to jednak Laura jako Amy sprawia, iż "Iluminację" ogląda się przyjemnie, a nawet z odrobiną ciekawości co dalej. Wybuchy emocji - zarówno histerii, jak i radości - wypadają bardzo wiarygodnie. To jeszcze nie wszystko. Dern gra na planie z… Diane Ladd. Córka i matka nie po raz pierwszy spotykają się przed kamerą, ale tym razem nie "prześladuje" ich David Lynch. Paniom towarzyszą Mike White oraz Luke Wilson. Istnieje szansa, że trochę w tym świecie namieszają. Wreszcie - za kamerą, poza White'em, stanęli Jonathan Demme oraz Miguel Areta, który wcześniej pracował przy pojedynczych odcinkach "Brzyduli Betty", "Biura", "American Horror Story" i "Sześciu stóp pod ziemią".
Pierwsze odcinki może nie porywają, ale też nie zniechęcają. Zdaje się, że "Iluminacja" to taki niezobowiązujący serial na zimowe wieczory. Na pewno dla każdego, kto chciałby zmienić świat i siebie na lepsze. 6 lutego jego emisję rozpoczyna HBO.