Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Gdyby Batman i Bane walczyli w filmie "Mroczny Rycerz powstaje" za pomocą aparatów mowy, nie ma wątpliwości, kto by ten pojedynek wygrał. Głos Bane' a jest tak mocarny, że zagłuszył mi wszystko inne.
Po obejrzeniu poprzedniego nolanowskiego Batmana, byłam pewna, że nie uda mu się stworzyć bardziej przerażającego schwarzcharakteru niż Joker. Wymykający się prawu, zasadom logiki i diagnozom psychiatrów człowieko-upiór uosabiał ten typ zła, które nie ma rodowodu ani siedliska, a jego jedynym celem jest rozmnażanie się. Dobrze, że Nolan nigdy nie silił się na tanią psychoanalizę łotra, dzięki czemu do dziś czai się on w zakamarkach nieświadomości, w każdej chwili gotów powstać i zagrać główną rolę w koszmarnych snach. Nawet teraz, po kilku dniach od ostatniego seansu “Mrocznego rycerza” i kilku latach od pierwszego, podnoszą mi się włoski na karku, gdy pomyślę o wykrzywionej grymasami twarzy Heatha Ledgera i o dziwnych ruchach jego języka, który jakby niezależny od woli Jokera, polował na niewidzialne muchy.
"Mroczny Rycerz powstaje", fot. Warner Bros
Do ostatniej części trylogii Christopher Nolan wywołał bodaj najbardziej okrutną postać z uniwersum Batmana: najemnika Bane’a. Faceta, który złamał kręgosłup Człowieka-Nietoperza i którego - nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości - bałby się nawet oszalały Joker. Co jest najbardziej upiornego w postaci filmowego Bane’a? Nie są to jego umięśnione plecy i ramiona, dzięki którym może zabijać ludzi gołymi rękami; nie jest to też zakrywająca większą część twarzy maska, która wygląda jak rzucająca się do ataku tarantula. Nie jest to nawet spojrzenie zdradzające, że mamy do czynienia z maszyną do zabijania, kompletnie pozbawioną skrupułów czy ludzkich słabości takich jak gniew, strach czy litość - jeśli najemnik zamierza kogoś uśmiercić, to najpierw rzeczowo go o tym informuje (przerażając tym ofiarę do szaleństwa), a potem przechodzi do działania. Już te trzy elementy wystarczyłyby do stworzenia arcyłotra, lecz dzieło wieńczy dudniący głos Bane’a. Głos, który wydobywa się spod jego pajęczej maski brzmi tak, jakby wypływał z głośników ukrytych w rogach kadru i gęsto go wypełnia jak soniczna mgła, nie mająca ani źródła, ani końca, ani kierunku ruchu. W której czai się trudne do nazwania zagrożenie, mogące się w każdej chwili wyłonić i złapać za tchawicę. Ten niesamowity efekt dźwiękowy, w odróżnieniu od większości elementów w filmach Nolana, nie był zaplanowany. W trakcie pierwszych, testowych pokazów widzowie mieli problem ze zrozumieniem kwestii Bane’a, które zniekształcała tarantulomaska, dlatego jego głos został wzmocniony w trakcie postprodukcji. Jego nieziemskie brzmienie, odsyłające między innymi do Dartha Vadera, jest wynikiem przypadku. Nie tylko akustyka jest w nim przerażająca - niepokoi także ton, dykcja i akcent Bane’a, kryjący w sobie powagę, groźbę, ale i kpinę; to głos proroka zła, który zdaje sobie sprawę ze swojej totalnej przewagi i kontroli nad mieszkańcami Gotham i ich Mrocznym Rycerzem. Aktor Tom Hardy przygotowując się do roli naśladował sposób mówienia irlandzko-cygańskiego pięściarza Bartley’a Gormana i cyzelował coś, co nazwał „łacińskim akcentem”. Martwy język odbijający się echem w mowie arcyłotra okazał się genialnym straszakiem. Trochę tylko szkoda, że na koniec Nolan zmiękcza i tłumaczy Bane’a z jego postępków, jakby sam go nadmiernie polubił i chciał usprawiedliwić zło.
Na tym tle Batman, mówiący irytującym, wymuszonym szeptem ma depresyjny poziom charyzmy i zaskakująco mało do powiedzenia. Właściwie - gdyby nie tytuł - można by uznać, że ktoś inny jest głównym bohaterem filmu Nolana. Mroczny Rycerz jest trochę bohaterem-przeżytkiem, facetem z innej epoki, przebierańcem, który trafił na nieswoją imprezę. Facetem, który powiedział już swoje ostatnie słowo.
Po obejrzeniu poprzedniego nolanowskiego Batmana, byłam pewna, że nie uda mu się stworzyć bardziej przerażającego schwarzcharakteru niż Joker. Wymykający się prawu, zasadom logiki i diagnozom psychiatrów człowieko-upiór uosabiał ten typ zła, które nie ma rodowodu ani siedliska, a jego jedynym celem jest rozmnażanie się. Dobrze, że Nolan nigdy nie silił się na tanią psychoanalizę łotra, dzięki czemu do dziś czai się on w zakamarkach nieświadomości, w każdej chwili gotów powstać i zagrać główną rolę w koszmarnych snach. Nawet teraz, po kilku dniach od ostatniego seansu “Mrocznego rycerza” i kilku latach od pierwszego, podnoszą mi się włoski na karku, gdy pomyślę o wykrzywionej grymasami twarzy Heatha Ledgera i o dziwnych ruchach jego języka, który jakby niezależny od woli Jokera, polował na niewidzialne muchy.
"Mroczny Rycerz powstaje", fot. Warner Bros
Do ostatniej części trylogii Christopher Nolan wywołał bodaj najbardziej okrutną postać z uniwersum Batmana: najemnika Bane’a. Faceta, który złamał kręgosłup Człowieka-Nietoperza i którego - nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości - bałby się nawet oszalały Joker. Co jest najbardziej upiornego w postaci filmowego Bane’a? Nie są to jego umięśnione plecy i ramiona, dzięki którym może zabijać ludzi gołymi rękami; nie jest to też zakrywająca większą część twarzy maska, która wygląda jak rzucająca się do ataku tarantula. Nie jest to nawet spojrzenie zdradzające, że mamy do czynienia z maszyną do zabijania, kompletnie pozbawioną skrupułów czy ludzkich słabości takich jak gniew, strach czy litość - jeśli najemnik zamierza kogoś uśmiercić, to najpierw rzeczowo go o tym informuje (przerażając tym ofiarę do szaleństwa), a potem przechodzi do działania. Już te trzy elementy wystarczyłyby do stworzenia arcyłotra, lecz dzieło wieńczy dudniący głos Bane’a. Głos, który wydobywa się spod jego pajęczej maski brzmi tak, jakby wypływał z głośników ukrytych w rogach kadru i gęsto go wypełnia jak soniczna mgła, nie mająca ani źródła, ani końca, ani kierunku ruchu. W której czai się trudne do nazwania zagrożenie, mogące się w każdej chwili wyłonić i złapać za tchawicę. Ten niesamowity efekt dźwiękowy, w odróżnieniu od większości elementów w filmach Nolana, nie był zaplanowany. W trakcie pierwszych, testowych pokazów widzowie mieli problem ze zrozumieniem kwestii Bane’a, które zniekształcała tarantulomaska, dlatego jego głos został wzmocniony w trakcie postprodukcji. Jego nieziemskie brzmienie, odsyłające między innymi do Dartha Vadera, jest wynikiem przypadku. Nie tylko akustyka jest w nim przerażająca - niepokoi także ton, dykcja i akcent Bane’a, kryjący w sobie powagę, groźbę, ale i kpinę; to głos proroka zła, który zdaje sobie sprawę ze swojej totalnej przewagi i kontroli nad mieszkańcami Gotham i ich Mrocznym Rycerzem. Aktor Tom Hardy przygotowując się do roli naśladował sposób mówienia irlandzko-cygańskiego pięściarza Bartley’a Gormana i cyzelował coś, co nazwał „łacińskim akcentem”. Martwy język odbijający się echem w mowie arcyłotra okazał się genialnym straszakiem. Trochę tylko szkoda, że na koniec Nolan zmiękcza i tłumaczy Bane’a z jego postępków, jakby sam go nadmiernie polubił i chciał usprawiedliwić zło.
"Mroczny Rycerz powstaje", fot. Warner Bros
Na tym tle Batman, mówiący irytującym, wymuszonym szeptem ma depresyjny poziom charyzmy i zaskakująco mało do powiedzenia. Właściwie - gdyby nie tytuł - można by uznać, że ktoś inny jest głównym bohaterem filmu Nolana. Mroczny Rycerz jest trochę bohaterem-przeżytkiem, facetem z innej epoki, przebierańcem, który trafił na nieswoją imprezę. Facetem, który powiedział już swoje ostatnie słowo.
Ola Salwa
Portalfilmowy.pl
Box Office. Kolejny sukces Woody’ego Allena
Box Office. Letnie spowolnienie w kinach.
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024