PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
FABUŁA
  16.11.2012

Z debiutującym w roli aktora w filmie "Mój Rower" słynnym jazzowym kompozytorem i muzykiem Michałem Urbaniakem rozmawia Rafał Pawłowski.

Portalfilmowy.pl: Jest w „Moim rowerze” taka scena, kiedy Włodek razem z synem jadą przez Łódź i nagle pański bohater ekscytuje się wskazując mijany budynek: tu był klub, w którym grałem swoją pierwszą chałturę. A gdzie swoją pierwszą chałturę grał Michał Urbaniak?

Michał Urbaniak: Właśnie gdzieś tam. Tam był klub, nie pamiętam jak on się nazywał - „U nauczyciela” czy „Energetyka”, jakoś tak. I tam po sześciu tygodniach ćwiczenia na saksofonie zagrałem pierwszą chałturę, a pierwszy koncert zaraz potem w Kutnie.


Michał Urbaniak w filmie "Mój rower", fot. ITI Cinema

PF: Ekranowy Włodek, inspirowany postacią ojca reżysera Piotra Trzaskalskiego, jest klarnecistą. To nie jest pański instrument, choć bliski saksofonowi. Ile pan wniósł z siebie do tej postaci?

MU: Chyba nic nie dodałem, ja się po prostu wcieliłem. Włodek to mógłby być mój kumpel z czasów łódzkich. Nasze losy się oczywiście zupełnie inaczej potoczyły, ale wiele jest tu momentów zbieżnych ze względu na muzykę, środowisko, nawyki, nałogi itd.

PF: Z filmu dowiadujemy się, że kariera trochę Włodkowi nie wypaliła. Między innymi przez alkohol.

MU: Mi się wydaje, że kariera szła mu znakomicie. Gdyby nie przyszedł rock'n'roll, byłby być może światową gwiazdą. Jazz w jego okresie był muzyką popową, taneczną. Najbardziej wziętą, jaka była dostępna dla wszystkich. Gdyby zrobił to, co syn mu sugerował w filmie – został klarnecistą w operetce lub filharmonii, to prawdopodobnie by już dawno nie żył. Bo to jest marazm. Jak mówi Włodek do syna „Chciałbyś abym siedział pod sceną i pierdział w stołek przez godzinę grając jedną nutę?”. Był człowiekiem ekstrawaganckim, dzięki któremu cała ta rodzina coś w życiu przeżyła. A alkohol był po prostu częścią tego życia.

PF: Alkohol i inne używki to jeden z wręcz nieodłącznych elementów sceny nie tylko jazzowej.

MU: W dziedzinach życia, gdzie emocje grają największą rolę, zawsze jest jakaś stymulacja. Czy to będzie religia, czy medytacja, czy sport, narkotyki czy alkohol. Często jest tak, że jeden nałóg po jakimś czasie zamienia się na inny.

PF: Pan również miał w swojej biografii momenty można by powiedzieć mroczniejsze.

MU: Nie wiem czy mroczniejsze. Nazywam to wzloty i upadki. I nie raz mówiłem moim młodszym kolegom, że czasem trzeba bardzo nisko upaść, żeby się mocno odbić. Najpierw było piętnaście lat chlania zakończonego zawałem w wieku lat 29, potem siedemnaście lat niepicia. A teraz sprawdzam, co z tego było lepsze. Ale chyba najlepiej w tenisa pograć.

PF: Często pan grywa?

MU: Teraz już nieczęsto. Zdrowie przeszkadza. Biodro. Czasami bark. Ale grywam.

Michał Urbaniak i Artur Żmijewski w filmie "Mój rower", fot. ITI Cinema

PF: "Mój rower" to opowieść o niełatwych relacjach ojca i syna oraz dziadka i wnuka. A jak wyglądają pana relacje z córkami?

MU: Widzę tu dużo analogii. Te relacje na ekranie są tak prawdziwe i naturalne. Ten bunt tego dorastającego młodego człowieka. I to dochodzenie do tego, co w życiu tak naprawdę jest ważne. To bardzo mądry i bardzo głęboki film. Podczas festiwalu w Kazimierzu obejrzałem "Mój rower" razem z córką Kasią i nigdy wcześniej nie byliśmy ze sobą tak blisko, jak po tym seansie.

PF: A z drugą z córek, Miką?

MU: Z Miką zawsze byliśmy bliżej – przez muzykę.

PF: Propozycja udziału w filmie "Mój rower" pojawiła się w momencie poważnych kłopotów ze zdrowiem. Miał pan nasilenie choroby uszu.

MU: To sprawa chroniczna. Nie do opanowania. Zalecana byłaby totalna higiena ucha, unikanie hałasu, a podczas grania wkładanie korków – czego nienawidzę. Czasem wystarczają antybiotyki, czasem kończy się szpitalem. Kiedy w nim przebywałem moja pani przeczytała scenariusz i powiedziała: to dla Ciebie wymarzona rola! Bierz! I wziąłem. Choć tam było aż 96 scen dialogowych i trochę się bałem czy dam radę.

PF: Ile w tych dialogach było scenariusza, a ile improwizacji?

MU: Większość tekstu była napisana. Czasami dodawałem coś, co reżyser akceptował. Ale była jedna scena, której nie zaakceptował. Miałem powiedzieć: Istnieje takie prawdo... znów się mylę. Istnieje takie niebezpieczeństwo synu - do Artura. No i niestety za każdym razem się myliłem. Więc odchodziłem i ćwiczyłem: Istnieje takie niebezpieczeństwo, niebezpieczeństwo, niebezpieczeństwo... OK Jestem gotów. Kamera, akcja: Istnieje takie prawdopodobieństwo synu... Ale generalnie trzymałem się tego, co było napisane, bo uważam, że dialogi były genialne. I były po prostu ludzkie i prawdziwe. Czasami zdarzyło się dodać coś, ale to już dzięki temu, albo przez to, że ja się po prostu poczułem Włodkiem. Do tego stopnia, że po filmie miałem problemy i musiałem skorzystać z pomocy psychologa, by się pozbyć Włodka z siebie.


PF: Niedawno ukazała się, napisana wspólnie z Andrzejem Makowieckim, pańska autobiografia „Ja, Urbanator”. Podobno są plany jej sfilmowania.

MU:Były jakieś przymiarki w Polsce, ale nic konkretnego. Taki film zresztą trudno by było nakręcić w Polsce, bo on musi być kręcony w Łodzi i w Nowym Jorku. Trwają natomiast prace nad przetłumaczeniem „Ja, Urbanator” na rynek amerykański i mam nadzieję, że jak zostanie wydana, to ktoś tam będzie chciał ją sfilmować.

PF: Powstawanie pańskiej autobiografii to również barwna historia...

MU: Jej pierwsza wersja była gotowa w 1996 roku. Ale moja ówczesna żona zaczęła nam ingerować w treść i poprawiać swój wizerunek. Bez sensu malować lakierem rzeczy, które były prawdziwe. Postanowiliśmy z Andrzejem olać to. Dopiero po latach Dorota (obecna partnerka Urbaniaka – dop. red.) przeczytała to, co było i powiedziała: to jest fantastyczne! Dokończcie to. Ale Andrzej był zajęty. Podróżował. Były przymiarki, by ktoś inny to dokończył. Rozmawiałem z różnymi pisarzami, ale nikt nie mógł go zastąpić. Bo wszystko, co złe w życiu to mnie Andrzej nauczył. Byłem pięć lat młodszy. Jako piętnastolatek grałem na saksofonie u niego w zespole. Musiałem załatwiać wino, panienki i wszystkie inne rzeczy, które były potrzebne, by Andrzej był zadowolony.

PF: Ma pan na swoim koncie kilkanaście ścieżek dźwiękowych do pełnometrażowych filmów, ale od dekady nie komponuje pan dla kina. Dlaczego?

MU: Wiele osób się do mnie zgłasza, ale ja nie jestem profesjonalnym kompozytorem muzyki filmowej. Takim, który w poniedziałek dostaje film i na piątek robi muzykę. Żeby zrobić muzykę to ja muszę być na planie, zaprzyjaźnić z reżyserem, zakochać się w filmie. Inaczej nie umiem po prostu.

PF: Czy w najbliższym czasie możemy spodziewać się jakiś nowych płyt Michała Urbaniaka?

MU: Pracuję w tej chwili nad kilkoma projektami. W połowie listopada ukaże się na CD mój album „Smiles ahead”.

PF: Czyżby kolejny raz po „Miles of Blue” wracał pan do Milesa Davisa?

MU: Do Milesa się nie wraca. Z Milesem się jest.


Rafał Pawłowski
portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja:  20.11.2012
Zobacz również
"Mój rower" w kinach w Wielkiej Brytanii
Gwiazda tygodnia: Artur Żmijewski
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll