Jan Jakub Kolski: Każdy mój film jest osobisty. Inaczej osobisty. Ja sam nie odważyłbym się opieczętować ich i ułożyć w odpowiedniej kolejności. Ten ostatni jest najbardziej osobisty, bo jest po prostu ostatni. „Pornografia”, "Wenecja", "Daleko od okna", których scenariusze są oparte na motywach cudzej twórczości są też osobiste. One powstały ze mnie; z mojego organizmu, moich ścięgien, mięśni, serca, mózgu. To jest jeden z nielicznych zawodów, w którym materiałem produkcyjnym jest człowiek wykonujący robotę. Gdyby pani spytała, który jest najbardziej bolesny, wtedy odpowiedziałbym, że ten. Tak się ułożyło ostatnio, że sufit niebieski zwalił mi się na łeb. Realizowałem ten film, czołgając się, na czworakach, w najlepszym razie chodząc ukośnie, bez równowagi. Bardziej przypominałem zwierzę – psa, kota, a raczej lisa czy borsuka, bo wiele czasu spędziłem w lesie. Ta suma niewygód, smutków, obolałości dała ciężar mojemu filmowi. A to czy wypłakałem hektolitr, ciężarówkę łez, czy nie spałem osiemnaście nocy, czy dwie noce pod rząd – to nie ma znaczenia. O tym nie będę mówił. To, co jest do odkrycia, to próba rozważenia, co takiego jest w filmie, że on ma taką siłę przyciągającą. Nie mam woli życia, a robię film. Czy uleganie takiej potrzebie to siła czy słabość? Czy to się opłaca mnie, Janowi Jakubowi Kolskiemu, czy wreszcie opłaca się człowiekowi patrzącemu na ekran?
Podczas realizacji „Lasu, 4 rano” po raz kolejny współpracował pan z Krzysztofem Majchrzakiem. Jak panu udało się go, po latach przerwy od występów na dużym ekranie, przekonać do udziału w realizacji tego właśnie filmu?
O udział Krzysztofa w moim filmie zabiegałem od z górą dziesięciu lat. Wcześniej zagrał u mnie w „Pornografii”, „Historii kina w Popielawach”, „Cudownym miejscu”, miniserialu „Małopole, czyli świat” oraz w spektaklu Teatru Telewizji „Diabeł przewrotny”. Specjalnie dla niego napisałem scenariusz zatytułowany „Nauczyciel muzyki”. Spotkaliśmy się i Krzysztof wytłumaczył mi – a rzecz przebiegała przez pół nocy – jak bardzo złą rzecz napisałem. Drugie pół nocy tłumaczył, co należy zrobić, żeby scenariusz poprawić. Poszedłem za jego wskazówkami, poprawiłem scenariusz, a potem zrobiłem zeń książkę „Dwanaście słów”. Niestety, do współpracy wówczas nie doszło. To było cztery lata temu. W kolejnym roku podjąłem kolejną próbę. Najpierw napisałem książkę "Las, 4 rano", a potem scenariusz filmu. Wtedy Krzysztof uznał, że nadszedł taki czas, że możemy pracować razem. Spotkaliśmy się. Krzysztof ma taką technikę, że na początku pracy masakruje tekst, eksponuje jego słabe strony, wszystkie wady. To bardzo przykre dla autora, podczas takiej sesji człowiek zaczyna nienawidzić siebie, zastanawiając się, jak mógł coś tak strasznego stworzyć. Potem wspólnie budowaliśmy scenariusz, aż doszliśmy do kształtu, z którym mogliśmy iść na plan.
Co wasz bohater Forst robi w lesie?
Z mojego punktu widzenia bohater poszedł tam po ratunek, po dotknięcie czegoś prawdziwego, doświadczenie na nowo świata. Upewnienie się, że on w ogóle jest – zwierzęta, dźwięki, pory roku, ciepło, chłód. Że to wszystko da się jeszcze zobaczyć i poczuć. Właściwie chciał sprawdzić, czy nie jest martwy.