PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
W ostatnim dniu kwietnia, na gali kończącej 30. Tarnowską Nagrodę Filmową – Festiwal Wybranych Polskich Filmów Fabularnych – Nagrodę za Całokształt Twórczości i Wkład w Rozwój Polskiej Kinematografii odbierze Witold Sobociński. W nowym numerze „Magazynu Filmowego” (nr 4/2016) o artyście pisze Andrzej Bukowiecki. Oto fragment jego artykułu, który w całości będzie można przeczytać na łamach pisma już 11 kwietnia.
Znaleźć się we właściwym czasie w odpowiednim miejscu… Ta recepta na sukces w przypadku Witolda Sobocińskiego (urodzonego 15 października 1929 roku w Ozorkowie) – wybitnego, cieszącego się światową sławą autora zdjęć filmowych i cenionego pedagoga – sprawdziła się kilkakrotnie. Najpierw, gdy będąc małym chłopcem, oglądał z ojcem w kinie disnejowską „Królewnę Śnieżkę…”, urzeczony barwnym obrazem filmowym. Wiadomo: czym skorupka za młodu… Sobociński nie wyklucza, że już wtedy mogła mu przez głowę przemknąć myśl o tym, by w przyszłości zostać filmowcem. Później, po wojnie, chodził w Łodzi do szkoły, która – traf chciał – sąsiadowała z Wytwórnią Filmów Fabularnych. Zaglądał więc tam, by podpatrując plan „Zakazanych piosenekLeonarda Buczkowskiego, połknąć ostatecznie bakcyla kina.

Odpowiednim zatem następnym miejscem okazała się łódzka Państwowa Wyższa Szkoła Filmowa. Witold Sobociński dostał się do niej za drugim razem. Czas, w którym to się stało: okres stalinowski, trudno nazwać szczęśliwym, ale szkoły artystyczne były takimi wyspami, na których wolno było trochę więcej, niż gdzie indziej. Dlatego nawet wtedy w Szkole Filmowej skrzydła rozwijali studenci o nieprzeciętnych indywidualnościach: Jerzy Lipman, Roman Polański, Andrzej Wajda czy Jerzy Wójcik, z którymi Witold Sobociński – sam do nich należący – zaprzyjaźnił się i spotykał potem niejednokrotnie na planie filmowym. Korzystając z marginesu swobody twórczej, dawał upust swojej drugiej pasji – zakazanemu wówczas w Polsce jazzowi – grając na perkusji i puzonie w legendarnym zespole Melomani.

Legenda otaczała też wspaniałych wykładowców szkoły, od których Sobociński pobierał nauki: Andrzeja Ancutę, Antoniego Bohdziewicza, Adolfa Forberta, Jerzego Toeplitza, Stanisława Wohla. „Z perspektywy czasu widzę, że najwięcej nauczyłem się właśnie tam (na studiach w PWSF, przyp. A.B.). Moich dziesięć czy jedenaście etiud wyrobiło we mnie umiejętność, którą uważam za fundamentalną w zawodzie operatora. Rzecz w tym, by opowiadać historie na ekranie nie samą kamerą, ale filmem – organiczną całością, której zdjęcia są integralnym składnikiem, lecz na którą, obok nich, składają się także inne elementy: reżyseria, scenariusz, gra aktorów, scenografia, muzyka, dźwięk. Dzięki takiemu podejściu kończyłem studia (w 1955 roku, przyp. A.B.) z poczuciem, że moja wiedza nie kończy się na zarejestrowaniu obiektywem sceny, że mam opanowany warsztat nie tylko operatora, ale filmowca w każdym calu” – stwierdził Witold Sobociński w jednym z wywiadów na łamach „Magazynu Filmowego” w 2009 roku.

Najlepszym miejscem, w jakim znalazł się Witold Sobociński, było po prostu polskie kino fabularne. Zjawił się w nim również w najwłaściwszym dla siebie czasie – na przełomie lat 60. i 70. ubiegłego wieku. Przestawiało się ono wtedy z czerni i bieli na Eastmancolor. Przyswajało sobie nowy język filmowy, w którym kamera – nabierając dynamiki, przybliżając się do aktorów –  porzucała rolę wyłącznie obserwatora inscenizowanych przed nią sytuacji; w coraz większym stopniu stawała się też niejako ich uczestnikiem.

Można powiedzieć, że film polski czekał na takiego operatora jak Witold Sobociński, który łączył nadzwyczajny zmysł kolorystyczny i pomysłowość w operowaniu światłem z poczuciem rytmu (scheda po muzykowaniu!) – nieocenionym w ewolucjach z kamerą.

Andrzej Bukowiecki
Magazyn Filmowy SFP 04/2016
Ostatnia aktualizacja:  11.04.2016
Zobacz również
fot. Janusz Kaliciński/SF Kadr/Filmoteka Narodowa
Nowe instytucje kultury! Bielsko, Miniatury i Kronika. Cz. I
Powstaje "Zoe" - film o upokorzeniu kobiety
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll