Drugi dzień 63. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Berlinie upłynął pod znakiem Konkursu Głównego. W programie znalazły się obrazy tak różne, jak: "W imię…" Małgorzaty Szumowskiej, "Promised Land" Gusa Van Santa czy "Raj: Nadzieja" Ulricha Seidla.
Małgorzata Szumowska podczas konferencji prasowej po pokazie "W imię…" zarzekała się, że nie chce, by jej film wykorzystywano w politycznych dyskusjach ani szufladkowano jako "gejowski" czy "lewicowy". Podkreślała, że nie zrobiła go przeciwko Kościołowi katolickiemu i że nie ma na celu szokowania publiczności. Zależy jej raczej na przekazaniu emocji, opowiedzeniu historii samotności i wykluczenia.
Andrzej Chyra w filmie "W imię...". Fot. Michał Englert/Kino Świat
Głównym bohaterem "W imię…" jest charyzmatyczny ksiądz pracujący z trudną młodzieżą. Kapłan – homoseksualista zakochany w jednym z podopiecznych. Polska reżyserka po raz kolejny nakręciła film, który prowokuje do dyskusji wokół przedstawionego problemu bardziej niż do rozmów o nim samym. Subtelnie prowadzona narracja znajduje tu bowiem zbyt mocny finał, a całość broni się tylko dzięki wybornemu aktorstwu (Andrzej Chyra!) i klimatycznym zdjęciom niezawodnego Michała Englerta.
Matt Damon w filmie "Ziemia obiecana". Fot. ITI CinemaByć może kontrowersyjny temat podjęty przez Szumowską sprawi, że "W imię…" zainteresuje szerszą publiczność. Na powodzenie wśród europejskich widzów nie może jednak liczyć "Promised Land" Gusa Van Santa, obraz, który sprawia wrażenie, jakby w berlińskim konkursie znalazł się przez przypadek. Scenariusz opowieści o sprzedawcy-idealiście wyszedł spod pióra Matta Damona i Johna Krasinskiego udzielających się tu także aktorsko. Bezbarwności "Ziemi obiecanej" nie usprawiedliwia fakt, że jest to głos w słusznej sprawie. Nawet obecność - zabawnej jak zwykle - Frances McDormand nie dodaje jej rumieńców.
Kadr z filmu "Raj: Nadzieja". Fot. Against Gravity
Znacznie mniejszym rozczarowaniem okazał się najnowszy film Ulricha Seidla, zamykający jego głośną trylogię. "Raj: Nadzieja" nie posiada, co prawda, tej samej siły, którą odznaczał się znakomity początek cyklu - "Raj: Miłość"; nie wydaje się też dziełem równie wyrazistym, jak najbardziej gorzka ze wszystkich jego fabuł "Raj: Wiara". Zdecydowanie jednak trzyma poziom wcześniejszych dzieł austriackiego autora, który tym razem sięgnął po temat nastoletniej fascynacji dziewczyny dużo starszym od niej mężczyzną, tworząc jedną z najbardziej subtelnych historii w swoim dorobku. Być może owa subtelność wynika właśnie z tego, że Seidl nie przyglądał się dotąd zbyt często tematowi dojrzewania - znacznie częściej portretował ukształtowanych już bohaterów, których nie da się już zmienić. Główna bohaterka jego najnowszej opowieści stoi dopiero na początku swojej drogi - będąc tym samym jedną z nielicznych mieszkanek jego filmowego uniwersum, do których można poczuć sympatię. W pewnych miejscach zbliża się jednak do postaci, jakie poznaliśmy już w pierwszym segmencie trylogii - przypominając o tym, jak gorzkim ironistą potrafi być Seidl, który nie traci w tym filmie pazura i chętnie wyciąga ze swych bohaterów cechy, jakie najchętniej skryliby przed światem.